„O, nie! Znowu będzie o kartach!” – wykrzyknie pewnie niejeden z Czytelników, odwiedzających naszą stronę wystarczająco często, by zauważyć iż w ostatnich tygodniach pojawiło się sporo tekstów dotyczących komputerowych – i nie tylko – karcianek. Cóż, nie ukrywam, że od pewnego czasu staram się przeszczepić zamiłowanie do tej formy rozrywki zarówno do serc naszych Drogich Czytelników, jak również rozpaczliwie przyciągnąć uwagę reszty ekipy Grastroskopii.
Archowum tagów: pc
Pierwsza Wojna Światowa, znana na Zachodzie pod nazwą Wielkiej Wojny, wydaje się być niezbyt wdzięcznym tematem dla twórców gier komputerowych. W historii elektronicznej rozrywki, co prawda, pewne jej aspekty stawały się przedmiotem uwagi twórców, jednak w natłoku gier strategicznych, symulatorów (głównie skupiających się na podniebnych pojedynkach pilotów, których imiona obrosły legendą), czy strzelanin, dotychczas nie pojawiła się gra, której fabuła skupiała by się na dramacie zwykłych ludzi, uwikłanych w globalny konflikt.
Zagrać w Dark Souls i umrzeć. Właściwie umrzeć wielokrotnie, bo w tej grze to nagminne zjawisko. Dark Souls stał się synonimem ekstremalnie trudnej rozgrywki, która na pierwszy rzut oka wygląda na czysty masochizm. Zresztą co można myśleć o grze, której podtytuł brzmi „Prepare to die”, a napis NIE ŻYJESZ jest jednym z najczęściej oglądanych przez gracza? Ale czy ta gra jest faktycznie tak kosmicznie trudna? Absolutnie nie.
Wyobraźcie sobie grę, w której powracają wszyscy Wasi ulubieni herosi z czasów, kiedy jako brzdące… lub większe brzdące… lub pryszczaci nastolatkowie… wlepialiście rozgorączkowany wzrok w ekran Rubina, do którego podłączony był odtwarzacz VHS Toshiba. Wyobraźcie sobie grę, w której powraca Rambo i – jakże by inaczej – John Matrix z klasyka „Commando”. A wraz z nimi, długim szeregiem, Snake Plissken, Robocop, Uniwersalny Żołnierz (pal licho, jak on się tam naprawdę nazywał) i B. A Baracus.
Faktem oczywistym jest, że przepiękny, czerwcowy i – na dokładkę – sobotni wieczór można spędzić na wiele ciekawszych sposobów niż granie w grę planszową. Wiem, wiem, fani planszówek stwierdzą w tym momencie, że nie ma nic lepszego na takie i inne wieczory niż posuwanie pionków po planszy. Zwłaszcza w doborowym towarzystwie i odpowiednią ilością trunków oprocentowanych w zanadrzu.
Cholerny Skyrim… Już kilka razy mówiłem sobie „ok, kończę wątek główny i sio z dysku!” Ale zaraz okazywało się, że jestem o krok od samodzielnego zrobienia daedrycznej zbroi, albo wlazłem do jakiejś monstrualnie wielkiej jaskini, albo jakiś smok miał szalik nieodpowiedniej drużyny… W końcu, kilka dni temu zakończyłem wątek główny (musiałem zresztą przeczytać o tym w internecie, żeby zajarzyć, że to koniec, taki był wstrząsający) i już miałem wysłać toto w diabły, ale okazało się, że jestem o krok od…