web analytics

«

»

Dzidą dźgaj dzika! Gramy w Horizon Forbidden West

Bezlitośnie dzidą dźgaj dzika. To znaczy włócznią go po łbie wal Aloy! No i dla tych paskudnych robo-dinozaurów też nie miej żadnej litości! Zbieraj też kamyczki i gałązki po drodze.

Nareszcie jest! Wybaczcie mi ten wykrzyknik, ale na premierę drugiej odsłony Horizona od Guerilla Games czekałem długie pięć lat. Pół dekady straszliwej męki, którą nieco osłodził mi dodatek The Frozen Wilds (swoją drogą świetny). Nie będę ukrywał, że bardzo, ale to BARDZO lubię przygody rudowłosej Aloy w krainie dziwacznych, robotycznych dinozaurów i innych mecha-zwierzołów. Skąd ta moja afektacja? Horizon Zero Dawn był moją pierwszą grą na Playstation 4. Zresztą był w bundlu razem z konsolą (pisałem o tym TU). Tak, tak… do dziś żałuję, że na „pokład” poprzedniej generacji konsol wskoczyłem dopiero w roku 2017. Nigdy nie mogłem sobie tego wybaczyć i dlatego XsX i PS5 kupiłem jak tylko były mogłem je dorwać. Bez względu na koszty.

Horizon Zero Dawn razem z dodatkiem wymaksowałem, wymęczyłem, wycisnąłem jak cytrynę. Moje wojaże po postapokaliptycznych zgliszczach Stanów Zjednoczonych z rudowłosą bohaterką trwały całe miesiące. Zwiedzałem wszystkie ruiny i zaglądałem w każdy zakamarek. Jeśli dobrze pamiętam to odkryłem… chyba wszystko na mapie świata. Bawiłem się wyśmienicie. W HZD urzekła mnie oprawa wizualna, sama główna bohaterka oraz całkiem przyzwoita fabuła. Powtórzę raz jeszcze, a nawet do kroćset wybolduję i napiszę dużymi literami PRZYZWOITA FABUŁA. Ostatnimi czasy modne jest narzekanie na fabułę Horizona (tak jedynki, jak i świeżo wydanego Forbidden West). Zupełnie tego nie rozumiem. Postapokaliptyczna wizja świata w której ludzkość po katastroficznych wydarzeniach sprzed tysiąca lat powróciła do trybalizmu jest całkiem w porządku jak na grę komputerową. Jak ktoś chce kręcić nosem to niech idzie czytać Dostojewskiego i pocałuje mnie za przeproszeniem w trąbę!. Horizon to wielkie robo-dinozaury do których „szczelamy” z łuku i jest fajno!

Powiem brutalnie, żeby tak te generyczne, wydawane taśmowo śmiecie od Ubisoftu były tak w połowie krytykowane za wątek fabularny jak ma to miejsce w przypadku serii Horizon. Tak, mówię tu rzecz jasna o serii Assassin’s Creed i ofensywnym, delikatnie mówiąc, dla zdrowego rozsądku, bełkotliwym wątku „science-fiction”. Cudzysłów zamierzony, bo to co serwuje AC to obraza dla tego zacnego gatunku literackiego. No, ale dość tych dygresji. Dość powiedzieć, że Horizon Zero Dawn, mimo kilku wad ma na zawsze specjalne miejsce w moim serduszku gracza.

Czas jednak płynie nieubłaganie i oto (nareszcie) niemalże po pięciu latach od premiery dostajemy drugą część przygód Aloy. Oto Forbidden West! W grę bawię się od ubiegłego piątku, czyli dnia premiery i mam za sobą dopiero kilka godzin rozgrywki. Ba! Nie dotarłem jeszcze na tytułowy Zakazany Zachód. Moje zmagania możecie oglądać na naszym kanale Youtube.

Dlatego też ten artykuł to tylko moje pierwsze, spisane na gorąco impresje, a nie recenzja! Zresztą już dawno na naszym blogu nie było żadnej recenzji. Chyba jestem już zbyt leniwy (za stary?) na ich pisanie. Wolę takie blogowe wpisy. Cóż, jestem leniwy. Poza tym w dzisiejszych czasach i tak nikt już nie czyta. ;).

Tak jak już przed chwilą wspomniałem. Uwielbiałem pierwszą cześć gry. Powiem więcej – to ze względu na dwójkę postanowiłem kupić Playstation 5. Niestety, gdy pierwotna premiera gry została przełożona byłem bardzo zawiedziony. Zawiedziony i smutny do tego stopnia, że przez ostatnie kilka miesięcy, a dokładniej od czasu jak odpuściłem sobie Ratcheta (muszę wrócić) PS5 kurzyła się na półce, a ja grałem przede wszystkim na Xbox Series X. Nadeszła jednak ta wiekopomna chwila. W końcu nakarmiłem moją czarno-białą, wielką paskudę płytką z HFW.

Pierwsze wrażenia? O panie Jezusićku jaka piękna grafika. To kolejna gra na najnowszą konsolę Sony, która robi na mnie ogromne wrażenie pod względem wizualnym. I nie chodzi tu tylko o same technikalia. Po prostu, hmm… jakby to ująć… pod względem artystycznym, ekskluzywne gry na Playstation znacznie bardziej do mnie przemawiają niż na przykład produkcje na Xboksa (którego też uwielbiam). No, bo bądźmy szczerzy, czy ktoś po rzuceniu okiem na Halo Infinite i powie: Tak, przygody Masterchiefa to małe dzieło sztuki. Halo ma styl i sznyt. Nikt tak nie powie. Koniec i kropka.

Powiem szczerze, że uniwersum Horizon Forbidden West pochłonęło mnie bez reszty. Grafika, otaczające dźwięki i ta immersyjna, bardzo plastyczna, zróżnicowana i świetnie przemyślana, ogromna kraina urzekła mnie swoim czarem. Jak większość graczy jestem już nieco zmęczony trendem „otwartego świata” usilnie forsowanym przez producentów gier. Dziś każda produkcja ma być ogromna. Patrzę na ciebie Halo oraz niemal wszystkie gry od Ubisoftu! No i w ostatecznym rozrachunku gracz się zniechęca. Forbidden West jest inne. To naprawdę najlepiej zaprojektowana „piaskownica” ostatnich kilku lat.

Jak bardzo urzekł mnie świat tej gry? Nie chcę za bardzo spojlerować, ale po bardzo intensywnym wstępie i pokonaniu ogromnego, paskudnego robo-węża nasza Aloy zostaje rzucona w wielkie, otwarte środowisko. Szczęka mi opadła. Moim oczom ukazała się feeria soczystych barw, a uszy otoczyły dźwięki dzikiej natury. Wokół ćwierkały ptaki, a w oddali chrząkał sobie słodko dziki dzik. Nieopodal strumyka maszyny ryły w ziemi w poszukiwaniu smakowitych dobrości ;). Czy ruszyłem do pierwszego, dużego siedliska ludzkiego, aby odfajkować pierwszą misję? Absolutnie nie. W oddali ujrzałem urokliwe jeziorko i tajemniczą jaskinię. W Forbidden West zawsze jest COŚ na horyzoncie, co wzbudzi nasze zainteresowanie. Uwielbiam to, że ta gra pobudza mojego ducha eksploracji.

Inne nowości względem jedynki? Generalnie część druga to „więcej tego samego”, ale znacznie lepiej! Grałem w wersję na Playstation 5, a więc gra wykorzystywała dobrodziejstwa kontrolera DualSense. Kiedy wbiegłem (wbiegłam?) Aloy w wysoką trawę. Poczułem jak wirtualne kłosy, czyli zaawansowana haptyka kontrolera delikatnie „smyra moje dłonie”. Wiem, że brzmi to śmiesznie, ale tak właśnie było. Subtelności świata gry przekształcane są przez gamepad i przekazywane mnie, czyli graczowi przez dotyk. Bardzo ciekawy „ficzer”. Naciąganie łuku? Oczywiście czujemy opór cięciwy. Wisienką na torcie jest opcjonalne, żyroskopowe celowanie padem. Niestety intensywność tych doznań. Doznań, które atakują nas na każdym kroku ma swoją cenę. Po kilku godzinach DualSense się po prostu… rozładował i padł jak kawka. Dobrze, że mam dwa!

Tak więc gram sobie powolutku. Biegam po świecie gry, biję dziki, wiewiórki i szopy. Zbieram „loot” i zasadzam się na wszędobylskie maszyny. Wykonałem też kilka pobocznych questów. A właśnie! To kolejna, subtelna i bardzo pożądana zmiana w stosunku do jedynki. Zadania poboczne są znacznie lepiej zaprojektowane niż w Zero Dawn. Co ciekawe mogą one mieć wpływ na główną linię fabularną. W jaki sposób? Przykładowo wykonanie pobocznego zadania X otwiera nam podczas questa „głównego” np. dodatkową linię dialogową, albo odpala nieco inną sekwencję animowaną. Mała rzecz, a cieszy.

Skoro już wspomniałem o animowanych przerywnikach to tutaj się na chwilę zatrzymam. Horizon Forbidden West jest grą bardzo „filmową”. Animacji jest bardzo dużo. Dialogi między postaciami są czasem nawet przesadnie długie. Na szczęście są świetnie wyreżyserowane i ogląda się je z przyjemnością. Tu mała dygresja – oglądając te „cinematiki” miałem jeszcze świeżo w pamięci żałosne dialogi/filmiki, którymi okraszony jest Dying Light 2. Techland powinien się uczyć od chłopaków z Guerilla Games! Warto też od razu wspomnieć o animacji twarzy. W jedynce była to największa bolączka. Często twarz Aloy i NPCów była wręcz groteskowa. Tym razem (przynajmniej w wersji na PS5) jest inaczej. Ekspresyjność i emocje widoczne na twarzy naszej rudowłosej protagonistki to prawdziwe mistrzostwo świata. No i jeszcze jedno – rodzima wersja językowa (dubbing) jest wyjątkowo dobra. Polskich dialogów słucha się z prawdziwą przyjemnością. Brzmią po prostu naturalnie. To ogromna zaleta tej gry.

Sama fabuła? Dwójka zaczyna się pół roku po pokonaniu Hadesa w Południku. Nie pamiętacie tamtych wydarzeń? W takim razie zapraszam do obejrzenia tego materiału wideo na naszym kanale YT. Nie będę bardziej zagłębiał się w meandry historyjki zawartej w Zakazanym Zachodzie. Odkryjcie ją sami!

Jaki zatem jest ten drugi Horizon? Mówiąc krótko – jest lepiej, więcej i nowocześniej. Gra poprawiła błędy poprzednika, a jednocześnie dodała kilka nowinek. Ot choćby walka włócznią jest nieco bardziej satysfakcjonująca niż w jedynce.

Czy warto zagrać w Horizon Forbidden West? Jeśli kochałeś Zero Dawn to Zakazany Zachód z pewnością Cię zachwyci. Dwójka jest po prostu lepsza od oryginału i to pod każdym względem.

Ja kupiłem wersję na konsolę Playstation 5, która jest nieco droższa od tej na PS4. Nie ma jednak żadnych przeszkód, aby zaopatrzyć się w wersję gry na czwóreczkę. Dzięki temu można oszczędzić kilka cebulionów, a i tak dostajemy wersję na next-geny (wystarczy pobrać z PSN).

Na koniec jeszcze jedna uwaga – na początku grałem w trybie natywnego 4K i w 30 klatkach na sekundę. Przede wszystkim po to, aby nagrać godzinę materiału wideo, który możecie obejrzeć poniżej. Grało mi się całkiem dobrze, ale popełniłem błąd. Z ciekawości zmieniłem tryb graficzny na „Performance”, czyli rozdzielczość 1800p i 60 klatek. Po chwili rozgrywki już nie mogłem wrócić do 30 fpsów. Mój mózg odmówił posłuszeństwa. Różnica nie jest ogromna w warstwie wizualnej, a płynność przy strzelaniu z łuku to jest to!

No ja wracam do polowania na dziki. Dlaczego dziki? A dlaczego nie? Mogę przecież robić co chcę!

Horizon Forbidden West w dobrej cenie na Playstation 4 i 5 kupicie sobie w zaprzyjaźnionym z GRAstroskopią sklepie NORBIT.pl Kliknij w słodkiego dzika poniżej! Jak klikniesz to się ryłek włochatej świni uśmiechnie. ;)