Boli mnie głowa. Właśnie wstałem (w momencie pisania tych słów jest godzina 22), ale i tak jestem niewyspany. T-Mobile, pozdrawiam oraz życzę wam rychłego upadku, wiecznych cierpień i rzeżączki, znowu nabiło mi za dużo pieniędzy na fakturze. Wydawałoby się, że gorzej nie będzie. A tu proszę, jednak się da. By dopełnić katastrofy ukradli mi dzieciństwo. Crystal Dynamics, nie T-Mobile – oni kradną mi tylko pieniądze.
Pisałem już tutaj, i to nie raz, co zapewne czyni mnie trochę monotematycznym, o moim sentymencie do pierwszej części Tomb Raidera. Pewnie, nie była to może jakaś wielka gra, a kanciasty model Lary Croft dzisiaj boleśnie przypomina, że w latach 90′ żeby podbić serca graczy wystarczyły wirtualne szorty i groteskowa, stożkowata parodia biustu. Ale nic to. Grałem w Tomba za dzieciaka i było rewelacyjnie. Dużo skakania, sporo zastanawiania się co dalej, trochę strzelania, no i przygoda w jaskiniach, grobowcach i takich tam. Dla małego Siergieja połączenie idealne, dla Siergieja nieco większego przeogromny sentyment i świetne wspomnienie czasów, kiedy spadając czterdziesty siódmy raz z tej samej półki skalnej krzyczałem „o nie!” zamiast, tak jak dziś, złorzeczyć osobie odpowiedzialnej za pracę kamery.
Przypadkiem natknąłem się ostatnio na trailer najnowszego Tomb Raidera, który lada dzień ma premierę. Jakoś udało mi się wcześniej omijać wszystkie materiały z tego dzieła, bo zdawałem sobie sprawę, że los nie oszczędzał Lary po epoce pierwszego PlayStation. Nie podejrzewałem jednak, że jest tak źle. Lara Croft, lady Indiana Jones, nie jest już super bogatą panią archeolog. Nie ratuje świat ani nie odkrywa wielkich tajemnic potęgą dalekich skoków, skórzanych szortów i bezdennego plecaka. Zamiast tego wylądowała na jakiejś wyspie, jak cholerny Robinson, gdzie z przestraszonej dziewczynki staje się królową survivalu i maszyną do zabijania, unika spadających samolotów, rozwala ludziom głowy niczym Marcus Fenix i nawala z łuku i granatnika – bez różnicy, bo zgodnie z trailerem jedno i drugie działa tak samo. I te wybuchy. Wszędzie wybuchy. Serio Crystal Dynamics? To nowy Tomb Raider czy jakiś interaktywny dokument o wyspie Helgoland?
Odpaliłem sobie jeszcze pierwszy z brzegu gameplay, ale wymiękłem po trzech minutach, kiedy Jakaś Baba (odmawiam nazywania jej Larą Croft) strzeliła z łuku w coś, co eksplodowało, a potem zaczęła nawalać z shotguna. Te trzy minuty, plus czerstwy do granic prawdopodobieństwa trailer Reborn, to był szybki gwałt ze szczególnym okrucieństwem na moich wspomnieniach. Dzięki Crystal Dynamics, dobra robota. Podajcie sobie ręce z T-Mobile.
O ironio, zapewne brzmię teraz dokładnie tak samo jak ludzie, których wielokrotnie ze śmiechem nazywałem „betonem”. Nowy Fallout zły, nowe Final Fantasy niszczy wspomnienia, nowy Starcraft hańba, i tak dalej, i tak dalej. Teraz i mnie to spotkało. Ale cóż począć, wkurza mnie, że producenci i wydawcy zupełnie nie mają jaj. Jak długo można zasłaniać się znaną marką? To coś nie ma nic wspólnego z Tomb Raiderem! Gdyby nazywało się na przykład „Jakaś Baba z Wybuchowym Łukiem” – w porządku, pomyślałbym, że to po prostu klon kochanego na całym świecie Uncharted (przecież, o losie, mariażu Gears of War z Tomb Raiderem!) – ot, łatwa droga do zarobku. Ale to „Tomb Raider” w tytule, to już droga zbyt łatwa.
Zmierzam do tego, że właściwie nawet nie tylko o Crystal Dynamics, a o całej branży świadczy to fatalnie, kiedy studio chcąc zrobić coś nawet odrobinę nowego (klon Uncharted może nie jest szczytem innowacyjności, ale dla takiego CD to zawsze jakiś krok w innym kierunku), kryje się przy tym za starą marką z prawie dwudziestoletnią historią. Pewnie, to poduszka powietrzna, ale jednocześnie hamulec ręczny. Niby robimy coś świeżego, ale dla spokoju kąpiemy się w sosie produktu starszego niż część naszych odbiorców. A to nie jest odosobniony przypadek. Capcom ostatnio wypuścił jakiś dziwny reboot Devil May Cry, a Platinum Games popełniło slashera w świecie Metal Gear. I nie ma znaczenia, czy to dobre gry. Bo gdyby nie ten hamulec ręczny, byłyby jeszcze lepsze i z pewnością bardziej pomysłowe.
Kiedyś powtarzałem, że to nie ma znaczenia. Że robią to co trzeba, żeby zarobić. Ale okazało się, że to jednak wcale nie działa. Gry wideo sprzedają się coraz słabiej. Rynek, który kiedyś „wziął” branże muzyczną jak jurny, młody człowiek pijaną gimnazjalistkę, dzisiaj zjada swój własny ogon i szuka ratunku w Facebooku i YouTube’ie (tak PlayStation 4, mówię o tobie). I czemu się dziwić – serio ktoś po 20 latach dalej chce grać w kolejnego Tomb Raidera? Wieczne sequele są złe i wtórne. Ale żeby jeszcze robić reboot, kiedy kończą się pomysły na sequele, to już jest wstyd i poruta. Hollywood w latach 30′ miało dla siebie i widza więcej szacunku.
Drodzy twórcy, jeśli nie wierzycie na słowo, zapytajcie swoich księgowych. Oglądanie przez kilkanaście lat tych samych tytułów potrafi znudzić i zmęczyć. I ogarnijcie się, zanim przyjdzie komornik.
Jako, że wpis raczej pesymistyczny, to jeszcze szybkie ale za to radosne post scriptum. Ostatnie trochę rzadko tu bywam i dopiero z początkiem marca zauważyłem wpis z informacją, że GRAstro ma już rok. Ależ to zleciało, dorasta nam ten bortal! Także z tego miejsca piękne dzięki dla wszystkich tych co piszą i tych co czytają. Dla Carnasia, że to ogarnął i zaprosił mnie do współpracy, dla Coppertopa za niezliczone batalie na shoucie, dla Wuja za złośliwe komentarze przy okazji Gran Derby i tak dalej, i tak dalej. Keep calm and carry on.