web analytics

«

»

Czas małej apokalipsy

Nuda... prądu brak...

Nuda… prądu brak…

To nie będzie wpis o nadchodzącym Xbox One, choć tytuł może to sugerować. Mała apokalipsa nachodzi mnie w najmniej oczekiwanym momencie. Czym jest? I dlaczego sprawia, że zamieniam się w tępo patrzącego w przestrzeń zombiaka? To prąd elektryczny. Naprawdę.

Inspiracją dla tego krótkiego felietonu są ostatnie perypetie naszego kolegi, czyli doktora Jolo. Bidula ostatnio miał problemy z energią elektryczną, a raczej jej brakiem. Muszę przyznać, że i mnie sporadycznie spotykają podobne problemy. Ba! Kto z nas – mieszkających w pięknym kraju nad Wisłą – może powiedzieć, że nie boryka się z zanikami prądu. W moim przypadku „korki wysiadają” od czasu do czasu zimą kiedy mróz ścina świat za oknem oraz… latem, czyli podczas paskudnych upałów. Co wtedy? Smuta i poruta! O co chodzi

Ilekroć w moim gniazdku przestaje płynąć prąd staję się zombie. Może nie szarzeje mi skóra i nie czuję potrzeby wyżerania ludzkich mózgów, ale snuję się powoli po domu i tępym wzrokiem patrzę się w przestrzeń. Nie wiem co ze sobą zrobić. Telewizja nie działa, komputer jest martwy, dostępu do zasobów Internetu brak. W nic nie mogę zagrać. Drażni mnie nawet niemożność włączenia radia (którego poza samochodem nie słucham). Pal licho lodówkę i zamrażarkę przed którą siedzi biedna psinka i martwi się o swoje zamrożone piersi kurczaka. Najgorsza jest ta obezwładniająca alienacja, separacja od świata zewnętrznego. To dla mnie prawdziwy horror i apokalipsa.

Ostatkiem sił na baterii działa jeszcze Laptop, ale coś te kafle Windowsa 8 są jakieś takie martwe… no tak brak netu, czyli okienko „Finanse” nie pokazuje mi, czy na giełdzie w Szanghaju mamy hossę, czy może coś za przeproszeniem pierd**nęło. Nie, żeby mnie to interesowało, ale brak informacji mnie dobija! Niemożność odpalenia jakiejś gry na konsoli, albo poczciwym pececie też jest nie do zniesienia. Nawet perspektywa nocy spędzonej przy świecach nie przeraża mnie tak jak brak mediów elektronicznych. Kiedy brakuje mi do nich dostępu czuję psychiczny dyskomfort. To chyba znak czasów i w ogóle mojego pokolenia. Pokolenia, które już nie potrafi żyć bez „zgiełku” wokół siebie.

Podobną sytuację zauważyłem w pracy. Kiedy brakuje przysłowiowej fazy. Wszystkie biurka nagle ożywają dźwiękiem odsuwanych foteli. Ludzie do niedawna zapatrzeni w monitory, komunikujący się przez Facebooka, Skype’a, czy Gadu-Gadu (niepotrzebne, skreślić) nagle pijanym wzrokiem rozglądają się wokół i widzą podobne sobie zombiaki, czujące konfuzję z powodu nagłego odcięcia od świata. Pierwszy kwadrans to śmichy-chichy i rozmowy na głupawe tematy, ale po tym krótkim okresie odprężenia nagle nadchodzi nerwowe oczekiwanie. GDZIE JEST PRĄD.

W sumie to ciekawe – potrafię obyć się bez włączonego telewizora, czy dostępu do globalnej sieci, ale tylko w sytuacji, kiedy wiem, że obydwa błogosławieństwa nowoczesności są dostępne na każde moje skinienie. Jeśli nie daj Boże zdarzy się jakaś awaria czuję, jak już wcześniej wspomniałem, wewnętrzny niepokój.

Czy to początek jakiejś choroby? A może raczej jestem typowym produktem nowoczesnego świata. Jakby nie było to następnym razem kiedy zabraknie prądu to z pewnością bardzo się zdenerwuję.