Oto mój Geralt – pogromca wieśniaków, rogacizny i trzody chlewnej! Odzyskałem patelnię babuleńcę i wystraszyłem gąski. Tak mi upływa czas w tej grze. Zobaczcie to na naszym dłuuugim wideo.
Tower of Guns jest po trochu taką nostalgiczną wycieczką do czasów, w których w FPS-ach – nazywanych wówczas grami „doomopodobnymi” – nikt nie zastanawiał się nad fabułą a raźne ganianie się z innymi graczami po sieci było pieśnią odległej przyszłości. Liczyła się sama radość z mordowania nacierających na nas hord przeciwników i próba przetrwania na tyle długo, jak to tylko możliwe, oraz przebrnięcia do kolejnego etapu.
To miała być trzecia część „Diagnozy…”, ale panowie z Take Two zadzwonili do wujka Gugla i nas haniebnie ocenzurowano. A przecież nawet nikt z nas nie powiedział nic na „k” i „ch”! Tak więc będzie wersja extra-bonusowa. Oglądajcie, a raczej słuchajcie – Zanim Randalla, Konsolite’a i Carnasia wsadzą do pierdla!
Sporo czasu upłynęło od momentu, kiedy pierwszy raz miałem możliwość spróbowania karcianki ze stajni Blizzarda. Pamiętam, że poświęciłem jej trochę czasu, kiedy była jeszcze w fazie bety. Już wówczas obiecywano nam, że Hearthstone prędzej czy później (czyli „będzie kiedy będzie”) zagości na urządzeniach mobilnych.
Nie od dziś wiadomo, że wielkie studia deweloperskie zazdrosnym okiem obserwują sektor gier – tak zwanych – niezależnych i bez ogródek „zapożyczają” sprawdzone rozwiązania. Ostatnimi czasy da się zaobserwować pewną interesującą zależność. To twórcy gier indie narzucają nowe trendy w dziedzinie komputerowej rozrywki. Trendy, które potem ci więksi i „wielcy”, z różnym powodzeniem, adaptują.









Subskrybuj kanał GRAstroskopia.pl