web analytics

«

»

„Operacja Południe 2012” czyli militaria na żywo

ciężaróweczka na gąsienniczkach...

Zakładam że każdy z nas, nawet jeżeli nie jest do końca miłośnikiem tego typu rozrywki, lubi od czasu do czasu pooglądać wroga poprzez optykę karabinu wyborowego, kolimatora zamontowanego na wiernym M16, czy też puścić serię korzystając z mechanicznych celowników nieśmiertelnego AK-47. Zapewne są również wśród nas pasjonaci nieco innego podejścia do tematyki wojennej, którzy siedzą po nocach przy nikłym blasku bijącym z monitorów, wygrywając kolejne kampanie w Men of War, Company of Heroes, czy jakimś innym V for Victory.

Wcielenie się w prostego żołdaka, czy też dowodzenie oddziałem walczącym w błocie i kurzu, przy akompaniamencie strzałów, wybuchów i jęku rannych, praktycznie od niepamiętnych czasów dostarcza nam, graczom, niespożytych pokładów radości. Nie wspomnę tutaj nawet o niezliczonych symulatorach ciężkiego sprzętu wojskowego – czołgach, okrętach czy samolotach. Rozmaitych gier traktujących o szeroko pojmowanej tematyce militarnej ukazało się dotychczas dziesiątki, jeżeli nie setki i praktycznie za każdym razem cieszyły się one wielką popularnością. Taka już jest męska część naszego gatunku. Gdzieś tam, głęboko wewnątrz każdego z nas, czai się zdobywca, wojownik, osoba, która za wszelką cenę chce udowodnić swoją wyższość nad innymi samcami, nawet jeżeli sprowadza się to jedynie do wirtualnej zabawy w wojnę.

O czym w takim razie będzie dzisiaj mowa? Otóż każdej osobie, która spędziła niezliczone godziny na wyrządzaniu wirtualnej krzywdy swoim bliźnim, proponuję opuścić na chwilę elektroniczne pola bitew i wyjść zza firewalla, aby bezpośrednio zapoznać się z naszymi ulubionymi zabawkami do zadawania bólu i cierpienia.

stary, poczciwy Willys...

Najlepszym na to sposobem są rozmaite imprezy tematyczne, przybliżające nam realia historyczne okresów różnych wojen i konfliktów. Nie mówię tu jednak o nudnych wystawach, czy czerstwych prelekcjach rodem ze szkolnych ławek. Nie, nie, absolutnie. Mówię o imprezach, na których można fizycznie zetknąć się z kawałkami historii, poczuć jej klimat, wejść do wnętrza niemieckiej Pantery, czy też potrzymać w ręku karabin z okresu II Wojny Światowej i nie mówię tu o żadnej replice, tylko o autentycznym kawałku metalu, z którego ktoś, kiedyś, trzęsąc się ze strachu, oddawał serie w kierunku wroga. Na takich właśnie imprezach, mieląc w zębach kilogramy unoszącego się w powietrzu kurzu i zdrapując z siebie błoto wystrzelone spod kół pięćdziesięcioletniego UAZ’a czy innego Willys’a uczymy się najwięcej.

Jedną z największych imprez tego rodzaju w Polsce (jeżeli nie największą) jest organizowana corocznie przez Rafała Biera, pasjonata militariów i założyciela Prywatnego Muzeum Boni Pancernej w Bielsku-Białej, impreza zatytułowana „Operacja Południe”. Jest to zlot kolekcjonerów oraz miłośników techniki wojskowej z całej europy, odbywający się na bielskich błoniach, które to za czasów gdy byłem jeszcze dzieciakiem, stanowiły część poligonu wojskowego. Podczas poprzednich imprez z tej serii, gościliśmy kolekcjonerów z Wielkiej Brytanii, Niemiec, Austrii, Holandii, Belgii, Czech, Słowacji, Litwy, Ukrainy i wielu, wielu innych państw, prezentujących sprzęt wojskowy pochodzący z chyba wszystkich konfliktów na świecie, od II Wojny Światowej poczynając, na zmaganiach militarnych w Jugosławii kończąc. Tegoroczny zlot nosił numerek bodajże 12 i jak zwykle oferował mnóstwo atrakcji.

Niestety, muszę z przykrością stwierdzić, że pomimo świetnego klimatu, nie było jednak tak różowo jak w latach poprzednich. Zważywszy na pewne problemy organizacyjne, natury oczywiście finansowej, zlot był kilkukrotnie przekładany, co jak łatwo się domyśleć zaowocowało bardzo małą (w porównaniu do lat poprzednich) ilością przywiezionego sprzętu. Stali bywalcy mogli więc poczuć się nieco zawiedzeni, jednak dla widzów, którzy przybyli na tą imprezę po raz pierwszy, atrakcji wcale nie brakowało.

amerykańscy marines zawsze dadzą radę...

Całą imprezę można by podzielić na cztery oddzielne grupy. Pierwszą i moim zdaniem najciekawszą była prezentacja przywiezionego sprzętu wojskowego. Widzowie mogli więc podziwiać przejazdy ciężkiego (i nie tylko) sprzętu, po specjalnie przygotowanej do tego celu trasie z odpowiednią ilością małych wzniesień i zagłębień pełnych wody i błocka.

Drugą grupą atrakcji były porozstawiane po całym terenie poligonu rozmaite wojskowe konstrukcje, od przenośnych stanowisk radiotelegraficznych poczynając (zasilonych prześlicznymi przedstawicielkami płci pięknej w mundurach z okresu II Wojny Światowej) , na szpitalach polowych i zamaskowanych stanowiskach dowodzenia kończąc. Wszędzie dookoła kręcili się pasjonaci militariów, poprzebierani w mundury z różnych okresów historycznych i rozmaitych konfliktów. Spotkałem nawet gościa przebranego za muzułmanina, który to za wszelką cenę starał się sprzedać stojącą obok niewiastę, wykrzykując zachrypniętym głosem i łamaną angielszczyzną: „Łona bay e łoman? Tu kamels for dat łoman! Enyłan łont a łoman?”. Muszę szczerze przyznać, że facet wywołał małą sensację bo zaśmiewających się dookoła niego ludzi było całkiem sporo :)

Trzecią atrakcją były rozstawione w specjalnie przeznaczonym do tego celu miejscu stragany, na których to zwiedzający mogli zaopatrzyć się we wszystko co tylko związane jest z militariami. Mówię tu nie tylko o współczesnych ciuchach wojskowych wszelkiej maści, ale także o antykach głównie z okresu II WŚ w postaci rozmaitych łusek, części karabinów, szabli oficerskich, hełmów i całego tego częściowo zardzewiałego, znalezionego za pomocą detektorów metalu powojennego złomu. „Złomu” piszę tu oczywiście z przymrużeniem oka, ponieważ sam chciałbym być posiadaczem autentycznego, niemieckiego hełmu wermachtu z dziurą po kuli, gdyby nie kosztował ponad dwa tysiące złotych…

wymarzony pojazd Jola, podobno łatwo się nim parkuje w zatłoczonych miejscach...

Ostatnią i budzącą chyba największe zainteresowanie atrakcją, były odbywające się przez oba dni imprezy, rekonstrukcje autentycznych potyczek z udziałem ciężkiego sprzętu. Muszę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że dokładnie tak jak co roku wykonane zostały perfekcyjnie. Ktoś złośliwy, po oglądnięciu filmików z imprezy mógłby powiedzieć, iż były straszliwie krótkie i minimalistyczne. Być może w porównaniu do jakiegoś „Szeregowca Rayana”, czy innej megaprodukcji, mogły faktycznie wydawać się wręcz karłowate, ale po pierwsze w żadnym filmie nigdy nie doświadczyłem tak wspaniałej narracji, jaką okraszone były te scenki, a po drugie zapewniam dosłownie każdego, że strzał z działa niszczyciela czołgów, słyszany z odległości dosłownie paru metrów ZRYWA GACIE Z DUPY. Podobnie jak ładunki odpalanie przez saperów, wywalające kupy wody i błota na wysokość kilkunastu metrów. Tu nie chodzi o sam nieprawdopodobny huk. Z tych paru metrów, falę ciśnienia odczuwa się całym ciałem, aż chce człowiekowi nery powyrywać. Czegoś takiego nie da się doświadczyć, nawet jeżeli posiada się zestaw głośników 700+1.

Parę linijek powyżej, wspomniałem pokrótce o wspaniałej narracji, towarzyszącej odgrywanym scenom batalistycznym, oraz większości pokazów. Niestety, nie jestem w obecnej chwili w stanie doszukać się nazwiska osoby narratora, chcę jednak wspomnieć, iż facet jest moim zdaniem po prostu fantastyczny. Komentuje on Operację Południe od jakiegoś już czasu i według wielu osób, to właśnie jego wkład jest głównym czynnikiem sprawiającym, iż impreza nie nudzi się po paru godzinach. To typowy „gawędziarz”, którego historyczne opowieści zarówno uczą, jak i wywołują szczery uśmiech na twarzy. Czuć, że kocha to, o czym opowiada, a jednocześnie robi to w sposób, który jest w stanie porwać nawet słuchaczy niespecjalnie zainteresowanych historią. Można śmiało porównać go do Bogusława Wołoszańskiego, z tym że snuje on swoje historie w sposób bardziej przystępny dla pospólstwa; w końcu Operację Południe przychodzą oglądać nie tylko historyczni czy militarni nerdowie.

niszczyciel czołgów "Kuna"

Podsumowując, tegoroczna impreza była moim zdaniem całkiem udana, choć nie można przymknąć oka na dość mizerną ilość przywiezionego sprzętu. Jednak pomimo tej „drobnej” niedogodności, przez cały weekend bawiłem się całkiem nieźle. Mam nadzieję, że Pan Michał Bier jeszcze przez długi czas nie zrezygnuje z organizowania tego typu pokazów, oraz że potencjalni sponsorzy otworzą szerzej oczy i sypną większą gotówką, bo nie ma się co oszukiwać – przywiezienie na poligon tego całego sprzętu nie kosztuje paru złotych, a kolekcjonerom nie zawsze jest w smak wywalać pieniążki na dojazd, zamiast przeznaczyć je na powiedzmy, odrestaurowanie kolejnego wraku z okresu II Wojny Światowej.

Kończąc chciałem serdeczne zaprosić wszystkich zainteresowanych techniką wojskową, jak i samą historią do Prywatnego Muzeum Broni Pancernej i Militariów im. Franciszka Bier w Bielsku-Białej. Jest tam naprawdę sporo ciekawych rzeczy do obejrzenia i zapewne żaden zwiedzający nie powinien się nudzić.

Na sam koniec zamieszczam amatorski film z jednej z inscenizacji.