web analytics

«

»

Ja kontra bieda-tablet

Ostatnio na naszym małym Bortalu sporo piszemy o elektronicznej dystrybucji, czytnikach e-booków i tak dalej. Kolega digital_cormac przyznał się nawet do tego, że zdradził wspaniałe, papierowe woluminy dla przeklętego czytnika! Co to wszystko ma wspólnego ze śmierdzącym serem, ziemniaczaną kiszką, złamaną francuską bagietką i głębokim PRL’em? No i co to jest ten przeklęty bieda-tablet? Czytajcie dalej ten wasz zwariowany, wakacyjny hmm… felietonik to się przekonacie.

Ponoć mamy wakacje. Ja jednak od jakichś dwóch tygodni o jakimkolwiek odpoczynku mogę tylko pomarzyć. Nie dość, że człowiek jest po uszy zawalony robotą to w dodatku aura na dworze nie sprzyja – nienawidzę upałów, a tych ostatnio nam natura nie poskąpiła. Dość powiedzieć, że dopiero dziś (piszę ten tekst w środę) miałem chwilę wytchnienia. Tak przynajmniej sądziłem. Do czasu jednak! Zostałem zwleczony siłą ze słodkiego barłogu o nieludzkiej godzinie (11:30) i postawiony przed zakupowym ultimatum. To znaczy, że po prostu musiałem pojechać do przeklętego hipermarketu. Wyposażony w karteluszkę na której D-O-K-Ł-A-D-N-I-E i P-O-K-O-L-E-I niczym Maciusiowi z „Klanu” wyszczególniono wszystkie frykasy. Wdziałem na nos przeciwsłoneczne okulary i założyłem czapkę z daszkiem. do uszu wpiąłem MP3’kę z radiem. Do tego dostałem jeszcze ze trzy ekologiczne (akurat!) torby choć mam tylko dwie ręce.

Tak wyposażony ruszyłem do auta, który niechybnie i szybko dowiózł mnie do pobliskiego przybytku hedonizmu, ukrytej pornografii i Bóg raczy wiedzieć czego jeszcze… czyli do pobliskiego Carrefura (tak to się pisze?). A trzeba przyznać, że podróż była naprawdę ekspresowa. Trwała tylko nieco dłużej niż wakacyjna piosenka pana Florydy, czy Flo-Rydy, który śpiewa o ten, tego no… o „dmuchaniu w gwizdek”. Swoją drogą to podziwiam rodzime stacje radiowe – jak już się przyczepią do jednej piosenki to nie ma zmiłuj. Grają na okrągło. Poniżej piosenka „dmuchnij w mój gwizdek”. Ten wspaniały i jakże inspirujący kawałek nastawił mnie bardzo pozytywnie w upalny, środowy poranek. Pamiętajcie, że DLA MNIE wpół do dwunastej to wczesna, wręcz nieludzka pora!

YouTube player

Ależ ta muzyka w XXI wieku zrobiła się wyrafinowana. A te ukryte podteksty. Czysta poezja. Nieważne. Odchodzę od meritum. W każdym razie nucąc pod nosem „blow my whistle baby” dotarłem do centrum handlowego. Na początek zdziwiło mnie, że zlikwidowano sklep Vobis’a. Nie dlatego, że zlikwidowano, tylko, że dopiero teraz. Na jego miejscu stanął sklep mięsny. No i gitara!

 

Stanąłem przed wejściem na salę tego jak mu tam Kerfurra i wydobyłem z kieszeni karteczkę z listą zakupów. Pozycja numer jeden – gwizdek…, a nie pardon! Bułka paryska. Pozycja numer dwa i trzy no… nieistotne. Panika ogarnęła mnie przy prawdziwej enigmie – kiszce ziemniaczanej. Nie wiedząc gdzie szukać tego tajemniczego niczym kamień filozoficzny przysmaku krążyłem obładowany niczym osiołek resztą zakupów między stoiskami –Skoro kiszka to chyba dział mięsny? A może jednak warzywny?- myślałem w duchu. Próbując rozwikłać ten logiczny dylemat bezwiednie zawędrowałem w okolice działu RTV/AGD. W oddali zauważyłem jakieś poruszenie, a raczej kłębowisko ciał krążące niczym stado kruków wokół wielkiego kosza. Złapałem szybko pod pachę francuską bagietkę, czy tam paryską i ruszyłem z kopyta próbując nadać mojemu wypchanemu wózkowi zacną prędkość tak, aby móc przebić się przez zaaferowaną czymś ciżbę. Jak się okazało babcia z wnuczkiem, łysy karczek, zasapana mamuśka, podtatusiały 50-latek gapiący się na dekolt każdej przechodzącej pani mieli tylko jeden cel – wydobyć z koszyczka tablet Apollo Quicki 701. Po co? Czyżby poczuli technologiczny zew? Nie przeczę, że mogła to być przyczyna, ale raczej chodziło o cenę. Na koszu pysznił się napis wykonany flamastrem: „Taplet Apolo 169 PLN OKAZJA!”. Niech to jasna cholera – pomyślałem hamując wózkiem tak gwałtownie, że złamałem długaśną bułkę, która niczym rycerska kopia cały czas groźnie wystawała mi spod ramienia. Teraz już wiedziałem w czym rzecz!

 

Musiałem MIEĆ ten „Taplet”. W takiej cenie nie mogłem przepuścić okazji. Jakoś do mnie nie dotarło, że była to obniżka… promocyjnej ceny, a ten genialny i zapewne baaaardzo wyrafinowany technologicznie sprzęt walał się w sklepie od początku lipca. W tamtej chwili jednak mój umysł opanowały trzy cyfry – 1, 6 i 9. Więcej kosztują mnie orzeszki ziemne do piwa! Rączo niczym jeleń (cóż za profetyczne określenie jak się okazało nieco później) ruszyłem do natarcia! Z drogi babciu z wnuczkiem, won z drogi mamuśka! Pana „karczka” grzecznie przeprosiłem… nie jestem przecież samobójcą. Dopchałem się do koszyczka i całkiem ładne pudełeczko z tabletem znalazło się w moim posiadaniu. Teraz już tylko do kasy. Z tych emocji zapomniałem o tej całej kiszce ziemniaczanej. No, ale kto by się przejmował takimi detalami. Grunt, że miałem w dłoniach ten nieprzyzwoicie tani ersatz Ajpada!

 

Nie. W drodze powrotnej zapomniałem włączyć radio, a więc nie będę was katował kolejnym teledyskiem. Na przykład takim jak ten Aleksandry Stan śpiewającej o lemoniadzie…

YouTube player

No co? Z pewnością w czasie mojego powrotu do domu któraś ze stacji radiowym w Bolandzie TO puszczała. Swoją drogą zakup Tableta za 169 zeta sprawił, że nie czułem zmęczenia, pragnienia, ani lejącego się z nieba upału. Choć nie powiem na lemoniadę miałbym ochotę.

W domu zbywając machnięciem ręki wyrzuty i pretensję o brak 70 dkg kiszki ziemniaczanej (cóż to za cholera?) ruszyłem do mojej kanciapy, aby w spokoju nacieszyć się tabletem. Drżącymi dłońmi rozpakowałem tego Ipada dla ubogich, wdusiłem przycisk START. No i… czarny ekran widzę. Zimny pot wystąpił mi na czoło, ale się nie poddaję. Wciskam wtyczkę ładowarki do odpowiedniej, ciasnej dziurki, a samą ładowarkę do gniazdka. Zapaliła się czerwona dioda… – oj niedobrze – myślę sobie, ale kolejny raz duszę paluchem przycisk włączenia tableta. Nic. Zero. Nada!

 

Zawyłem z rozpaczy, a z moich ust wydobył się potok wulgaryzmów i wrzasków na literki K, CH, J, C, P. Kiedy już zbrukałem połowę abecadła, a biedna psinka zaczęła nerwowo szczekać w przedpokoju dotarło do mnie, że czeka mnie kolejna wycieczka do sklepu.

 

Tu pozwolę sobie na małą anegdotę. Kilka lat temu w tym samym sklepie. Na tym samym stoisku kupiłem telewizor. Rzecz oczywista, że tak samo jak w przypadku tabletu Apollo NIE sprawdziłem czy działa i spotkała mnie niemiła niespodzianka – telewizor był zepsuty. Nieszczęścia chodzą parami, a ja drugi raz się naciąłem. Co za pech!

Na szczęście otrząsnąłem się z czarnych myśli i ruszyłem z zepsutym sprzętem z powrotem do sklepu – „na skrzydłach wiatru” – jakby powiedział poeta. Biorąc pod uwagę moje, wspomniane wyżej perypetie z telewizorem to z BOK’iem hipermarketu byłem już „za pan brat”. Tablet został wymieniony szybko i bez żadnego marudzenia ze strony sklepu. Oczywiście tym razem kazałem go sobie włączyć. Działał!

YouTube player

Co dostałem za marne 169 złotych? Na początek nerwy, ale skoro mam już działający egzemplarz to zajrzyjmy do środka. W całkiem ładnym pudełku znajdziemy sam tablecik, a także nic nie wnoszącą do tematu instrukcję obsługi. Do tego ładowarkę sieciową, a także adapter 2xUSB z gniazdem RJ45. W pudełku znajdował się też voucher z 25 procentowym rabatem na ebook z Empika.

 

Apollo Quicki 701 posiada wyjście słuchawkowe, złącze adaptera Ethernet/USB, slot na karty Micro SD, a także kamerę 0,3 megapiksela. 7 calowy ekran dotykowy o rozdzielczości 800×480 pikseli jest oczywiście rezystancyjny (oporowy). Chyba nikt w sprzęcie za takie pieniądze nie spodziewał się pojemnościowego? Tablet ma niestety tylko 256 MB pamięci RAM i 4 GB pamieci Flash. Wbudowany mikrofon, a także WiFi, które na ogół nie działa – co potwierdzają wpisy w Internecie oraz moje bezowocne próby. Tablet wykrywał moją sieć i… tyle. Internet musiałem „pobierać” przez kabel podłączony do przelotki. To się nazywa mobilność pierwsza klasa! Sercem tableta Apollo Q701 jest jednordzeniowy procesor ARM11 Infotmic X210 taktowany zegarem 1 GHz. Ponoć procesorek jest całkiem przyzwoity (tak przynajmniej można wyczytać na tej, nieco podejrzanej witrynie). W każdym razie bez problemu można pograć w Angry Birds. Tablet działa pod kontrolą systemu Android 2.3 Gingerbread.

YouTube player

A jak się sprawuje ten bieda-tablet? Na powyższym materiale wideo poza dostarczającą kabel z netem kudłatą asystentką z pewnością zauważyliście, że ekran dotykowy jest mało precyzyjny. Czasem wystarczało delikatne muśnięcie paluszkiem, a innym razem zero reakcji. Także czujnik położenia ruchu działa z haniebnym wręcz opóźnieniem. Cóż! Kiedy coś się na „Quicki” nie udaje należy pamiętać, że kosztuje mniej niż 200 złotych. Muszę jednak uczciwie przyznać, że tablecik radzi sobie całkiem zacnie z multimediami, a także grami ściągniętymi z Google Play (dawniej Android Market).

 

Do czego będzie służył mi Apollo Quicki 701? Ot trochę pogram we „Wkurzone Ptice”, przejrzę sobie zasoby internetu. Ewentualnie obejrzę jakieś klipy wideo. E-booków czytać na tym „cudzie technologii znad Żółtej Rzeki” raczej nie będę. Szkoda oczu. Po prostu ekran choć prezentuje się całkiem hmm… przyzwoicie ( za taką cenę!) to jednak nie będę ryzykował. Jak już napisałem nie udało mi się uruchomić WiFi. Także próby z modemem 3G spełzły na niczym.

 

Niestety Tablet odrobinę się grzeje. Po dwóch godzinach surfowania po Internecie czułem na dłoni ciepło bijące ze spodu urządzenia. Chwilę później Quicki się wyłączył. Skończył mu się prąd.

 

Może to i lepiej?