web analytics

«

»

Na co dybie w wielorybie? Gramy w Dishonored 2

Pijcie tran z wieloryba ;)

Pijcie tran z wieloryba ;)

Druga odsłona Dishonored miała trudny start. To co dostaliśmy w dniu premiery wołało o pomstę do nieba. Doszło nawet do tego, że ja – niereformowalny zakupoholik – odłożyłem zakup. Wytrzymałem tydzień i… nie żałuję, że jednak pobiegłem do sklepu, ale nie uprzedzajmy faktów!

Pierwszy Dishonored był dla mnie prawdziwym objawieniem. Ba! „Zniesławiony” został numerem jeden naszego prestiżowej ;) listy TOP 5 gier 2012 roku. Przygody cesarskiego obrońcy, Corvo Attano (a jednocześnie kochanka cesarzowej – jak widać są benefity…) urzekły mnie niesamowitą atmosferą i klimatem. Świetnie zaprojektowane poziomy? Były! Dziwaczne, Steampunkowe uniwersum utrzymane w stylistyce ukochanej przeze mnie epoki wiktoriańskiej? Jest. Oniryczne wizje w Pustce w której potężne, majestatyczne lewiatany pływały w nicości? Na miejscu! Ech… ta gra była po prostu cudowna.

No dobrze, Dishonored był raczej „whalepunkiem”, albo „wielorybopunkiem” – technologia w grze od chłopaków z Arkane napędzana była, nie parą, ale… tranem wielorybów. Cała reszta to jednak soczysty Steampunk i tego się trzymajmy.

Brigmore Bitches... pardon Witches... ;)

Brigmore Bitches… pardon Witches… ;)

Druga odsłona Dishonored rozgrywa się 15 lat po wydarzeniach z pierwszej części, w której zaszlachtowano biedną Cesarzową Jessamine Kaldwin. Po słusznie wymierzonej, srogiej karze zamachowcom przez naszego protagonistę, czyli Corvo, na tron wstąpiła Emily, córka Jessamine i Lorda Protektora – to właśnie te benefity o których wspominałem wyżej. Można sobie bezkarnie zapłodnić klawą Cesarzową, a potem osadzić potomka na tronie! Hmm… zabrzmiało to trochę seksistowsko. Przepraszam.

Zawiązaniem fabuły dwójki są przygotowania do obchodów rocznicy zabójstwa Jessamine. Niestety Luca Abelle, zdradziecki Diuk wyspy Serkonos postanowił zakłócić „imprezę” i ku zaskoczeniu całego cesarskiego dworu przedstawił… siostrę zaszlachtowanej Jessamine – Delilah. Chwilę potem akcja się zagęszcza, a nasz bohater, albo bohaterka ląduje uwięziona w pokoju pilnowanym przez zdradzieckich strażników, a tron przejmuje uzurpatorka, która… jeśli grałeś w dodatek do pierwszego Dishonored, czyli The Brigmore Witches Delajla będzie Ci znajoma. No, ale nie będę zdradzał wszystkiego.

Napisałem bohater, albo bohaterka? Jak najbardziej. W dramatycznym momencie pałacowego przewrotu możemy wybrać protagonistę. Przygody w uniwersum „wielorybopunka” możemy przeżywać zarówno jako dobrze nam znany, choć już nieco podstarzały Corvo Attano, jak i Emily Kaldwin. Muszę przyznać, że możliwość wyboru postaci to po prostu strzał w dziesiątkę.

Mało tego wieloryba jest ;)

Mało tego wieloryba jest ;)

Corvo posiada – mówiąc oględnie – te same moce, dobrze znane nam z pierwszej części Dishonored. Taki zestaw poniekąd wymusza styl rozgrywki. Podstarzały, choć nadal jary, Lord Protektor lubi przemykać chyłkiem niezauważony przez strażników. Dzięki mrocznej magii jest niewidzialny dla przeciwnika. Emily? Emily jak na kobietę przystało preferuje bardziej agresywne podejście do sprawy. Można nawet powiedzieć, że młoda Cesarzowa jest krwiożercza! Wachlarz mrocznej magii będący w posiadaniu władczyni mocno predestynuje ofensywny styl rozgrywki. Rozrywanie przeciwników na sztuki, magia hmm… „obszarowa” i tak dalej. Jeżeli nie lubicie kryć się po kątach to będziecie zadowoleni z wyboru płci pięknej.

Przygody Corvo/Emily tylko na początku toczą się w dobrze nam znanym Dunwall, odpowiedniku XIX wiecznego, wiktoriańskiego Londynu. Po emocjonującej ucieczce na cumujący w porcie statek „Groźna wręga” (będzie naszą bazą wypadową na kolejne misje) udajemy się na dalekie południe na wyspę Serkonos. Właśnie tam zawiązano spisek przeciwko koronie. Na swojej drodze spotkamy dawnych znajomych – ot choćby dawnego mentora i wynalazcę Sokołowa.

Stolica wyspy Serkonos, Karnaka różni się nieco stylistycznie od Dunwall. Tym razem mamy do czynienia z reminiscencją południowego stylu. Nadal jednak mamy do czynienia z wiktoriańską architekturą, która tak bardzo przypadła mi do gustu w pierwszej części gry.

Tak jak w jedynce, nasze oczy mogą cieszyć się bogatymi ornamentami. Wrażenie robią półkoliste wykusze, urokliwe ganki, werandy i potężne ryzality. Przepych wnętrz poraża i jest jednym z elementów, który sprawia, że Dishonored 2 tak bardzo mi się podoba od strony wizualnej. Tu widać prawdziwy kunszt projektantów tej produkcji.

Druga odsłona Dishonored ma ten sam, niesamowity klimat co poprzednik, ale jest on – odnoszę takie wrażenie – odrobinę „lżejszy”. Być może wynika to z samej fabuły. W uniwersum „wielorybopunka” minęło półtorej dekady od rewolucji przemysłowej i w grze nie czuć już smaczku Fin de siècle, czyli tak zwanego „końca epoki”. W pierwszym Dishonored czuło się pesymizm schyłku wieku wkraczającego w niepewną epokę industrialnej rewolucji. Do tego dochodziła tajemnicza epidemia, czyli Szczurza Zaraza dziesiątkująca mieszkańców Dunwall.

Palenie szkodzi na urodę...

Palenie szkodzi na urodę…

W Dishonored 2 także mamy tajemniczą chorobę nękającą południe Imperium, w tym przypadku chodzi o przenoszoną przez Krwiogzy gorączkę. Odnoszę jednak wrażenie, że plaga przenoszona przez latające insekty jest jakby nieco na uboczu i to mimo że całe miasto Karnaka roi się od zapieczętowanych stref w której panuje zaraza. Być może chodzi tu o atawistyczny lęk – szczury z pierwszego „Zniesławionego” wywołują u gracza odrazę i przywodzą na myśl plagi nękające Europę setki lat temu. Bzyczące Krwiogzy panoszące się po wyspie Serkonos są wyłącznie… irytujące.

Im dłużej grałem w D2 tym bardziej dochodziłem do wniosku, że o ile pierwszy Dishonored w ciekawy sposób czerpał pełnymi garściami z epoki wiktoriańskiej, tak dwójka nawiązuje już nieco do tzw. Belle Époque, czyli krótkiego okresu zwanego epoką edwardiańską, która zakończyła się wraz z wybuchem I wojny światowej. Zresztą „kalendarz”, czyli wspomniane 15 lat, które minęły od zakończenia pierwszej części gry jasno na to wskazują. Czy w trzeciej odsłonie czeka nas jakiś globalny konflikt? Nieważne! Wróćmy do dwójki.

Wspomniałem już nieco o stronie wizualnej Dishonored 2. Pierwsza część gry zauroczyła mnie stylistyką hmm… olejnego obrazu. Tak właśnie można to określić. Stonowane kolory, sepie i tak dalej. Dwójka kontynuuje ten trend. Obydwie części „D” przypominają mi obrazy Frederica Leightona i innych malarzy epoki. Mówiąc krótko – grafice nie mogę wiele zarzucić. Nie jest to może poziom Battlefield 1, ale artyzm i niepowtarzalny styl tej produkcji sprawia, że uznaję przygody Corvo i Emily za jedną z najładniejszych gier ostatnich miesięcy.

Sokołow malarzem?

Sokołow malarzem?

Co ciekawe dostaliśmy nowy silnik graficzny. Jedynka działała na Unreal Engine 3. Dishonored 2 hula na Void Engine, czyli zmodyfikowanym id Tech 5 (z tego co zdołałem znaleźć w sieci wiem, że nie jest to szóstka znana z DOOMa) jest zatem naprawdę nieźle!

Na ogromny plus najnowszego dzieła od Arkane Studios muszę zaliczyć udźwiękowienie. W naszym pięknym kraju grę wydano w PEŁNEJ, POLSKIEJ WERSJI JĘZYKOWEJ. Wybaczcie wielkie litery, ale ostatnimi czasy wydawcy nie są tak dla graczy łaskawi i raczą nas „wersjami kinowymi”, czyli napisami. W przypadku produkcji sygnowanej przez Bethesdę dostaliśmy doskonały dubbing!

Cóż mogę dodać na koniec? Dostaliśmy świetną grę. Stylistyka rodem z epoki wiktoriańkiej zmieszana ze szczyptą steampunka. Do tego czarna magia i mistycyzm. Uniwersum Dishonored 2 jest unikatowe i naprawdę dziwi mnie, że Bethesda nie stworzyło jeszcze pełnoprawnej gry cRPG w świecie uroczych wielorybów.

Krwawa Cesarzowa...

Krwawa Cesarzowa…

Jeżeli lubicie skradanki i nie boli was wydanie 180 złotych (w wersji na PC) to biegnijcie do sklepu. Nie będziecie żałować.

PS. Na wstępie wspomniałem o fatalnym działaniu Dishonored 2 w dniu premiery. Gra po zaaplikowaniu potężnej aktualizacji nareszcie działa dobrze. Czego dowodem wideo poniżej.

Więcej materiałów wideo z Dishonored 2 znajdziecie na naszym kanale YouTube!