web analytics

«

»

Mój TOP gier 2012

top55Doktor Rzeźnik przespał nieco końcówkę minionego roku, ale to nie znaczy, że ma sobie darować podsumowanie ostatnich dwunastu miesięcy w grach wideo. Zapraszamy do bardzo osobistego TOP 5 gier 2012. Jest też ANTY-lista. Dla każdego coś (nie)miłego!

Dlaczego tylko pięć pozycji? A dlaczego nie? Niedawno pisałem o tym, że ostatnimi czasy mamy zalew świetnych produkcji i sam nie wiem za którą się za przeproszeniem złapać. Tak więc zamiast stu, dwudziestu, albo dziesięciu najlepszych gier mijającego roku postanowiłem wybrać tylko pięć. Na początek jednak warto przypomnieć sobie co działo się w minionym roku.

Na początek nie napiszę niczego odkrywczego – tak! Rok 2012 zapisze się w annałach elektronicznej rozrywki jako rok peceta. Nie wiem tylko, czy to zasługa blaszanej skrzynki, czy raczej faktu, iż konsole obecnej generacji starzeją się w zastraszającym tempie i w końcu po siedmiu (tak 7 latach licząc od premiery Xboksa 360) oddały nieco pola komputerom osobistym. Tylko co to za zwycięstwo skoro i tak większość gier AAA wychodzi na wszystkie platformy, albo tylko na konsole? Mimo tak zwanego „roku PC” nie widziałem żadnej superprodukcji przeznaczonej wyłącznie na tę platformę. Co jeszcze? Na pewno trzeba wspomnieć o Kickstarterze. W lutym Tim Schafer poprosił społeczność graczy o sfinansowanie projektu. Uzyskał 3,3 miliona dolarów. Tak ruszyła lawina. Muszę też wspomnieć o TellTale Games i wydanym w kwietniu pierwszym epizodzie The Walking Dead. Komiks, serial, a teraz gra. Fenomen zombiaków w branży gier ma się (od kilku lat) znakomicie i wygląda na to, że ten trend utrzyma się także w tym roku. Nie można nie wspomnieć o tym, że gra The Walking Dead zdobyła wiele tytułów „Gry Roku”. W moim rankingu nie znajdziecie jednak tego tytułu. Dlaczego? Grę kupiłem… kilka dni temu, a więc nie bawiłem się w nią w minionym roku. Swoją drogą perypetie związane z zakupem i instalacją The Walking Dead zasługują na osobny felieton (tak – wreszcie kupiłem COŚ w usłudze Steam). No dobrze zacznijmy w końcu to moje TOP 5 gier 2012 roku.

Numer 5 – Spec Ops: The Line

Moją prywatną listę najlepszych gier ubiegłego roku otwiera wakacyjny hit(?), czyli wyprodukowany przez Niemców Spec Ops: The Line. W grze wcielamy się w postać kapitana Martina Walkera, elitarnego członka oddziału Delta Force, który w zrujnowanym przez burzę piaskową Dubaju musi dowiedzieć się co stało się z pułkownikiem Konradem. Konrad w odizolowanym od świata mieście stworzył swoje małe mini-państwo…

Nie ma sensu rozwodzić się nad fabułą Spec Ops’a. Dość powiedzieć, że jest to chyba pierwsza „wojenna strzelanka”, która w tak plastyczny i dojmujący sposób pokazuje grozę i okrucieństwo wojny. Wyprawa Walkera i jego towarzyszy to nie wesoła bieganina w stylu Modern Warfare 3/4/5. Tutaj zabijanie ma swoją cenę. Na szwank wystawiona jest moralność, a także… zdrowie psychiczne głównego bohatera. Oniryczne wizje, poważne podejście do tematu. Ukazane ZŁO drzemiące w każdej ludzkiej istocie. To wszystko udało się wpleść twórcom Spec Ops: The Line w narrację swojej produkcji. W bardzo, ale to bardzo sugestywny sposób.

Czy to wystarczy do tego, aby powiedzieć, że SO:TL to gra wybitna? Niestety nie. Sama rozgrywka jest dość męcząca, kolejne poziomy to liniowa wędrówka z punktu A do punktu B przerywana budującymi napięcie animowanymi przerywnikami. Mówiąc szczerze najnowsza gra panów z Yager Development jest dosyć nudna. Kiedy przedzierałem się przez hordy wrogów był moment w którym dopadło mnie totalne zniechęcenie. Już miałem wyłączyć komputer i odinstalować Spec Opsa, kiedy dotarło do mnie, że… czuję się zmęczony fabułą, a raczej tym całym wirtualnym zabijaniem – ukazanym, jak już wcześniej napisałem – w bardzo sugestywny sposób.

Jeżeli gra komputerowa potrafiła sprawić, że czułem dyskomfort psychiczny podczas „mordowania” wirtualnych przeciwników i odwracałem często wzrok podczas przerywników wideo oznacza to, że COŚ w sobie ma i zasługuje na uwagę. Dlatego zamieściłem Spec Ops: The Line na mojej TOP liście.

Numer 4 – Mass Effect 3

Na trzecią odsłonę przygód komandora Sheparda czekałem z ogromną niecierpliwością. Czy zawiodłem się jak rzesze Internautów po obejrzeniu zakończenia gry? Otóż… i tak i nie. Do dziś nie zapomnę jak bardzo byłem sfrustrowany po przejściu jedynki i dwójki – mówiąc krótko byłem zawiedziony końcówką WSZYSTKICH trzech części Mass Effect. Nie będę zdradzał fabuły ponieważ kolega Jolo dopiero zaczął swoją przygodę z trzecią odsłoną serii. Dość powiedzieć, że czułem, tak jak miliony graczy, pewien niedosyt. Z czasem jednak dałem temu spokój. W ogólnym rozrachunku trylogia ME dała mi wiele radości i satysfakcji. Oczywiście można się zżymać, że fabuła gry jest pełna dziur, a sam komandor Shepard to typowy harcerzyk, którego motywacyjne gadki potrafią doprowadzić do szału, ale… jak powiedziałby jeden z moich znajomych „To jest epiczne i już!”. Faktycznie jest epicko, kosmicznie, fantastycznie i z patosem. I wiecie co? To jest całkiem ok. A skoro jesteśmy już przy fabule to ostatnio obejrzałem sobie film Skyline. To ten obraz w którym kosmici przybywają na naszą zapyziałą planetkę, aby… pobrać nasze mózgi. Na tle tego dzieła scenariusz Mass Effect’a jest głęboki niczym Rów Mariański. Pozwolę sobie też zaspojlerować wyżej wymieniony film – tak… murzyn ginie. Właśnie oszczędziłem wam jakieś dwie godziny seansu z tym filmowym gniotem.

Teraz czekam na czwartą część, która z pewnością pojawi się na rynku choć pewnie będziemy musieli poczekać na następną generację konsol. Niestety we wrześniu ubiegłego roku z Bioware odeszli jego założyciele, czyli Ray Muzyka i Greg Zeschuk jak wpłynie to na kanadyjskie studio? Patrząc kilkanaście miesięcy wstecz to nie jest za dobrze – Dragon Age 2 był powszechnie krytykowany, a Mass Effect 3 też trudno nazwać pełnokrwistym przedstawicielem gatunku cRPG. W ogóle w minionym roku z roleplayami było bardzo krucho. Miejmy nadzieję, że coś się ruszy w tym temacie.

Numer 3 – Sleeping Dogs

Tu zaczynają się schody. Miałem spore wątpliwości, czy przypadkiem „Śpiące psiaki” nie powinny znaleźć się o oczko wyżej, ale kilkanaście godzin z numerem 2 sprawiły, że Wei Shen musiał zadowolić się brązowym medalem. Sleeping Dogs było dla mnie miłym, wakacyjnym zaskoczeniem. Nie czekałem na ten tytuł, a ostatecznie spędziłem przy nim wiele przyjemnych chwil. SD to typowa „piaskownica” w stylu Grand Theft Auto, ale widać w tym tytule wiele ulepszeń. Elementy, które np. kulały w czwartej odsłonie GTA zostały naprawdę umiejętnie zaimplementowane w Sleeping Dogs – świetny (przynajmniej jak na mój gust) model jazdy z elementami kaskaderskimi, system walki i tak dalej. Przede wszystkim jednak zachwyca sam Hongkong. Nadchodząca, piąta odsłona Grand Theft Auto będzie musiała się mocno postarać, aby przebić grę od Square Enix.

Jeżeli jeszcze nie graliście w Sleeping Dogs to zobaczcie sobie jedną z misji w klubie Bam Bam.

Numer 2 – Far Cry 3

Głównym powodem tego, iż moje „TOP” gier ubiegłego roku pojawia się tak późno jest trzecia odsłona Far Cry. Wiedziałem, iż tytuł ten jest dobry. Miałem grę tuż po premierze, ale nie miałem czasu porządnie się w nią wgryźć. Dopiero kilka dni temu zrobiłem sobie wielogodzinną sesję z FC 3 i muszę przyznać, że TO JEST TO. Ogromna wyspa i multum możliwości. Do tego wyeliminowano irytujące mankamenty, które przeszkadzały mi w dwójce. No i postać głównego antagonisty – Vaas to czarny charakter, który zasługuje na Oscara.

Numer 1 – Dishonored

Zwycięzca może być tylko jeden. Moim faworytem jest Dishonored. Ta gra po prostu wbiła mnie w fotel. Nie chodzi nawet o fabułę, czyli w gruncie rzeczy dość standardową opowiastkę o zemście. Dishonored to po prostu małe arcydzieło. Od wysmakowanej, stylizowanej na akwarelę oprawy wizualnej po niesamowicie wykreowane uniwersum będącą steampunkową (a raczej „wielorybopunkową”) wariacją epoki wiktoriańskiej. Co więcej w Dishonored zachwyca nie tylko otoczka, ale także sama rozgrywka. Misje możemy przechodzić na wiele sposobów. Chcesz zostać krwawym rzeźnikiem? Nie ma problemu. Jeżeli jednak gustujesz w bardziej wyrafinowanej rozgrywce to możesz stać się niewidzialny dla przeciwników i pozostać w cieniu. Obojętnie JAKA będzie twoja zabawa w Dishonored będziesz usatysfakcjonowany.

Arkane Studios sprawiło, że znowu uwierzyłem w nowe, oryginalne „IP”. W dobie sequeli, prequeli, trzecich i czwartych części Dishonored wniósł na rynek powiem świeżości. Chwała mu za to.

Skoro wymieniłem już pięć gier, które dały mi w ubiegłym roku najwięcej przyjemności to czas najwyższy podać tytuły, które sprawiły mi największy zawód. Było tego niestety sporo. Oczywistym wyborem wydaje się rodzimy Uprising 44, który został „zaszczycony” krótką recenzją w 31 odsłonie Obchodu tygodnia (na osobny artykuł to g***o nie zasługiwało). Niestety Uprising 44 jest tak fatalny, że ląduje w kategorii Gniot Dekady. Po prostu w swojej badziewności jest bezkonkurencyjny. No dobrze. W takim razie na jakiej grze zawiodłem się najbardziej w ubiegłym roku? Tytuły są dwa – pierwszym jest niestety Diablo 3. Z pewnością teraz posypią się na mnie gromy, ale gra Blizzarda setnie mnie wynudziła. Do tego stopnia, że nadal jej nie ukończyłem. Utkwiłem, jeśli dobrze pamiętam, w trzecim akcie i ktoś musiałby mi zapłacić, abym ruszył dalej. To naprawdę smutne ponieważ jestem wielkim fanem pierwszej i drugiej odsłony Diaboła.

Wielką przykrość sprawił mi także Max Payne 3. Nie zrozumcie mnie źle! Przygody Maxa w brazylijskich klimatach mają swoje „mocne” momenty, ale dla mnie seria MP to klimat filmów Noir i prozy Raymonda Chandlera. Tak było w pierwszej, a przede wszystkim w mrocznej dwójce. Ponure ulice Nowego Jorku, psychodeliczny klimat i policjant nie mający nic do stracenia. Co z tego zostało w trójce? Nic! Mamy typowego bohatera gier Rockstara – czyli alkohol, prochy i nieogolony ryj. W dodatku w pewnym momencie z konsternacją zauważyłem, że w Max Payne 3 gram tak jak… w Gears of War – chowam się za murkiem i strzelam, a przecież MP to „matrixowa” orgia skoków „na szczupaka” w zwolnionym tempie. Kiedy w trójkę zacząłem grać tak jak w jedynkę i dwójkę szybko zostałem ukarany… zgonem. Dlatego Max Payne 3 trafił na moją antylistę 2012 roku.

Więcej grzechów nie pamiętam – a jak nie macie dość to zawsze możecie rzucić okiem na Podsumowanie roku 2012 by Quatrix.