web analytics

«

»

Z szafy Commodorowca – Lokomotywa z Helmutami

Opowieść o mitycznym francuskim ruchu oporu, czyli bajki o bohaterach spod znaku croissanta

Czas na kolejne wspomnienia z czasów kiedy komputery były głupsze niż dzisiejsze kalkulatory, gry miały dusze i stanowiły prawdziwe wyzwanie, a grafika była czymś umownym składającym się z wielkich pikseli udających… coś. Dziś postanowiłem zabrać was w wyprawę do II wojennej Francji gdzie naszym zadaniem będzie uprowadzenie pociągu pancernego. Wszystko za sprawą absolutnie fenomenalnej, choć mało znanej gry – „The Train: Escape to Normandy”.

Z wyżej wspomnianym tytułem pierwszy raz zetknąłem się ok. 1989-90 r., czyli rok lub dwa lata po jej premierze. Gra ujrzała światło dzienne za sprawą jednego z największych wydawców tamtych czasów – firmy Accolade i błyskawicznie zawładnęła moim sercem i umysłem.

Celem gry, jak wspomniałem w nagłówku, było uprowadzenie pociągu pancernego, a ściślej mówiąc doprowadzeniu go z Metz (gdzie zaczynamy zabawę) do Riviere w Normandii. „The Train” nie był jednak prostą grą, w której jadąc pociągiem mamy strzelać do wszystkiego co popadnie w iście arkadowym stylu. „The Train” – jak na tamte czasy i realia C-64 był niezwykle wyrafinowanym i złożonym tytułem. Wcielając się w członka La Resistance (mitycznego francuskiego ruchu oporu, który jest jak Yeti…) imieniem LeFeu, w towarzystwie LeDuca musieliśmy przeprowadzić pociąg przejmując po drodze kolejne stacje i mosty. To, jaką drogą dotrzemy do celu zależało wyłącznie od nas gdyż na kolejnych zdobywanych stacjach mogliśmy przełączając zwrotnice wybrać kilka alternatywnych dróg mając do dyspozycji całkiem rozbudowaną sieć kolejową Francji. Czy będzie to długa trasa południowa – przez Nancy i Tour, czy może krótsza, ale niebezpieczniejsza północna przez St. Denis i Verdun? Możliwości było naprawdę sporo.

Którą drogę wybrać?!

Na szczęście w walce ze złymi Helmutami mogliśmy liczyć na wsparcie naszych towarzyszy broni. Na każdej ze zdobytych stacji mogliśmy nadać wiadomość telegraficzną z prośbą o zdobycie kolejnego punktu na naszej trasie (miasta lub mostu). W odpowiedzi otrzymywaliśmy konkretny czas kiedy punkt ten zostanie zdobyty, a zatem kiedy mamy się tam pojawić, gdyż (co ważne!) przejęcie miasta czy mostu nie było trwałe. Oczywiście, jeśli pojawiliśmy się w okolicach obiektu zajętego przez Niemców mogliśmy go zdobyć samodzielnie – ostrzeliwując stację kolejową czy topiąc okręty strzegące przeprawy przez most.

To nie jedyna okazja do konfrontacji z fanami Volkswagena. Otóż w drodze między kolejnymi punktami byliśmy co chwilę nękani przez niemieckie lotnictwo, na które jedyną radą były zainstalowane na dachu pociągu karabiny maszynowe.

Jeśli jeszcze nie udało mi się was przekonać do tego tytułu może zrobię to zagrywając największy atut tej gry, który zostawiłem sobie na koniec. Jak może zauważyliście nie wspomniałem dotychczas ani słowem o tym jak prowadzi się ów porwany pociąg. I tu olbrzymie zaskoczenie – „The Train: Escape to Normandy” było – mogę to chyba powiedzieć – niezwykle zaawansowanym symulatorem jazdy pociągiem. Prowadzenie pancernego potwora wymagało nie lada wysiłku i kontroli co najmniej kilku parametrów. System obejmował konieczność dorzucania do pieca, kilkustopniowej regulacji przepustnicy, hamulca, regulatora ciśnienia. Żeby tylko ruszyć trzeba było wykonać najpierw kilka operacji! Rozumiem, że dziś w epoce niezwykle zaawansowanych symulatorów pokroju Trainz, Silent Huntera i Flight Simulatora to żadna rewelacja, jednak w 1988 kiedy ukazała się gra uwierzcie mi było to coś co zapierało dech w piersiach. Szczególnie w piersiach 10-latka, który bez żadnej instrukcji musiał rozgryźć ten system chcąc zagrać w ten niesamowity tytuł.

"Wyngla, wincej wyngla panie!"

Prowadzenie pociągu wymagało nie tylko uruchomienia go, ale ciągłej kontroli parametrów, jak choćby poziomu wody – uzupełnianej na stacjach. Pamiętam jak wielkim wyzwaniem okazywało się zatrzymanie rozpędzonego do granic możliwości pociągu na zbliżającej się stacji czy moście. Samo zaciągnięcie hamulca niewiele dawało. Trzeba było odciąć źródło zasilania – przykręcić przepustnicę, pozbyć się nadmiaru pary etc. Nie raz, nie dwa przegrałem wpadając na zajęty przez Niemców obiekt z prędkością światła histerycznie próbując zatrzymać pędzący pociąg.

Wielkim atutem gry był jej poziom trudności. O ile w tamtych czasach w ogóle gry nie należały do łatwych i nie wybaczały tak łatwo błędów jak dziś to „The Train: Escape to Normandy” stawiał poprzeczkę wyjątkowo wysoko. Ilość przeszkód, które musieliśmy pokonać w połączeniu ze złożoną mechaniką prowadzenia pociągu stanowiły prawdziwe wyzwanie. Tylko raz (!) udało mi się doprowadzić pociąg do celu. W pozostałych przypadkach albo ginąłem po drodze, albo najzwyczajniej w świecie nie docierałem do celu na czas. Tak, tak – zapomniałem o tym wspomnieć – pociąg musieliśmy dostarczyć do Riviere na 8 rano następnego dnia po porwaniu. Spóźnienie było wykluczone! Ileż to razy będąc PRAWIE na miejscu patrzyłem na przeskakujące na zegarze cyfry z 7.59 na 8.00…

Co ciekawe, co potwierdzają choćby moje rozmowy z pacjentami GRAstroskopijnej placówki, gra nie była zbyt popularna. Mało kto o niej słyszał, a jeszcze mniej takich, którzy w nią grali. Jeśli więc przegapiliście ten wyśmienity tytuł, a nie boicie się spotkania z przeszłością macie możliwość nadrobienia zaległości. Pod tekstem znajdziecie link, pod którym znajdować się powinna DOSowa wersja „The Train: Escape to Normandy”. Spróbujcie, naprawdę warto!

The Train: Escapce to Normandy w wersji DOS

A tu macie możliwość zobaczenia tego „na żywca”. Enjoy!