web analytics

«

»

Z grami cza po męsku…

sami wiecie co Boguś mówi...

Dzień dobry. Dziś będzie krótko i treściwie. Otóż zniesmaczony kilkoma pozycjami w które ostatnio sobie pogrywałem oraz obciążony coraz to mniejszą ilością wolnego czasu, który mogę poświęcić na szeroko rozumianą rozrywkę, postanowiłem diametralnie zmienić moje podejście do gier. Oczywiście nie mam zamiaru popadać w skrajność i całkowicie zrywać z nałogiem, który przez te wszystkie lata stał się wręcz integralną częścią mojego DNA; nie jestem przecież typem samobójcy. Zmieniam jednakże spojrzenie i tym samym podnoszę poprzeczkę, którą dana gra musi przeskoczyć aby stać się dla mnie pozycja atrakcyjną, wartą poświęcenia jej mojego cennego czasu.

Zauważyłem ostatnio, że w większość gier bawię się, jakby to powiedzieć, częściowo na siłę. Bardzo rzadko znajduję pozycję, która pochłonęła by mnie całkowicie, która przykuła by mnie do monitora i nie dała podnieść dupska z fotela. Co więcej, nie interesują mnie absolutnie przyczyny tego stanu rzeczy, to czy jestem za stary, za miętki, czy co tam innego. Przecież jakby się tak zastanowić, to za wyjątkiem skończonego niedawno Darksiders2, ostatnią produkcją która pochłonęła mnie bez reszty był chyba Stalker (oczywiście wszystkie jego części), a całą resztę pokończyłem (lub nie) bawiąc się co najwyżej średnio.

Tak więc koniec z tym. „Z grami cza po męsku”. Mam dość trwonienia czasu przy pozycjach średnich, grach którym za każdym podejściem muszę dawać kolejną szansę, produkcji które pozostawiają po sobie jedynie smak niewykorzystanego potencjału oraz kilka godzin zmarnowanego czasu. Zmęczony jestem ciągłym oszukiwaniem samego siebie, wyzwalaniem w sobie złudnych nadziei pod tytułem „może się rozkręci, może dalej będzie lepiej, przecież to ponoć świetna gra”, albo „musieli to tak zrobić, przecież to wielki świat, ogrom pracy, poza tym to musi tak wyglądać, bo konsole nie mają pamięci z gumy…”. Nie, nie , nie. Koniec z tym. Finish, fin, kaniec, ende.

Od dziś, jeżeli jakakolwiek gra nie zdobędzie mojego serca przy pierwszym spotkaniu, leci w tempie ekspresowym na wirtualne wysypisko śmieci. Lotem koszącym. Nie będzie Niemiec pluł…eee zagalopowałem się – nie będzie średniak czasu mego trwonił! Koniec. Zero kompromisów. Zero „kolejnych szans”. Zero zrozumienia dla niskich budżetów, morderczych deadline’ów, możliwości sprzętowych czy innych bzdur. Jeżeli nie zachwycisz mnie koleżanko na dzień dobry to won i nie trzaskaj drzwiami. Znajdę sobie kolejną. Ewentualnie poćwiczę na gitarze, obejrzę jakiś film, poczytam książkę, lub zrobię milion innych rzeczy. Niejednokrotnie dużo ciekawszych. Pa.