Okradłem szpital… Ledwo uszedłem z życiem… Zostałem postrzelony przez ochronę szpitala, prawdopodobnie przez żołnierzy. Nie wiem, czy przeżyję… Zabiłem ochronę szpitala… Dwóch ludzi, których jedynym przewinieniem było to, że stanęli mi na drodze, próbując ochronić lekarzy, pielęgniarki i zapasy, które były mi potrzebne do życia… Zapasy, które komuś innemu mogłyby uratować życie…
Wróciłem do domu. Czuję się jak gówno. Marko zginął kilka dni temu… Słyszałem, że zabili go bandyci łupiący… Hotel? A może market? Bandyci… Tacy sami jak ja. Nie, lepsi ode mnie. Marko chciał tylko przeżyć. Zabili go ludzie, którzy też chcieli tylko przeżyć… Jestem gorszy od nich. Gorszy od Marko… Gorszy od innych padlinożerców żerujących na opuszczonych domach, szkołach… Pozostawionym dobytku… Dobytku należącym do uciekinierów… Emigrantów… Trupów.
Jestem gorszy. Nie zabiłem równych sobie. Zabiłem lepszych od siebie. Byli ode mnie lepsi jeszcze zanim zabiłem. Kiedy to zrobiłem stałem się śmieciem. Zabiłem ludzi, którzy nie tylko chcieli przeżyć… Zabiłem ludzi, którzy chcieli pomagać. Nie, to nawet nie tak. Zabiłem ludzi, którzy chcieli chronić niosących pomoc. Zawiedli… Nie wypełnili powierzonego im zadania. Nie okazali się żołnierzami godnymi munduru. Nie byli warci broni, którą dzierżyli. Broni, za którą kupiliśmy mnóstwo zapasów. Dzięki temu przeżyjemy kolejny dzień…
Dlaczego nie czuję się z tym lepiej? Jestem ranny. Poważnie ranny. Boli… Krwawię. Śrut i kule nadal tkwią w moim ciele. Zabawne, nieprawdaż? Potrzebuję szpitala… Potrzebuję pomocy ludzi, których okradłem… Potrzebuję pomocy ludzi, na których oczach zabiłem… Potrzebuję pomocy ludzi, których też omal nie zabiłem… Nie chciałem ranić pielęgniarki, wiedziałem, że personel nie jest zagrożeniem, ale w walce… Możliwe, że pomogliby mi, mimo wszystko. Może nawet by mnie nie rozpoznali?! Boję się. Nie, to nie to. Wstydzę się. Nie chcę tam wracać, nawet za cenę życia. Mam to w dupie, nie obchodzi mnie czy jutro umrę. Może nawet oszczędzę sobie czekania… Kurwa, nie mamy nawet noża, a Bruno sprzedał giwery za pieprzoną szynkę konserwową… Wiesz, że jesteś zerem, jeśli nie możesz się nawet zabić… Choć bardzo chcesz. Trudno, poczekam, co innego mam do roboty? Wykrwawię się i będzie spokój. Przestaję nawet czuć ból. Przestaję czuć…
Pozostali próbują mnie ratować. Wmawiają mi, że wszystko będzie w porządku, że musiałem się bronić, że tak wygląda życie w czasie wojny. Ale słyszałem jak między sobą zastanawiali się, czy to co zrobiłem było konieczne. Oni myślą, że jestem głuchy… Grubas i dziad, może i jestem potworem, ale głuchy do jasnej cholery nie jestem i swój rozum też mam. Wiem, co zrobiłem… i wiem, co o tym myślą.
Dziadek znowu przylazł i chce mi bandażować rany. Nie pamiętam jego imienia, jest tu za krótko, a ja za bardzo mam wszystko i wszystkich w dupie, żeby zawracać sobie głowę takimi pierdołami. A proszę, owijaj, wali mnie to. Ciekawe co to da, skoro mam organy porozrywane nabojami z kałasza i śrutem ze strzelby. Ponownie wracamy do tematu szpitala. Widziałem tam faceta bez ręki… Ba, to on zaalarmował ochronę. Biegał, w mordę, jak sarenka. Skoro jego postawili na nogi to mnie pozszywaliby w dziesięć minut…
Gadałem z Dziadkiem… Nadal nie mogę sobie przypomnieć jak on się nazywa… Głupio mi spytać. Nadal krwawię… Boli jak skurwysyn. Dali mi środki przeciwbólowe z tego pieprzonego szpitala.
Teraz Bruno chodzi szukać zapasów. Skubaniec, nawet udało mu się nikogo jeszcze nie zabić. No mnie raczej nie przebije, takiej głupoty przebić się nie da. Ale przyniósł sporo dobrych fantów. Szkoda, że nie ma Marko… On był dobry w te klocki. Znaczy był dobry zanim go nie zastrzelili. Nie wiem co w tym śmiesznego, ale ja przynajmniej jeszcze żyję. Schrzaniłem, ale jeśli się poddam, to zostanie ich dwóch… Co którąś noc ktoś nas napada… Dwie osoby nie dadzą sobie rady.
Bruno z Dziadkiem załatali kolejną dziurę w budynku. Nie będzie wiało i może będzie mniej zachęcać do najazdów. Mamy też kolejny pojemnik na deszczówkę. Parszywa woda, nawet po przefiltrowaniu, ale czego się spodziewać w mieście, które płonie… A propos ognia, Bruno mnie bawi ze swoim ciągłym narzekaniem na brak fajek. Daj się postrzelić, gamoniu, zmienią Ci się priorytety.
Eh… trzeba ruszyć dupę z łóżka… Nic nie robię od kilku dni, a Bruno z Dziadkiem… robią co mogą. Chyba ja też jeszcze coś tam mogę. Zaczynam się zastanawiać, czy jednak nie odwiedzić szpitala. Boję się, wstyd mi… Ale umierać nie chcę. Już nie. Mogę im przecież pomóc, mogę odkupić winy. A jeśli mi odmówią albo mnie zastrzelą… Cóż, oni na pewno mają do tego prawo. Jeśli mam zginąć na tej wojnie, to z rąk ludzi, których skrzywdziłem…
To jest właśnie „This War of Mine”.