Święta pełną gębą. Wszędzie dookoła kolędy, słodkości, miła (najczęściej wymuszona) atmosfera, miałkie życzenia, niechciane prezenty, sztuczne uśmiechy, filmy familijne w telewizji… typowy teatralny koszmar. Zebrawszy się więc w sobie, postanowiłem zrobić cokolwiek, co choć w najmniejszym stopniu zrównoważyłoby ten coroczny obłęd. Wybór był prosty – najnowszy Hitman. Milczący, pozbawiony jakichkolwiek emocji zabójca, powinien stanowić miłą równowagę dla zalewającej mnie zewsząd lawiny słodkości.
W poprzednie Hitmany grałem bardzo dawno temu, więc jedyne co utkwiło mi w pamięci to całkiem niezły klimat oraz dość ciekawa, skradankowa mechanika rozgrywki. Miałem cichą nadzieję, że w przypadku ostatniego Hitmana będzie podobnie. Nie myliłem się – jest podobnie. Niestety podobieństwo to niespecjalnie mnie tym razem zachwyciło. Nie wiem, czy to za sprawą mojego zmieniającego się podejścia do gier, czy też sama formuła serii została już całkowicie wyeksploatowana. Suma sumarum, ostatnia odsłona przygód agenta 47 wydaje mi się (jak na razie) grą pozbawioną przysłowiowych „jaj”.
Aktualnie kończę trzecią misję i nie mogę oprzeć się wrażeniu, iż cały Hitman to zwykły zbiór pojedynczych zadań, dość nieudolnie posklejanych jakąś tam historią, która na domiar złego opowiadana jest jedynie podczas przerywników filmowych pomiędzy etapami. Od strony fabularnej wygląda to więc, jak dla mnie, nadzwyczaj kiepsko – nic, czego doświadczamy w trakcie rozgrywki nie wpływa bezpośrednio na opowiadaną historię, bieda…
Kolejną rzeczą, która niespecjalnie przypadła mi do gustu to sposób, w jaki rozwiązany został rozwój postaci. Jak łatwo się domyśleć, każdą z misji można skończyć na naprawdę wiele sposobów – bardzo fajna sprawa, wymagająca kombinowania i dająca graczowi naprawdę spore pole do popisu. Niestety, każdy ze sposobów zakończenia misji wiąże się z odblokowaniem pewnych „wyzwań”, a dodatkowo za jakiekolwiek działania podczas akcji naliczane są punkty. Po zakończeniu całego etapu wszystko powyższe zostaje podsumowane i jeżeli posiadamy wystarczającą ilość punktów, odblokowuje się nam kolejna zdolność, lub podwyższa skuteczność już posiadanej (np. umiejętność wtapiania się w tłum, czy też redukcja odrzutu broni). Nie wiem, jak dla mnie takie usilne rozbijanie każdego działania na punkciki i „wyzwania” skutecznie rujnuje i tak już kiepsko opowiedzianą historię.
Nie obyło się też bez kilku zabawnych bugów. W jednym miejscu szklanka z trunkiem wypitym przez ochroniarza zawisła przechylona w powietrzu, w innym za to zostałem zaszczycony fragmentem dialogu wypowiadanego przez osobę, którą przed chwilą zabiłem. Takich kwiatków jest w najnowszym Hitmanie naprawdę sporo. Niechęć budzi też krańcowa wręcz głupota przeciwników oraz dość mocno oskryptowane miejsca czy zdarzenia. Na całe szczęście tych ostatnich nie jest aż tak wiele.
No dobra, ponarzekałem sobie już trochę, pora więc na pozytywy. Muszę powiedzieć, że od strony wykonania (graficznego) oraz samej mechaniki rozgrywki naprawdę nie ma się do czego przyczepić. Nasz bohater to stary dobry Hitman z wszystkimi jego wadami i zaletami, a poszczególne etapy zostały prześlicznie wykonane, bardzo dobrze przemyślane i oferują naprawdę sporo możliwości podejścia do „tematu”. W drugiej misji dla przykładu, wchodząc na rynek Chinatown zaparło mi nieco dech w piersi – tylu ludzi jednocześnie nie widziałem chyba w żadnej dotychczasowej grze. Przeciskanie się pomiędzy nimi, obserwowanie ich zachowań, możliwość wtapiania się w tłum – wszystko to buduje całkiem niezły klimat.
Dobra, kończę już bo miało być krótko a wychodzi jak zwykle. Podsumowując, moje pierwsze spotkanie z najnowszym Hitmanem nie jest, jak na razie, czymś naprawdę godnym zapamiętania. Skończę trzeci rozdział, może dzióbnę kolejny, zobaczymy. Nie spodziewam się jednak żadnych większych rewelacji – ot, bardzo ładnie podany, odgrzewany kotlet.
Na koniec wideo z pierwszego etapu.