Nie wiem w co grać! Naprawdę nie mam zielonego pojęcia za którą grę się zabrać. W ostatnich tygodniach pojawiło się tyle nowości, że pęka mi głowa. Tak… wbrew przysłowiu od przybytku jednak głowa boli.
Wiecie dlaczego ucieszyłem się, że mamy już grudzień? Ponieważ skończył się szalony, jesienny okres w którym wydawcy zarzucili nas, biednych graczy, lawiną swoich produktów. Wymienię tylko kilka z tych, które zainteresowały moją osobę. Ledwo zacząłem grać w premierowego Dishonored, a zza rogu wychynął Medal of Honor Warfighter (żałuję, że w to zagrałem). Na dokładkę pojawił się Assassin’s Creed III oraz Far Cry 3. Totalnie zignorowałem Black Ops 2 ponieważ nie jestem fanem – delikatnie mówiąc – tej maszynki do robienia forsy od Activision. Nie tknąłem także nowego Hitmana. Zapewne zostanę przez niektórych zlinczowany, ale nie lubię gier z Agentem 47. Cóż! Przynajmniej mój portfel nie stał się jeszcze chudszy.
To tylko część gier, które koniecznie-musiałem-mieć w ostatnich dwóch miesiącach. Niestety. Październik i listopad to czas żniw i strzyżenia hmm… growych owieczek. Ja także dałem nieco przyciąć. Stwierdziłem jednak w pewnym momecie, że co za dużo to niezdrowo. Przecież i tak mam coraz mniej czasu na granie. Koledzy doktorzy ;) zapewne potwierdzą, że zalew obowiązków zawodowych (plus rodzina) także skutecznie skraca nasz wolny czas.
Dość tego kupowania. Dość tych gierek, które się kupuje, a potem zalegają na tak zwanej „kupce wstydu”. No wiecie… są, ale nie ma czasu na ich porządne ogranie i delektowanie się nimi. Najgorsze jest to, że tytuły, które mi się szalenie podobają są na ogół bardzo czasochłonne. Przykłady? Ot choćby Dishonored. Tak wiem, że można ten tytuł przejść w kilka godzin. Sęk w tym, że ja… wolę to robić powoli. Przykładowo misję w burdelu przechodziłem dla własnej przyjemności (proszę bez skojarzeń!) tak, ze dwa razy. Za pierwszym starałem się cichaczem przemykać między buduarami. Za drugim urządziłem krwawą rzeźnię tak strażnikom, jak i niecnym córom Koryntu.
Co ciekawe, grę, którą uważam za jedną z najgorszych w roku pańskim 2012, czyli Medal of Honor Warfighter przeszedłem w kilka godzin. Byłem tak zdegustowany, że chciałem ją mieć szybko za sobą. Cóż za paradoks.
No, a teraz jeszcze ten przeklęty Assassin’s Creed III i Far Cry 3, którego jeszcze nawet nie ruszyłem porządnie. Jak zacznę hasać po szalonej wyspie to odpuszczę sobie Asasyna. Więc na razie twardo siedzę i kieruję losami tego jak mu tam Ratatuja, czy Rathonanoka… diabli jak ten głupawy bohater ACIII ma na imię? Zapomniałem.
Leżąc tak przygnieciony tytułami z ostatnich kilku miesięcy (przypominam, że wymieniłem tylko kilka najważniejszych) na początku grudnia wchodząc na witrynę jednego ze sklepów internetowych zerknąłem na kalendarz premier i z radością stwierdziłem, że do najbliższej, interesującej mnie gry dzieli mnie ponad 40 dni.
Westchnąłem z ulgą. Nareszcie mój biedny portfel trochę odpocznie, a ja w końcu będę mógł przejść zaległe tytuły.
Wtedy właśnie kliknąłem zakładkę „Playstation 3”, gdzie pysznił się świeżutki, premierowy Zone of the Enders HD Collection w dość atrakcyjnej cenie.
Nie mogłem… zamówiłem. Nie mam silnej woli. Musiałem TO mieć.
Niech to diabli!