Chcecie poznać NAJlepszego gracza w Apex Legends i totalnego wymiatacza w każde Battle Royale? No to wybaczcie, ale będziecie srogo zawiedzeni. Możecie na pociechę poznać najgorszego gracza w Apex Legends. To Ja. Naprawdę!
Apex Legends wyskoczył z kapelusza Electronic Arts niczym królik z kapelusza. Nikt się tej produkcji nie spodziewał, nikt nie czekał, Nie było kampanii reklamowej… świat czekał na Anthem, a tu nagle niczym grom z jasnego nieba pojawiły się „Legendy Apexu”. Za AL stoi studio Respawn. Mam miłe wspomnienia z obcowania z drugą odsłoną Titanfall – szczególnie w trybie singleplayer – i postanowiłem przyjrzeć się Apexowi. Nawet pomimo tego, że nie trawię gier Battle Royale, a mówiąc brutalnie jestem w te giereczki po prostu słaby, beznadziejny, fajtłapa i w ogóle. Fortnite? Zapomnijcie, to nie dla mnie. Nawet nie obejrzę sobie dokładnie mapy. Dlaczego? Bo zginę! Mimo to postanowiłem dać szansę Apex Legends. W końcu te 25 milionów graczy z ogonkiem, które już pobrały ten tytuł nie może się mylić prawda?
Tak więc ściągnąłem wersję na PS4 i odrobinę pograłem. No i… cóż! Było tak jak się tego spodziewałem: wybrałem jedną z sześciu darmowych postaci (dwie można kupić za pieniążki). Tak swoją drogą ksywki bohaterów AL są chyba najdurniejsze w historii gier wideo. Możemy wybrać tłustego pajaca o, ekhem… kryptonimie(?) Gibraltar, naburmuszoną „twardą babkę” Bangalore, medyczkę Lifeline i innych o równie oryginalnych pseudonimach wymyślonych chyba przez chłopaków z Respawn podczas ostrej, piwnej popijawy w jakimś podrzędnym barze. Każda z postaci posiada inne umiejętności i (o zgrozo) ma własną historię. Historię, która zupełnie mnie nie interesuje. Wystarczy mi, fakt, że gra umiejscowiona jest w tym samym uniwersum co Titanfall, choć nieco w przyszłości, a dokładnie 30 lat po wydarzeniach znanych z kampanii fabularnej Titanfall 2. A tak na marginesie – NIE uświadczymy w tej grze Tytanów. Trochę szkoda.
No dobra, ale jak mi się grało? Jako totalny lamuch muszę przyznać, że… lepiej niż w Fortnite. Przede wszystkim ginąłem niezbyt często jak na moje możliwości ;). Choć z drugiej strony po kilku godzinach NIE zabiłem ani jednego przeciwnika. Tak, ani jednego. To naprawdę frustrujące, bo miałem już kilka leveli i żadnego fraga na koncie. Wtedy nadeszło olśnienie – taka jest ta gierka, utwierdziło mnie w tym obserwowanie innych graczy. Ot kolega z drużyny miał znacznie wyższy poziom ode mnie, a dokładnie 12 i miał tylko dwa zabójstwa. Dobra nasza! Znaczy jestem słaby, ale nie aż tak :D
Tak, czy siak trochę pograłem, materiał wideo możecie obejrzeć poniżej. Nie wiem, czy jeszcze wrócę do Apex Legends. Jak już uczciwie przyznałem jestem żałosny w takie gierki. No, a teraz nacieszcie oczy moim śmiesznym, lamerskim gameplayem.
PS. Mapa w Apex Legends jest po prosatu wyśmienita, zróżnicowana i w ogóle. Fortnite powinien wziąć przykład z produkcji Respawn.