Dziś na Izbie przyjęć dowieźli nam nowego pacjenta. Trochę majaczył o przełęczy Diatłowa, jakiejś wyprawie i dziwnych wydarzeniach. Na szczęście dostał szprycę w dupsko i przestał się wiercić, a nasze konsylium mogło się przyjrzeć dokładniej. Nakręciliśmy też film z sesji.
Z KHOLATEM mam pewien problem, a raczej dwa problemy. Pierwszy związany był z faktem, że przed premierą wysłano mi… zły kod i nie mogłem się cieszyć grą zanim trafił do oficjalnej sprzedaży (co zrobił kolega Konsolite). Dopiero dziś (a dokładniej we wtorek wieczorem) mogłem zapoznać się bliżej z produkcją od IMGN.PRO. Sęk w tym, że grałem w Wiedźmina 3 i Hatreda (o tym w innym miejscu) i moja pierwsza poważna nasiadówka z „K” miała miejsce dopiero dzisiejszego wieczora, a raczej w nocy ze środy na czwartek. Drugi problem związany z KHOLATEM to taki, że… jeden z założycieli GRAstroskopii jest współtwórcą tego tytułu i zapewne cokolwiek napiszę w kolejnych akapitach będzie to uznane za prywatę. No, ale pal to licho! Wspomniałem o tym, a więc czujcie się ostrzeżeni.
O Kholacie (odpuszczę sobie te wielkie litery) pisaliśmy już całkiem sporo. Zamieściliśmy wywiad z założycielem studia, a przed premierą mogliście obejrzeć na żywo rozgrywkę w GTV (zapis TU). Teraz przyszła pora na pierwsze wrażenia – spisane na gorąco po kilku godzinach zabawy.
Czy Kholat mi się podoba? Poczekajcie chwilę niech tylko upchnę hajs od kolegi digital_cormaka w szafie… TAK „K” bardzo mi się podoba (ten fragment kosztował jakiś tysiać złociszy i pudełko batonów). Dobrze…. dobrze, żarciki na bok.
Przyznam z ręką na sercu, że nie jestem wielkim miłośnikiem gier pokroju Dear Esther (do której Kholat jest często porównywany), ani horrorów, a tytuł od IMGN.PRO to – mówiąc bardzo oględnie – miks jednego i drugiego.
Postanowiłem jednak dać szansę temu tytułowi i – jak na razie – po nieco ponad trzech godzinach rozgrywki jestem bardzo pozytywnie zaskoczony.
No dobrze, ale z czym w ogóle mamy do czynienia? Kholat, czy też KHOLAT to pierwszoosobowa gra należąca do gatunku „survival horror”. Fabuła kręci się wokół tajemniczych (i prawdziwych) wydarzeń, które miały miejsce w 1959 roku na Uralu, gdzie w tajemniczych okolicznościach zginęła grupka studentów-wspinaczy. Wydarzenia te, znane jako incydent na Przełęczy Diatłowa rozpalił wyobraźnię twórców gry Kholat, którzy postanowili przedstawić własną interpretację tamtych wydarzeń.
Dodajmy od razu, że jest to interpretacja dość fantastyczna, nieco na granicy onirycznego snu, a raczej koszmaru… wybaczcie, że nie napiszę nic więcej, ale niezwykle trudno jest pisać o fabule tej produkcji bez zdradzania ważnych elementów (ach te spojlery).
Podczas zabawy(?) eksplorujemy lasy, zbocza gór, tajemnicze przełęcze i jaskinie, a także ruiny. Na swojej drodze spotkamy pamiętniki z których (mniej-więcej) dowiemy się o tragicznych wydarzeniach, które spotkały studentów.
I to właściwie tyle, co można powiedzieć o tak zwanym „gameplayu” zawartym w Kholacie. Brzmi mało atrakcyjnie? No cóż. Owszem. Rdzeniem debiutu studia IMGN.PRO jest eksploracja świata i snucie fantastycznej, mrocznej opowieści. Eksploracja, której trzeba doświadczyć na własnej skórze, aby ją docenić.
Kholat aż kapie od klimatu zagrożenia i zaszczucia. W subtelny, choć używając dość prostych metod, sposób dozuje elementy zagrożenia i zaszczucia. Ot nagle podczas śnieżnej zadymki słyszymy tajemniczy dźwięk dzwonu do którego musimy podążać, aby wydostać się z zawiei. Albo subtelna zmiana muzyki, sugerująca niebezpieczeństwo. W takich momentach wpadałem w panikę i zimny dreszcz przechodził mi po plecach. Naprawdę podczas rozgrywki moje nerwy były napięte jak postronki.
W budowaniu wspomnianego wyżej klimatu bardzo pomaga sugestywna oprawa wizualna. Kholat oparto na Unreal Engine 4 i muszę przyznać, że jest graficznie bardzo… wysmakowany. Oszczędna kolorystyka i pastelowe barwy budują klimat i spójny obraz tej ciekawej produkcji. W krajobrazach tej gry naprawdę można się zakochać. Już sam początek, czyli stacyjka kolejowa na której zaczynamy ujęła mnie swoim urokiem. Także muzyka i dźwięki odgrywają w „K” niepoślednią rolę i są elementem, który nie raz sprawił, że włosy stanęły mi dęba ze strachu.
Napisałem ciekawej? Tak jest w istocie! Cóż może być ciekawego i intrygującego w eksploracji świata, odnajdywaniu karteczek z pamiętnika i próbach zorientowania się na mapie GDZIE się jest. A tu trzeba przyznać, że jest z tym problem. Dlaczego? Podczas moich wojaży po uralskich bezdrożach często, a raczej niemal cały czas czułem się zagubiony. Nie wiedziałem gdzie idę, co robię i… to jest właśnie w Kholacie takie piękne i niezwykłe. Uwierzcie na słowo, że nie będziecie się nudzić. A może to po prostu JA. Nigdy nie byłem dobrym skautem i zgubiłbym się nawet w podmiejskim parku.
Przede wszystkim jednak podczas obcowania z „K” czułem zainteresowanie. Byłem zaintrygowany opowieścią jaką snuje przede mną narrator w postaci Seana Beana (a raczej jego głos) choć mówiąc szczerze od razu przełączyłem na pełną, polską wersję w której usłyszeć możemy Andrzeja Chyrę.
Jak napisałem na wstępie tego tekstu – na ogół nie gram w takie produkcje. Po Kholata sięgnąłem jednak z ciekawości i (jak na razie) nie zawiodłem się. Poza tym tytuł ten był, a raczej jest – ponieważ nadal gram – odtrutką po syfie, jaki zaserwowało mi obcowanie z grą Hatred.
Po głupawym mordowaniu sesja z Kholatem była jak łyk dobrego wina o subtelnym bukiecie.
Należy jednak pamiętać, że nie każdy musi być koneserem wina… i nie ma w tym nic złego.
Poniżej możecie obejrzeć zapis naszego wczorajszego, „Twiczowego” gameplaya z Kholata. Z komentarzem ;).