Urządzenia przenośne. Pogardzane przez niektórych, zwłaszcza „rasowych” graczy, dla innych będące „platformami pierwszego wyboru” lub wręcz jedynym kontaktem z szeroko pojętą „elektroniczną rozgrywką”. Smartfony i tablety na przestrzeni ostatnich lat wpisały się w pejzaż otaczającej nas rzeczywistości. Od samego początku dumnego pochodu urządzeń mobilnych pod (i poza) strzechy, twórcy oprogramowania na nie próbowali z różnym skutkiem wykroić sobie kawałek z olbrzymiego tortu komputerowej rozgrywki. Skutki tych prób bywały różne.
Z jednej strony mamy niepokojący zalew gier o wątpliwych walorach rozrywkowych, których jedynym celem jest żerowanie na naiwności niedzielnych graczy poprzez wszechobecne mikrotransakcje. Z drugiej, dzięki z coraz większej mocy małych urządzeń, pojawiają się jak grzyby po deszczu produkcje, będące niczym innym jak klonami wysokobudżetowych gier znanych z „poważnych” konsol. Niestety w tej kategorii, do której dodać należy porty kultowych kiedyś produkcji, również nie jest wesoło. Pominąwszy wszelkiej maści przygodówki point and click (które znalazły sobie przytulne gniazdko na urządzeniach przenośnych) granie w te wszystkie mobilne kopie „dużych” gier może sprawić przyjemność tylko masochistom z wieloletnią praktyką.
Przechodząc jednak do meritum, nie jest tak, że w repozytoriach gier mobilnych znajduje się tylko i wyłącznie masa śmieci, gier dla casuali i maszynek do wyciskania maksi-szmalu w systemie mikropłatności. Pojawiają się tam nie tylko perełki, ale też prawdziwe diamenty. Gry, które mimo skromnego budżetu i często równie skromnego wyglądu, potrafią przykuć do maleńkiego ekranu na długie (jak bateria pozwoli) godziny. O takich, wartych uwagi pozycjach chciałbym pokrótce opowiedzieć i jeśli temat spotka się z przychylnością naszych Drogich Czytelników, być może ten tekst stanie się przyczynkiem do szerszego cyklu artykułów.
Sorcery! a.k.a. Steve Jackson’s Sorcery!
Przyznam, że fanem gier paragrafowych nigdy nie byłem i obca mi była ta forma rozrywki w latach, w których Fighting Fantasy święciło tryumfy. Jednak po zainstalowaniu drugiej części Steve Jackson’s Sorcery! (z podtytułem Kharé: Cityport of Traps) po prostu wsiąkłem. Nie mogę się oderwać i każdą wolną chwilę spędzam na popychaniu akcji do przodu. Aplikacja jest perfekcyjna technicznie, zaś uczucie bycia częścią wielkiej przygody – bohaterem fantastycznej opowieści, panem swojego losu i kreatorem wydarzeń mających większy lub mniejszy wpływ na losy świata – jeszcze nigdy nie było tak wielkie.
Niech się Telltale schowa ze swoimi historiami – w Sorcery! decyzje podejmuje się na każdym kroku. Ważne i błahe wybory, wpędzające bohatera w kłopoty, lub owocujące przezabawnymi konkluzjami. Walczyć z napotkanym nieznajomym, czy podjąć konwersację? Uciekać, czy rzucić potężny czar? A może za pomocą magii sprawdzić jego prawdzie intencje? Masa różnych decyzji – jedne wpędzą nas w kłopoty, inne sprawią, że wypełnimy sakiewkę, a jeszcze inne zwyczajnie poszerzą naszą wiedzę o świecie przedstawionym lub zaowocują poznaniem nowych znajomych (a kto wie, czy któraś z tych przyjaźni nie okaże się pomocna w chwili ciężkiej próby?). Trzeba dodać, że całość jest spisana nienagannym stylem nawiązującym do wielkich pisarzy kanonu fantasy, ze szczególnym wskazaniem na jednego z moich ulubionych, czyli Fritza Leibera (Kharé jako żywo przypomina jego Lankmar z cyklu powieści o przygodach Fafryda i Szarego Kocura). Owszem jest to klasyczne fantasy, ale z tą szorstką nutką charakteryzującą właśnie Liebera, czy nawet Howarda. Obecnie jest to dla mnie to chyba najlepsze RPG z jakim się zetknąłem, a z całą pewnością najfajniejsza gra, jaka znalazła się na moim sprzęcie przenośnym. Gra (a w zasadzie dwie gry a trzecia w przygotowaniu) dostępna na iOS i Androida.
Card Dungeon
Gra łącząca w sobie mechaniki gier rougelike, taktycznej turówki i gry karcianej. Oprawa wizualna podejrzanie przypomina równie interesującą, ale zdecydowanie bardziej rozbudowaną, grę przeglądarkową Card Hunter. Nie udało mi się, niestety, znaleźć ani informacji o potencjalnym sporze o plagiat, ani o tym, czy za obie gry odpowiedzialni są ci sami ludzie.
Naszym głównym bohaterem, którego ciężko nazwać „wielowymiarową postacią”, jest bezimienny krzyżowiec, przemierzający losowo generowane lochy. Jego orężem są karty, których jednocześnie może posiadać trzy. Karty służą do zadawania ataku, rzucania potężnych czarów i leczenia się. Inne elementy bliskie są temu, co znamy z wielu podobnych gier – zdobywamy nowe karty (ich żywotność jest ograniczona) i przedmioty, ubijamy przeróżne maszkarony oraz spotykamy handlarzy, u których za odpowiednią opłatą możemy nabyć nowe przedmioty i umiejętności. Gra wymusza na graczu oszczędne gospodarowanie i przemyślane używanie dostępnych przedmiotów, dobieranie nowych kart i rozsądne prowadzenie potyczek – błędy rzadko bywają tu wybaczane. To w końcu, było nie było, gra rougelike. Card Dungeon ma zasadniczo tylko jedną wadę – ta gra nie nadaje się raczej na krótkie, kilkuminutowe nasiadówki. Przejście jednego z poziomów to w najlepszym przypadku około 10-15 minut (choć zazwyczaj, jeśli chcemy wyczyścić wszystkie komnaty z lootu, zajmuje to nawet dwa razy dłużej), a śmierć naszego bohatera zawsze cofa nas do samego początku gry.
Card Dungeon nie jest pozycją darmową, ale przynajmniej nie toczy jej rak branży gier wideo – NIE MA mikropłatności. Płacimy raz i otrzymujemy pakiet z pełną zawartością, która – gwarantuję – wystarczy Wam na długie i przyjemne chwile rozrywki. Gra dostępna jest na iOS, Androida i… niespodzianka!… na urządzenia wyposażone w system Windows.
80 Days
Jak zapewne domyśliliście się po samym tytule, niniejsza gra nawiązuje do jednego z najbardziej znanych dzieł Juliusza Verne’a, W osiemdziesiąt dni dookoła świata. Podobnie, jak w przypadku Sorcery!, wykorzystano tu mechanikę „paragrafówki” łącząc ją tym razem z elementami gry ekonomicznej. Wcielamy się w lokaja Phileasa Fogga, wiernego Passepartout, od którego decyzji zależeć będą losy całego przedsięwzięcia.
Cel jest jasny: przemierzyć świat w osiemdziesiąt dni, a dróg do jego osiągnięcia jest multum. Na przykład, to my decydujemy jaki środek transportu wybrać, a zróżnicowanie dostępnych pojazdów również zależeć będzie od znajomości nawiązywanych w różnych, często zaskakujących, okolicznościach. Od nas zależy również czy pokonawszy kolejny etap podróży ruszymy dalej na złamanie karku, co odbić się może niekorzystnie na zdrowiu naszego pryncypała. W kolejnych miastach odwiedzić możemy również rynek, gdzie mamy możliwość nabyć różne memorabilia i użyteczne przedmioty. Te możemy sprzedać z zyskiem w innych miastach leżących na trasie naszej podróży i dzięki temu sfinansować szybsze i bezpieczniejsze środki transportu.
Gra opiera się na masie różnych zależności, które musimy brać pod uwagę podejmując kolejne kroki. Należy dbać o samopoczucie Fogga, mieć na uwadze nieuchronny upływ czasu i wiele, wiele innych czynników, jak choćby pilnowanie rozkładu kursów poszczególnych środków transportu. Przegapienie godziny odjazdu może kosztować cenny dzień w naszej podróży. W warstwie literackiej czuć tu ducha Verne’a i epoki – twórcy w narracji i dialogach operują bowiem odpowiednio archaiczną odmianą angielszczyzny. Nie jest jednak tak, że autorzy kopiują w każdym calu powieść – gracz dość szybko powinien się zorientować, że nie do końca jest to ten dziewiętnastowieczny świat, który pamięta historia. Grę mogą posiąść posiadacze sprzętu z systemami iOS i Android.
One Finger Death Punch
Tytuł gry wprowadzić może w błąd, albowiem do grania potrzebne nam będą dwa palce – kciuki. One Finger Death Punch jest niezwykle pomysłową i udaną próbą przeniesienia bijatyki na urządzenia mobilne. To naprawdę niesamowite, jak mocnych wrażeń dostarcza ta prosta pod względem mechaniki i dowcipna w warstwie audiowizualnej gierka!
Nasz wojownik atakowany jest zewsząd – no dobrze, z prawej i lewej strony – przez hordy wrogów. Nie jest jednak bezbronny. Kiedy przeciwnicy znajdą się w zasięgu jego morderczych ciosów, działa z precyzją i szybkością, której nie powstydziłby się sam Bruce Lee. O efektywności naszych działań decyduje odpowiednie wyczucie czasu, w którym atak należy wyprowadzić i szybko okazuje się, że mimo pozornej prostoty One Finger Death Punch jest jedną z najtrudniejszych gier z jakimi przyjdzie się Wam zetknąć. Gra ma wszystko to, czego oczekiwać można od wymagającej zręczności i długich godzin masterowania bijatyki – różne rodzaje przeciwników, broń której można użyć do pozbywania się tychże, epickie walki z bossami, liczne ciosy specjalne i umiejętności do odblokowania i… Była by to gra perfekcyjna, gdyby nie fakt, że jej mobilna odmianacierpi na uwiąd mikropłatnościowy. Dodatkowo, po każdej rozgrywce raczy nas nachalnymi reklamami. Niestety, nie ma opcji umożliwiającej nabycie pełnej, pozbawionej tych mankamentów, wersji gry na platformy mobilne. Jakkolwiek, system mikropłatności nie ma wpływu na opartą o typowo zręcznościową mechanikę rozgrywkę – nadal wszystko zależy od naszych umiejętności. Pod tym względem jest to jedna z najciekawszych i dających sporą frajdę gier na urządzenia przenośne, z jakimi się zetknąłem. Poza Androidem, One Finger Death Punch nabyć można na platformie Steam i konsolach X360.
I to tyle na dzisiaj. Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was na śmierć, jak to mam w swoim zwyczaju a rekomendowane przeze mnie gry sprawią Wam równie wiele przyjemności, jak niżej podpisanemu.