„„Kosmos: ostatnia granica. Oto wędrówki statku Enterprise. Prowadzi on misję aby odkrywać nowe obce światy, aby szukać życia i nowych cywilizacji, aby śmiało podążać tam gdzie nie dotarł jeszcze żaden człowiek.” Wątpię, żeby w naszej Galaktyce i kilku z nią sąsiadujących istniał myślący organizm, który nie wiedziałby, skąd pochodzi ów wiekopomny wstęp. Twórcy gry STAR COMMAND GALAXIES wzięli sobie za cel stworzenie gry, która realizowałaby wytyczne nakreślone w powyższym cytacie. By gracz, mógł się wcielić w niezłomnego kapitana statku kosmicznego i wraz z nim podążać tam, gdzie nikt wcześniej nie dotarł, odkrywać nowe gatunki, nawiązywać sojusze i walczyć z przedstawicielami wrogich cywilizacji.
Wszystko zaczęło się jednak dawno, dawno temu – w roku 2011 – kiedy pewien zespół deweloperski z Kolorado postanowił podzielić się swoimi ideami ze światem i za pośrednictwem platformy KICKSTARTER spróbować przekonać ludzi do zainwestowania w ich marzenia. U zarania projektu, ludzie ze studia Warballoon, postawili sobie ambitne założenia. Gracze mieli mieć możliwość tworzenia własnych pojazdów kosmicznych i przemieszczać się nimi swobodnie po generowanym losowo wszechświecie. Tam poznawać nieznane dotąd cywilizacje, nawiązywać intratne kontrakty handlowe, inwestować w wyposażenie swojego statku, oraz prowadzić epickie bitwy w kosmosie.
W fazie powstawania okazało się jednak, że studio musi nieco spuścić z tonu. Projekt najwyraźniej ich przerósł, bo efekt, który ujrzał światło dzienne pod postacią gry STAR COMMAND, wydanej 2013 roku, daleki był od wizji, jaką wcześniej roztaczali przed graczami twórcy. Gra, która ukazała się zarówno w wersji na komputery PC, jak i na platformy mobilne, była jednak całkiem przyzwoitym space-simem, z kilkoma drobnymi mankamentami – walka oparta na mini-grze zręcznościowej pasowała mi, jak pięć do nosa, a dość toporne sterowanie znacząco obniżało przyjemność płynącą z rozgrywki. Ograniczona do podążania liniową fabułą rozgrywka, spotkała się ze sporym zawodem graczy, którzy oczekiwali od gry obiecywanej swobody eksploracji. Jakkolwiek gra została przyjęta dość ciepło – ludziom spodobała się jej wyraźnie nawiązująca do serialu Star Trek stylistyka, okraszona solidną dawką humoru rodem z książek Douglasa Adamsa.
Warballoon nie spoczęło jednak na laurach i szybko podjęło prace nad sequelem. Środki uzyskane ze sprzedaży części pierwszej gry zostały zainwestowane w projekt, który miał w pełni realizować początkowe założenia deweloperów. Efektem tego, we wrześniu 2015 roku, Star Command Galaxies w wersji alfa zagościło na ekranach komputerów. Tym razem zrezygnowano z ograniczeń wiążących się z konwersją na platformy mobilne, której wpływ doprowadził do cięć w trakcie powstawania części pierwszej, i skoncentrowano się na wersji na urządzenia stacjonarne. Trudno powiedzieć, czy tym razem uda (udało) się dotrzymać twórcom składanych wcześniej obietnic. Obecna wersja to bardzo wczesny build gry, cierpiący na masę błędów i bugów a niektóre z nich wręcz uniemożliwiają cieszenie się grą. Wiadomo, alfa – nic dodać, nic ująć.
Jakkolwiek, już na tym etapie dostrzegam w Star Command Galaxies spory potencjał. Tym razem wyraźnie postawiono na to, by pozwolić graczom cieszyć się pełną swobodą w eksploracji kosmosu i podążaniem wybraną przez siebie ścieżką kariery. Zaczynamy z niewielką ilością funduszy, jednym z kilku podstawowych stateczków, wyposażonych w mizernej mocy urządzenia pokładowe i broń o niewielkiej sile rażenia. Na samym wstępie towarzyszy nam też jeden dodatkowy członek załogi, który na początku – poza obsługą podstawowych podsystemów – niewiele potrafi, oprócz jedzenia i spania. Oczywiście, postać ta z czasem awansuje, zyska specjalizację na jednej z trzech ścieżek rozwoju (inżynier, medyk, żołnierz), oraz rozwinie u siebie zestaw unikalnych cech negatywnych i pozytywnych. Dzięki czemu, każdy z członków załogi będzie postacią wyjątkową i bliską sercu kapitana ;-) Postać dowódcy, czyli awatar gracza, w przeciwieństwie do pozostałych członków załogi, nie musi ani jeść, ani spać a do tego wszystko robi najlepiej. Naprawia poszycie i uszkodzone podzespoły szybciej i skuteczniej prowadzi walkę z wrogim elementem, gdy ten, teleportując się, dokona abordażu na nasz statek.
Początek gry niewiele ma do zaoferowania. Brak kapitału, słabe wyposażenie i wielka kosmiczna pustka stojąca otworem. Zaczynamy od drobnych przysług dla kupców – werbujących się z różnych egzotycznych gatunków – zlecających nam ustanowienie szlaków handlowych pomiędzy odległymi punktami w obrębie Galaktyki. Wystarczy wykonać kilka skoków w nadprzestrzeń – dając po drodze wytchnąć marnej jakości generatorom i – voilà! – linia zaopatrzenia ustanowiona. Kosmici rewanżują się za to kosmicznymi dolarami a poza tym stosunki z rasą, której są przedstawicielami polepszają się, co znacząco wpływa na nasze bezpieczeństwo podczas przemierzania kosmicznych przestrzeni. Lepiej mieć na pieńku z jak najmniejszą liczbą stworzeń. Dyplomacja to podstawa, bo wszechświat aż roi się od piratów pragnących przejąć dobra znajdujące się na naszym pokładzie. Dobrze móc liczyć na wsparcie zaprzyjaźnionego kosmity, w takiej sytuacji. Profitem z wykonywania misji mogą być również korzystniejsze ceny sprzętu i uzbrojenia, jakie uzyskamy odwiedzając, prowadzoną przez przyjazną rasę, stację kosmiczną.
Walka na początkowym etapie to mordęga. Słabe karabiny laserowe i hurtem teleportujący się na nasz pokład wrogowie, powodują, że dużo lepszym rozwiązaniem jest ucieczka. To znaczy taktyczny odwrót, oczywiście. Z czasem jednak zdobędziemy lepszy sprzęt, mocniejsze generatory tarczy i porządne torpedy penetrujące kadłuby pojazdów przeciwników. Walka, w przeciwieństwie do pierwszej części, została przemodelowana. W tym aspekcie wzorowano się, tym razem, na grze Faster Than Light. Potyczki toczą się w czasie rzeczywistym, dwutorowo. Statki ostrzeliwują się – użycie broni i podzespołów obronnych ma swój „cooldown” – a równolegle można teleportować się na pokład przeciwnika i spróbować przejąć jego statek drogą abordażu. Kiedy zdobędziemy odpowiednie wyposażenie i solidnie podszkolimy załogę, nic nie stoi na przeszkodzie, by zostać kosmicznym piratem.
Gra działa dość dobrze – jak na wersję alfa – ale wciąż cierpi na masę bugów i wyraźnie brakuje jej szlifu. Pojawiają się drobne glitche – po wyjściu z hiperprzestrzeni możemy „scalić” się z kadłubem innego pojazdu… nie, to nie „ficzer” – i uniemożliwiające rozgrywkę błędy (niemożliwość ukończenia zleconego zadania, znikające – zakupione za grubą gotówkę – wyposażenie). Sztuczna inteligencja załogi, pozostawiona sama sobie, może przetrwać jedynie dzięki temu, że inteligencja przeciwników zaprogramowana jest na równie żenującym poziomie. Nowe funkcjonalności dodawane są z każdą nową łatką a te – przyznać trzeba – pojawiają się bardzo często. Przed Star Command Galaxies wciąż jeszcze długa droga. Wciąż jeszcze widoczne są „szwy” i niedoróbki, które nie pozwalają w pełni zatopić się w (wszech)świat gry. Kierunek jednak jest dobry i jeśli Warballoon będzie konsekwentnie – i z równym obecnemu zapałem – rozwijać grę, wkrótce doczekamy się solidnej pozycji dla, nierozpieszczanych obecnie przez deweloperów, wielbicieli uniwersum Star Trek.