web analytics

«

»

Gramy w Final Fantasy VII Remake

Brygada Kryzys ;)

Nareszcie jest! Zagorzali fani „Finala” mogą otwierać schłodzonego szampana. W końcu dostali swoją ukochaną grę. A przynajmniej jej kawałek…

Od premiery ukochanego przez graczy oryginału minęły już 23 lata. Od razu uczciwie przyznam, że nie grałem w wersję na pierwsze PlayStation. Z siódemką zapoznałem się dopiero w 1998, czyli nieco ponad rok po konsolowej premierze. Platforma? Oczywiście PC i… nie zostałem jakimś wielkim fanem FF. Owszem grało mi się przyjemnie, ale to wszystko. Potem była jeszcze – nielubiana w pewnych kręgach – część ósma. A potem już poszło, ot choćby FF IX, trzynastka i tak dalej. Ostatnio ogrywałem i przyznam to ze wstydem, nadal gram w Final Fantasy XV na PS4. Teraz w moje ręce wpadł Final Fantasy VII Remake – także na najnowszą konsolę od Sony.

Moje wrażenia? Jestem na razie w trzecim rozdziale ( jest 18 dostępnych). Licznik pokazuje mi jakieś dziesięć godzin zabawy. Tak, dopiero „liznąłem” nowego Finala. Remake zapewnia jakieś 50, do 60 godzin rozgrywki. Skąd tyle ekhem… kontentu? Przecież całego, oryginalnego FF7 można było ukończyć w jakieś 30 godzin z małym ogonkiem. W przypadku Rimejku ;) po prostu rozszerzono wątki kilku postaciom (Barretowi, Jessie itd.) do tego mamy wypełniacze w postaci zadań pobocznych, które są dosyć generyczne. Nie zapomnę questa w którym latałem po slumsach szukając trzech kotków dla małej dziewczynki. Trwało to około 20 minut. Do tego dochodzi cała masa animowanych przerywników. W pewnym momencie złapałem się na tym, że filmiki okraszające siódmego, rimejkowanego Finala zaczynają mnie lekko irytować. Jest ich po prostu za dużo. Wiem, że brzmi to absurdalnie, ale takie miałem odczucia.

Och Tifa ;)

Za to oprawa wizualna to prawdziwa uczta dla naszych oczu. Unreal Engine 4 naprawdę „robi robotę”. Przede wszystkim ogromne brawa dla twórców za świetne modele postaci – głównego bohatera, czyli Cloud’a i jego brygady. Niestety lokacje są dość uproszczone – to niemalże rura z odnogami – a modele postaci niezależnych przypominają nieco NPC’ów z Grand Theft AutoSan Andreas. No dobrze, trochę przesadzam, ale naprawdę nie wyglądają zbyt dobrze. Czasem też niedomagają tekstury. Straszą nas one szczególnie w przerywnikach animowanych. Miałem sytuację w której pięknie cyzelowane postaci Clouda i Tify rozmawiały na tle drzwi z koszmarną teksturą. Teksturą rodem z pierwszego Playstation, albo Nintendo64. Hmm, a może to taki „ficzer”. Wiecie, nostalgia te rzeczy!

Poniżej (i powyżej też) możecie obejrzeć moją rozgrywkę. Jak już wspomniałem Final Fantasy VII Remake zawiera zaledwie około 20% oryginalnego materiału z gry z 1997 roku. Czekamy zatem na kolejne części.

Czy warto zagrać? Jeśli jesteście fanami, a raczej fanatykami Finala to jak najbardziej. Ja bawię się całkiem nieźle. Cytując wąsatego klasyka z serialu Czernobyl „not great, not terrible”. Boli tylko, że przywalili nam cenę jak za pełną grę. Cóż poradzić!

PS. jestem dopiero w trzecim rozdziale ponieważ… zepsuł mi się kilka dni temu telewizor i granie na konsoli musiało pójść w odstawkę. Więcej o grze dowiecie się z podcastu Tomograf, który pojawi się już niebawem!

Grę Final Fantasy VII Remake możecie kupić w sklepie Norbit.pl