web analytics

«

»

Gramy w Alfę Crash, Cash… Star Citizen

Kosmos ostateczna granica debetu na koncie. Dawno, dawno temu w bardzo bogatej galaktyce… Wyciąg z konta, kredyt… O przepraszam! Już tu jesteście? To dobrze – no nuże tam ludziska, wyskakiwać z forsy na kosmiczny statek. Tylko 700 zielonych banknotów. Okazja.

Wybaczcie ten wstęp, ale inaczej w przypadku Cash… pardon Star Citizena się po prostu nie da. Lubicie kosmiczne symulatory? Zagrywaliście się do nieprzytomności w Elite, Wing Commandera, albo Privateera? Ja owszem. Szczególnie ten ostatni tytuł dał mi wiele przyjemności. A WC? Ach, ta cudowna część trzecia (i czwarta) z filmowymi wstawkami. To było coś. Ostatnimi czasy mogłem sobie przypomnieć dawne czasy moich kosmicznych wojaży, a przynajmniej tak mi się zdawało. Tak… zagrałem w No Man’s Sky. No, ale to zupełnie inna historia. Jeżeli chcecie poznać nasze zdanie to polecam Diagnozę wstępną w której gadamy o NMS.

Wróćmy jednak do Star Citizena. Zapewne większość czytelników naszego szpitala ;) zna historię tej gry. Idea SC narodziła się w 2012 roku ( a może i wcześniej) w umyśle Chrisa Robertsa, tak TEGO Robertsa z Originu, dzięki któremu zawdzięczamy ot choćby wspomnianego wcześniej, kultowego już Wing Commandera. Crowdfundingowa zbiórka okazała się ogromnym sukcesem, a rzeka zielonych banknotów płynął szeroką strugą do Cloud Imperium Games, firmy założonej przez Chrisa. Ile zebrano do dziś? Mówi się o ponad 120 milionach dolarów i to ze sporym ogonkiem. Acha żeby nie było, że konfabuluję – oto wspomniany we wstępie statek kosmiczny za około 700 dolarów. Poznajcie korwetę Polaris. Oczywiście są i droższe pojazdy do kupienia. Szykujcie portfele!

No dobrze, ale czym w ogóle jest Star Citizen? To połączenie MMO, strzelanki FPS z kosmicznym symulatorem i w ogóle wszystkim co wam się tylko zamarzy. Cud, miód i orzeszki. Nie wierzycie? No to obejrzyjcie ten długaśny pokaz z tegorocznego CitizenConu. No cóż, gry nie ma, ale impreza już jest!

Cudowne prawda? Aż się chce wskoczyć w kosmiczny kombinezon i huzia w przepiękną, kosmiczną przestrzeń. Tak też zrobiłem, a okazją była otwarta alfa w którą można pograć do 31 października. Ściągnąłem zatem klienta i odpaliłem to cudeńko. Pierwsze wrażenie? Całkiem pozytywne. Mój bohater wyczołgał się z barłogu w swojej kajucie i wyruszył na… no nigdzie nie wyruszył, ponieważ Gwiezdny Obywatel postanowił wywalić się do pulpitu. Nic to! Jeszcze raz… wybieramy serwer (możemy pobiegać po planecie – hubie ze sklepami itd., albo od razu przenieść się na stację kosmiczną) i czekamy kilkadziesiąt sekund aż SC raczy się załadować. W międzyczasie można sobie zrobić kanapkę z kosmicznym salcesonem i musztardą. Tak, niestety czasy ładowań tej gry – nawet na dysku SSD – trwają niemiłosiernie długo.

Okay, kanapka gotowa, a nasz Kosmiczny Obywatel znowu wstał rześko z łóżeczka, ruszyliśmy żwawo w stronę „landing pada” czy gdzieś tam, ale co to? Jakoś tak ślamazarnie biega nasz protagonista. No tak… 25-30 klatek animacji na sekundę, a w porywach 30, do 45. Widać mój GeForce 1070 to straszne guano. Czas na zmianę sprzętu.

Nic jednak nie jest w stanie mnie zniechęcić. Pędzę na platformę startową… o pardon! Najpierw trzeba zarezerwować sobie stateczek w terminalu stacji. Czego oczywiście NIE zrobiłem i jak idiota biegałem w te i nazad. Co możecie podziwiać na materiale wideo pod koniec tego tekstu.

Okay, statek wybrany w końcu mogłem wyruszyć na podbój wszechśw… nie, nie nie! Gwiezdny Obywatel znowu się „zkraszował” i wyszedł do pulpitu. Do jasnej cholery!

Trzecia próba zakończyła się zawieszeniem się gry już na poziomie ekranu ładującego. Mówi się trudno. Takie uroki wczesnej wersji, ale mam tylko jedno pytanie – jak na litość boską na pokazie, który możecie obejrzeć sobie powyżej ta gra prezentowała się tak doskonale, a kiedy JA odpaliłem to cudo dostałem, za przeproszeniem, śmierdzące guano?

sc2

To nic… próba numer cztery. Włączone nadawania na żywo w GrastroTV, czyli modlę, się, aby nic się nie zepsuło. Mam statek, wychodzę na platformę. Jest! Można polatać. Włączam hipernapęd i lecę gdzieś, gdziekolwiek. Z hiperprzestrzeni (czy jak oni to w CS nazwali) wychodzę w pasie jakichś asteroidów. Przede mną księżyc na który mam ochotę dolecieć. Ruszam z kopyta, a przy okazji podziwiam widoki. Strzelam też sobie na prawo i lewo.

Nie doleciałem na ten przeklęty księżyc. Tak, zgadliście. Star Citizen wyszedł do pulpitu. Poddałem się, miałem już dość. Ta gra potrzebuje jeszcze jakichś stu dodatkowych milionów dolarów i co najmniej trzech lat produkcji!

Moje ostateczne wrażenie? Nigdy nie lubiłem zbiórek publicznych/Crowdfundingu itd. Star Citizen miałem za „przekręt stulecia” w branży elektronicznej rozrywki. Po zagraniu w Alfę zdania nie zmieniłem. No dobrze… COŚ się niby dzieje, przekrętem tego nazwać nie można, ale boję się, że obiecano ludziom „cuda na kiju” i może wyjść s tego. No cóż, może NIC nie wyjść.

Na dwoje babka wróżyła. Wizualnie jest bardzo ładnie. Zmodyfikowany silnik Cryteka robi dobrą robotę. Wizualnie Star Citizen już teraz zapiera dech w piersi. Szczególnie, kiedy spacerujemy na zewnątrz stacji kosmicznej. W oddali wisi ogromna planeta, otacza nas mrok kosmosu. Ech, to doprawdy wygląda niesamowicie. I po prostu epicko. Odysejo kosmiczna patrzę na ciebie!

Pograłem, nagrałem materiał wideo, który możecie podziwiać poniżej. Chciałbym, aby ten tytuł w ostatecznej formie spełnił pokładane w niej nadzieje. Mam jednak wrażenie, że może się nie udać. Jestem sceptykiem?

Raczej realistą. No dobra… wyciągać portfele kosmiczni włóczędzy! Chris Roberts potrzebuje waszych pieniążków! Idźcie kupować te statki za 700, 1000 i więcej dolarów!

Marzenia nie mają przecież ceny. Prawda?