Pierwszy Kaijū po latach przerwy powraca na ekrany. Czy tym razem amerykanom udało się oddać królowi potworów należny hołd? Sprowadzając odpowiedź do jednego słowa : prawie…
„Nowa” Godzilla jest drugim podejściem Hollywood do jednej z największych (dosłownie i w przenośni) ikon Japońskiej kultury. Na samym początku mogę powiedzieć że jest lepiej niż się spodziewałem, jednak „lepiej” nie oznacza filmu godnego tytułu Godzilla.
Zapomnijmy o zmutowanym dinozaurze co chowa się w kanałach i da się zwabić na stertę ryb. Mówimy tutaj zarówno o potężnej bestii, siejącej terror i grozę oraz o samej specyfice filmów z jego udziałem. Gareth Edwards jest fanem, i bardzo chciał zrobić film dla fanów. Jednak chęci to nie wszystko. Od samego początku czuć kto robił film, praktycznie przez cały pierwszy akt pojawiają drobne akcenty – specjalnie dla fanów. Raz jest to plakat jednego z oryginalnych filmów, innym razem wykres w szkole przedstawiający jak Mothra krążyła podczas pojedynku z Godzillą. Są także mniej subtelne ukłony w stronę produkcji Toho, jak choćby nawiązanie do pierwszego filmu z 1954 roku.
Scenariusz autorstwa duetu :Max Borenstein / Dave Callaham, za wszelką cenę chce być zarówno kontynuacją jak i zupełnie nowym tworem. Przez większość czasu udaje się to. Nowa geneza Godzilli, jak i jego wrogów ma swój urok, choć przy całym „realizmie” jest infantylna – co na upartego można potraktować jako kolejne nawiązanie do japońskich filmów.
Jednak cały drugi akt jest strasznie powolny pod względem prowadzenia akcji. Pod pewnymi względami przypomina to nieco pierwsze „Szczęki”, z tą tylko różnicą że w tym filmie postacie były dobrze przedstawione. Tutaj wątek ludzki przeciąga się, postacie nie mają czasu na rozwinięcie się po za bardzo wąską rolę „posuwania fabuły” do odegrania. Bryan Cranston grający naukowca jest praktycznie jedyną postacią w całym filmie, którego zarówno historia jak motywacja jest interesująca. Niestety jego „czas antenowy” został skrócony do minimum by dać jak najwięcej miejsca dla postaci jego syna (Aaron Taylor-Johnson), który mógłby być zastąpiony przez praktycznie dowolną postać. Ken Watanabe grający specjalistę od potworów zasadniczo ma tylko jedną twarz przez cały film. Pojawia się i znika, by za każdym razem odegrać niemalże tą samą kwestię. Reszta obsady szybko wypada z pamięci, gdyż ich zadaniem jest tylko rzucenie kilku pompatycznych kwestii i zniknięcie z ekranu.
W między czasie mamy kilka niezłych scen z M.U.T.O. (pre-prehistoryczne pasożyty) niszczących miasta, i kilka ujęć tytułowej Godzilli zanurzonej w wodzie – widać tylko elementy grzbietu.
Gdy w końcu rozpoczyna się trzeci akt, pojawia się gwiazda. Pierwsze wrażenie jest jak najbardziej pozytywne. Potężna sylwetka, budząca strach i podziw. Wygląd nowej, amerykańskiej Godzilli jest godny króla potworów. Jest potężna, powolna, po prostu Godzilla jaką chciałem zobaczyć.
Sceny walk są tak naprawdę tym dla czego ogląda się tego typu filmy, nie ma co się oszukiwać fabuła jest tylko wymówką by pokazać pojedynek potworów i destrukcję. Tutaj jest to przedstawione fenomenalnie, z dawką niesamowitego realizmu. Budynki sypią się przy starciach, gruzy są wszędzie – czuć silę jaka drzemie w tych istotach. Ruchy zarówno Godzilli jak i jego oponentów są pełne zwierzęcej gracji, a jednocześnie momentami czuć jak by mimo wszystko nadal był to człowiek przebrany w gumowy kostium. Naprawdę robi to wrażenie, i praktycznie można zapomnieć że czekało się na to przeszło półtorej godziny.
Niektóre ujęcia są przygotowane dosłownie dla fanów. Jest też kilka naprawdę ciekawych, jak choćby to w którym oglądamy potwora oczami spadochroniarza – od głowy aż po same łapy stąpające po zniszczonej ziemi. Natomiast efekt gdy Godzilla używa swego „kultowego” ataku jest niesamowity. Każdy miłośnik już od pierwszej sekundy tego ujęcia wie co za chwile się wydarzy, i z uśmiechem na ustach czeka na TEN moment. Praktycznie dla tych kilku scen warto było przemęczyć się, szczególnie że „3D” nie dodaje żadnego efektu.
Jednak gdy walka dobiegnie końca, emocje opadną i wytrzymamy do ostatniej linijki napisów nachodzi refleksja. Czy to był dobry film? Czy to był dobry film, godny tytułu Godzilla? Jeśli jesteście fanami, i jesteście w stanie wybaczyć zbyt długie budowanie klimatu i praktycznie małą ilość tytułowego potwora przez większość filmu to tak, będziecie zadowoleni. Natomiast jeśli jesteście prawdziwymi fanami, oglądaliście wszystkie filmy, znacie motyw przewodni (którego nie ma w całym filmie!) na pamięć – to podobnie jak Ja poczujecie pewien niedosyt…
Autorem recenzji jest Dariusz Pasturczak. Artykuł pochodzi z zaprzyjaźnionego z GRAstroskopią serwisu Gamesdivision.info.