web analytics

«

»

Aliens Colonial Marines – Ten Obcy…

Aliens4Doktor sulla za niesubordynację i przyjmowanie tak zwanych „korzyści majątkowych” został zesłany na LV-426. Tam dopadł go Obcy. Ten Obcy! Tak, pograliśmy w ACM i chcemy sobie tego powodu palnąć w łeb z karabinu pulsacyjnego. Najlepiej pełną serią

Z czym kojarzy mi się „Obcy”? Przede wszystkim ze strachem przez duże „S”. Wiem, że to wyświechtane stwierdzenie, ale mój pierwszy kontakt z paskudnymi ksenomorfami był dość nietypowy. W szalonych latach 80tych młodsza siostra mojej matki pracowała w kinie. Często zostawałem pod opieką cioci, a więc miałem zapewniony dostęp do filmowych frykasów. Czegóż tam nie obejrzałem! Trzecią część Supermana i inne ciekawe produkcje, które zalały rodzime kina w tamtych czasach. Setki plakatów (które można było kupić w kinowym okienku) do dziś walają się w pudłach na stryszku. Ech… to były piękne czasy, ale wróćmy do Obcego. No właśnie. Pierwszy raz zetknąłem się z rozrywającymi pierś potworami w ciemnym, niemal pustym kinie w wieku lat… sześciu. Nie wiem, czy to beztroska mojej opiekunki, czy też inne obowiązki sprawiły, że przedostałem się na seans. Zakamuflowałem się cichaczem w kąciku i kilkanaście minut później niemalże umierałem ze strachu. Przyznam to szczerze – do dziś nie mam nerwów ze stali i czasem „gęsta atmosfera” gry, albo kinowej produkcji sprawia, że nie mogę wytrzymać w fotelu. Co powstrzymało mnie wtedy od ucieczki z wrzaskiem? Sam nie wiem. Może fakt, że już wtedy lubiłem Science-Fiction, a „Aliens” tak bardzo różnił się od typowego sztafażu S-F np. Gwiezdnych Wojen (wtedy bardzo lubiłem SW), iż mimo włosów stojących dęba byłem zafascynowany i wytrzymałem do końca seansu.

Co pozostało mi z tamtej hmm… lekcji grozy? Przede wszystkim awersja do Sigourney Weaver. Nie mogę oglądać filmów (poza Obcymi) z tą aktorką – po prostu jej widok od razu nasuwa mi skojarzenie z „chestbusterem”, robi mi się niedobrze i odwracam wzrok. Ciekawe co powiedziałby na to stary zbereźnik doktor Freud? Co jeszcze? Zacząłem obsesyjnie grać w gry bazujące na Alienach. Było tego sporo – od wydanego w 1984 roku Alien od Amsoftu na ZX Spectrum, Commodore 64 i Amstrada CPC, poprzez Alien vs Predator na Atari Jaguar, aż do wydanego w 1999 roku Aliens versus Predator (i jego drugiej części). Po raz ostatni kontakt z Obcymi miałem w 2010 roku dzięki wydanemu na konsole Xbox 360, Playstation 3 oraz PC AvP. Nie muszę chyba mówić, że najbardziej przypadła mi do gustu kampania Marines.

Tak więc z ogromną niecierpliwością wyczekiwałem premiery Aliens Colonial Marines od chłopaków z Gearbox Software. Dla fana Aliensów nowa gra wydana przez Segę powinna być spełnieniem marzeń. Dlaczego?

Przede wszystkim wcielamy się w KOLONIALNEGO Marines! Wielkie litery i wykrzyknik musiały się pojawić! Po drugie, fabuła gry z błogosławieństwem 20th Century Fox jest oficjalną, kontynuacją historii, którą śledziliśmy na ekranach kin w filmie Aliens. Czego chcieć więcej?

Zrządzenie losu sprawiło, że nie zamówiłem gry przed premierą na mojego poczciwego blaszaka, ale mój pierwszy kontakt z Aliens Colonial Marines miał miejsce dziś (czwartek) u znajomego, który zaopatrzył się w wersję na konsolę Xbox 360. Oczywiście nie jestem ślepy i głuchy. Od kilku dni w Internecie można przeczytać niezbyt pochlebne recenzje i opinie na temat najnowszego dzieła Gearbox’a, ale w najdzikszych snach nie spodziewałem się zobaczyć coś tak… okropnego.

Nie ma co owijać w bawełnę – Aliens Colonial Marines to jedna z najgorszych gier ostatnich miesięcy. Być może największy zawód tego roku, a dla fanów Obcego jest to po prostu siarczysty policzek.

Pierwsze co rzuca się w oczy to koszmarna oprawa wizualna. ACM hulający na Unreal Engine 3 prezentuje się wybitnie słabo. Pamiętacie materiały wideo sprzed roku z dema tej produkcji? Klimatyczne wnętrza, mrok i dynamiczne światła? Zapomnijcie o tym! Gra prezentuje się koszmarnie tak na konsolach, jak i na mocnych pecetach. Nie wierzycie? To zerknijcie na poniższy materiał wideo.

No cóż. Obraz mówi więcej niż tysiąc słów. Jak wspomniałem grałem w wersję konsolę Xbox 360. Nie spodziewałem się fajerwerków, ale to co ujrzały moje wielkie od zdziwienia oczęta to jakiś niesmaczny żart.

No dobrze, ale co z samą rozgrywką? Może ona rekompensuje nam wizualną ekhem… niemoc ACM? Gra rozpoczyna się mocnym akcentem. Jak już wcześniej napisałem, tytuł ten to fabularna kontynuacja drugiej części filmu. Wcielamy się w postać kaprala Wintera, który wraz z innymi Marines przybywa na orbitę planety LV-426. Naszym pierwszym zadaniem jest odzyskanie czarnej skrzynki z USS Sulaco. Statek został zaatakowany. Na korytarzach walają się trupy i jęczący, ranni Marines. Po chwili natykamy się na… rozerwanego na pół syntetyka Bishopa (kto oglądał film wie o co chodzi).

Na wyposażeniu mamy kultowy wykrywacz ruchu emitujący dobrze znany miłośnikom Aliensów dźwięk. Do tego dochodzi jeszcze słynny karabin pulsacyjny i kilka innych broni. Co ciekawe sprzęt można ulepszać. Upgrade’y to między innymi: celownik laserowy, albo powiększenie magazynka z 40 do 60 naboi.

Pierwsze minuty rozgrywki są zatem całkiem pozytywne. Czar pryska mniej, więcej po kwadransie. Ksenomorfy ładują się nam bezmyślnie pod lufę karabinu, a nasi towarzysze broni biegają niczym paralitycy z gnatem w jednej łapie skierowanej ku górze. Przy okazji majtają kulasami w zabawny sposób. Dość powiedzieć, że animacja postaci jest w Aliens Colonial Marines żenująca. Tak na poziomie gier sprzed co najmniej dekady, albo i więcej. Naprawdę trzeba to zobaczyć na własne oczy, aby w to uwierzyć.

Biegamy, strzelamy do ksenomorfów, a potem jeszcze do złych zbirów-najmitów korporacji Weyland Yutani. Ze statku, w dość dramatycznych okolicznościach przenosimy się na powierzchnię planety i… nadal strzelamy do głupawych Aliensów i tak dalej.

Jak już wyżej wspomniałem, Aliens Colonial Marines dostarcza ekscytacji na góra  piętnaście minut zabawy. Między misjami oglądamy badziewnie wykonane animowane przerywniki w których, za przeproszeniem szanownych państwa, bleblają do siebie Marines. W sumie najbardziej w pamięć zapadła mi czarnoskóra Bella. Nie dlatego, że miała w (niezbyt)kształtnej piersi ksenomorfa, ale dlatego, że rozpraszała mnie jej fryzura – miała takie dwa rożki na głowie… czy coś w ten deseń. Oprawa graficzna nie jest w ACM na tyle dobra, abym był tego do końca pewny.

Pokaż rożki Bella ;)

Pokaż rożki Bella ;)

Cóż mogę dodać na koniec? Kampania dla pojedynczego gracza to mniej niż pięć godzin zabawy. Biorąc pod uwagę żałosną fabułę, koszmarne cut-scenki, ogólny, ekhem… spartański „dizajn” i oprawę graficzną na poziomie gier sprzed dobrych kilku lat to nie mogę tej gry polecić nikomu. Sama rozgrywka przypomina swoim poziomem budżetowe gry od City Interactive i naprawdę nie ma w tym cienia przesady.

Nie kupujcie tej gry! Straciłem nieco ponad cztery godziny życia na męczącej zabawie z ksenomorfami. Aliens Colonial Marines nie sprawił mi żadnej przyjemności. Sprawiał natomiast zawód na każdym kroku.

Ta gra to totalnie niewykorzystany potencjał i to jest w tym wszystkim najsmutniejsze. Bardzo chciałem zostać Kolonialnym Marines.

Teraz już nie chcę, a znajomy, który kupił ten tytuł za ciężką forsę pluje sobie teraz w brodę i szuka naiwnego na Allegro.

Hej,a może ty chcesz wstąpić w szeregi KOLONIALNYCH (baczność!) MARINES (spocznij)? Kumpel odda gierkę ze sporym upustem!