Czasem odpalając jakąś grę czuję się kompletnie zagubiony. Dlaczego? Ponieważ nie potrafię się w niej odnaleźć po długiej przerwie. Skąd ta absencja? Przecież jestem graczem z „krwi i kości”. Powody znajdziecie poniżej.
Na początek zdradzę Wam, młodsi czytelnicy, pewną tajemnicę, która wstrząśnie waszym spojrzeniem na dorosłość. Otóż wkraczając w ten wyczekiwany przez każdego młodzieńca (tak, tak przecież każdy CHCE być dorosły) okres, odkryjecie z ogromnym rozczarowaniem, że… chronicznie brakuje czasu na rozrywkę i przyjemności. Sam doskonale pamiętam jak będąc w kieracie szkoła-dom-szkoła wyobrażałem sobie jak to w przyszłości będę ekhem… wolny itd. Cóż za naiwność. Dziś sam jestem dziadkiem… pardon graczem, który przekroczył trzydziestkę i często nie mam czasu na granie. Co gorsza dochodzi jeszcze jeden czynnik. Czynnik, który dla młodszej wersji „mnie” byłby niezrozumiały. Otóż, mimo nadal wielkiej pasji do gier wideo – śledzę newsy w branżowych serwisach, ekscytują mnie premiery gier, oglądam zwiastuny, prowadzimy ten nasz mały blog itd. – często po prostu NIE chce mi się w nic grać.
Tak było kilka dni temu. Tuż po sesji w Neverwinter nadal siedzieliśmy z kolegą Bartoszem vel. Jolo na Axonie i leniwie prowadziliśmy konwersację. Tematem naszej ożywionej dyskusji było w CO do diaska sobie pograć ponieważ godzina była jeszcze młoda i leniwie przeglądałem listę moich Steamowych gier. Kursor myszki powoli błądził między Dishonored w którym jestem w ostatniej misji, a kilkoma innymi tytułami. Miałem też chytry plan odpalenia konsoli i zagrania w Grand Theft Auto V. Tak! Przyznaję ze wstydem, że jeszcze nie ukończyłem tej produkcji. Niestety ostatecznie nie zagrałem w GTA V ponieważ stanęły mi na drodze przeszkody nie do przeskoczenia. Primo: musiałbym wstać z wygodnego fotela, włączyć konsolę i telewizor. Secundo: wrzucić płytę BD do napędu itd. Jak widzicie procedura dość poważna, a byłem zbyt zmęczony/rozleniwiony, aby to uczynić. Ostatecznie kliknąłem na Skyrimie. Grę mam od dnia premiery, która ginie już w pomroce dziejów, ale nadaj jej nie skończyłem i się nie zanosi.
Tak więc nagle przeniosłem się do uniwersum The Elder Scrolls. Byłem w lesie (dosłownie i w przenośni) między turniami szalał wicher i padał śnieg. Tuż za mną stała urocza Lydia, a przede mną majaczył jakiś górski szczyt. Podrapałem się w czubek głowy i pomyślałem: Co ja do diaska tutaj robię, jaki wykonuję quest. No i do diabła zapomniałem całkowicie klawiszologii. No więc stałem tak w szczerym, mroźnym, skyrimowym polu, ciemny jak tabaka w rogu i nie wiedziałem co począć. W końcu podniosłem ręce do góry i wyszedłem do pulpitu Windowsa. Ten tytuł musi poczekać.
Wiem jak powyższy akapit żałośnie brzmi dla „prawdziwych graczy”, wymiataczy i tak dalej. Sam kiedyś taki byłem. W czasach kiedy recenzowaniem gier parałem się zawodowo gry przechodziłem z konieczności i dla „zysku”. Jeszcze wcześniej to już w ogóle był przysłowiowy „hardkor”. Do dziś pamiętam pewne wakacje, dawno, dawno temu które spędziłem na pustkowiach Fallouta. Byłem tylko Ja, mój kochany komputer PC i Fallout. Za oknem temperatura powyżej 30 stopni, a ja łupiący w „F” od rana do wieczora. Przypominam sobie nawet, że zrobiłem swoisty maraton – trzy doby grania non-stop. Mój organizm przyjął takie traktowanie bez zająknięcia. Nigdy nie potrzebowałem wiele snu. Błogosławię też żaluzje i wiatrak dzięki którym temperatura w pokoju nie przypominała dzikiej Afryki. Do dziś zastanawia mnie jak to możliwe, że zasilacz mojego komputera to wszystko wytrzymał. W tamtych czasach nie przywiązywałem wagi do tego jakże ważnego elementu stacjonarnego peceta i miałem rzecz jasna 300 watowego Codegena. Kto nigdy nie miał zasilacza Codegen ten **pa! ;)
Dziś takie akcje jak sprzed lat byłyby niemożliwe. Raz, że nie mam już tyle czasu, a poza tym… jestem już starszy. Nadal lubię długie gry, ale czasem przeraża mnie fakt, że nie mam czasu w nie zagrać, a jeśli już to wszystko kończy się tak jak ze Skyrimem.
Teraz siedzę przed komputerem kończąc ten tekst i w umyśle rodzi mi się lista gier, których nie ukończyłem. W GTA V grałem długo, ale chyba jeszcze więcej przede mną. O Skyrimie już wspominałem. Na szczęście nie jest tak źle (mimo wszystko) przedwczoraj ukończyłem Tomb Raidera. Przygody Lary Croft także posiadam od dnia premiery, ale skończyłem ten tytuł dopiero kilkadziesiąt godzin temu – co można było obejrzeć na naszym kanale Twitch’a. Kilka tygodni temu przeszedłem też trzecią odsłonę Diablo. Tak! Zgadliście! Diaboła 3 także zakupiłem w dniu premiery.
Tak więc moja „kupka wstydu” odrobinę się zmniejszyła, ale właśnie złożyłem zamówienie na Thiefa 3 i Titanfall. Oj chyba obydwie gry przejdę za jakiś rok, albo półtora.
Żałosne. Wiem! Może na emeryturze pogram w te wszystkie giereczki?
Chyba sam się oszukuję.