Czekacie na kolejną odsłonę serii Grand Theft Auto? Najnowsza gra od magików z Rockstara czai się już za rogiem, ale ja nie czuję żadnej ekscytacji. Czyżbym był aż tak zblazowany, że GTA – gigant w branży elektronicznej rozrywki – nie robił na mnie wrażenia?
Nie sądziłem, że kiedykolwiek napiszę podobne słowa, ale nadchodząca wielkimi krokami, jesienna premiera Grand Theft Auto V prawie w ogóle mnie „nie rusza”. Stop! Może trochę przesadzam, ale patrząc wstecz to muszę uczciwie przyznać, że piąteczka mnie… nie podnieca. A przynajmniej nie tak jak zapowiedzi poprzednich części. Cofnijmy się odrobinę do zamierzchłej przeszłości.
Pamiętacie jeszcze GTA 2? Tak jest! Drugą część gry w której obserwowaliśmy miasto z lotu ptaka. Czy wzbudziła w Was jakieś emocje? Nie? Ano właśnie. Dopiero GTA III sprawiło, że miałem przysłowiowy opad szczęki. Trójwymiarowe środowisko gry, ogromne miasto. Kiedy pierwszy raz ujrzałem trzecią część GTA na Playstation 2 byłem pod ogromnym wrażeniem. To był przełom, a sama seria właśnie po triumfie trójki stała się mega marką. Potem dostaliśmy świetną pod względem grywalności Vice City*, a potem San Andreas. Apetyty i oczekiwania graczy rosły. Pojawiła się nowa generacja konsol i zapowiedziano część czwartą.
Do dziś nie zapomnę szału związanego z czwartą odsłoną GTA. Od początku było wiadomo, że gra będzie gigantem. Oczekiwano nowej gry na nową generację konsol. Grand Theft Auto IV rozpalał emocje i wyobraźnię. Na premierę gry z Niko czekałem z zapartym tchem. Na piątkę… nie czekam wcale.
Proszę mnie źle nie zrozumieć. Jestem przekonany, że piąty GTA będzie świetną grą. Zapowiedziano ogromny, otwarty świat, trzech bohaterów, usprawnioną animację postaci i mimikę twarzy wykorzystującą technologie znaną z L.A Noire i tak dalej. Będzie dobrze, ale czy przełomowo? Piątka ma korzystać z tego samego (choć usprawnionego) silnika graficznego co GTA IV i to dla mnie… pierwszy zgrzyt. Pod względem wizualnym piąteczka nie robi na mnie żadnego wrażenia. Dam sobie uciąć prawą dłoń, że przygody Michaela, Trevora i Franklina pod względem technicznym nie wbiją mnie w ziemię. Dlaczego? Po prostu widziałem jakie cuda można wycisnąć z czwórki na potężnym PC (mody, sprawdźcie mody!). W dodatku Rockstar zapowiedział, że skupia się w tej chwili przede wszystkim na wersjach na konsole Xbox 360 i Playstation 3.
Czy to dobrze? Nie jestem naiwny. Z biznesowego punktu widzenia Rockstar postępuje prawidłowo – tworzy grę na platformy z dużą, ustabilizowaną grupą użytkowników. Posiadaczy konsol obecnej generacji jest dostatecznie dużo i „R” z pewnością zarobi krocie na piątej odsłonie swojego hitu. Potem pewnie dojdzie wersja na konsole nowej generacji i być może PC. No tak, tak… sęk w tym, że patrząc na to z perspektywy gracza wolałbym, aby… GTA V pojawił się już jako produkt w 100 procentach na next-geny (i PC).
Zdaję sobie sprawę, że to naiwne podejście, ale odsuwając na bok kwestie „biznesowe” byłoby to po prostu coś wspaniałego. Każda z dotychczasowych odsłon GTA czerpała pełnymi garściami z technologicznego skoku w świecie konsol. Tak było z trójką i czwórką. Niestety piątka może być, a raczej na pewno będzie pod tym względem wyjątkiem. Silnik z IV, mimo iż podrasowany zawsze pozostanie tylko podrasowanym. Technologia mimiki twarzy z L.A Noire ma już swoje lata. Nawet jeśli Grand Theft Auto V pojawi się na Playstation 4 i Xbox 720 to pozostanie grą „przełomu generacji” ze wszystkimi negatywnymi konsekwencjami i ograniczeniami narzuconymi przez „stare” konsole. To właśnie najważniejszy powód braku ekscytacji z mojej strony tym tytułem.
Jest jeszcze jeden powód dla którego nie skaczę do góry na fotelu oglądając zwiastuny GTA V. Tym powodem jest gra, którą uważam pod każdym względem lepszą od czwórki. Mowa rzecz jasna o Red Dead Redemption.
No, ale to już temat na zupełnie inny felieton.
PS: Cenega ma wydać GTA V w naszym pięknym kraju w polskiej wersji językowej (napisy).