web analytics

«

»

8 bitowa maszyna czasu – The Town With No Name

TTW dzisiejszej maszynie czasu przenosimy się w czasy Amigi CDTV i przypominamy „hit” prosto z Dzikiego Zachodu. Bardzo… bardzo szalonego i dzikiego! Jeżeli macie odwagę czytajcie dalej.

Widziałem w swojej „karierze” gracza wiele dziwacznych tytułów, ale w pierwszej trójce z pewnością zawsze wymienię dziwadło zatytułowane The Town With No Name. Już jako młodziak uwielbiałem Dziki Zachód. Filmy, komiksy, książki. Westerny to było to! Nic zatem dziwnego, że na wspominany dziś tytuł napaliłem się jak szczerbaty na suchary. A jak to się zaczęło? Od Amigi CDTV, które na urodziny dostał jeden z moich kolegów ze szkolnej ławy. Ta maszyna rozpalała wyobraźnię. Niby „tylko” Amiga 500 zamknięta w obudowę w magnetowidowym stylu, ale napęd CD. Jezusie słodki i święty osiołku! NAPĘD CD!!!

Kiedy zatem w piątkowe popołudnie biegłem do kolegi, aby obejrzeć to cudo (po całym dniu w szkole, gdzie opowiadał o cudowności tej jego zabawki) wkroczyliśmy do jego pokoju i podłączyliśmy Amisię CDTV do 14 calowego telewizora Sanyo… włosy stanęły mi dęba ponieważ pierwszą grą – na moje nieszczęście – którą odpalił było właśnie TTWNN.

Ok… przyznam szczerze, że sam pragnąłem zobaczyć ten „interaktywny western”. Wyobrażałem sobie Bóg wie co, a dostałem? Jedną z najgorszych gier, jakie kiedykolwiek widziałem.

No dobrze, ale czym jest The Town With No Name? Tytuł ten można określić jako przygodówkę „3D” utrzymaną w komiksowym stylu. Style graficzny przypomina nieco Alone in The Dark – ot surowe trójwymiarowe bryły i postaci… Och bohaterowie tej gry wyglądający jakby rysował je pijany 11 latek!

O co w ogóle chodzi w tym tytule? A prawdę mówiąc do dziś nie bardzo wiem. Wcielamy się w Postać Bez Imienia, który przybywa anonimowym pociągiem do Miasta Bez Nazwy, gdzie rozgniatamy kowbojskim buciorem pająka, strzelamy do bandytów i zwariowanego dziaduszka wychylającego się zza wygódki… próbujemy złapać piwo w barze, uprawiamy seks z saloonową prostytutką. Musimy uważać, aby nie kopnął nas w stajni koń, strzelamy jeszcze więcej do jakichś idiotycznie nazwanych bandziorów. Spotykamy personifikację Śmierci, grabarza o aparycji Abrahama Lincolna. Uff… rozumiecie coś z tego co właśnie napisałem? Nie? I o to chodzi. Ta gra to czysty bezsens.

Ot mamy miasteczko gdzie klikamy na różne opcje tak jak na przygodówkę przystało. Nasz wybór nagrodzony jest koszmarną animacją i… lecimy dalej. Czasem gra zamienia się w typowy „celowniczek” (wspomniane wcześniej np. strzelanie do dziaduszka wyskakującego zza wygódki). Ot i wszystko!

Gra pojawiła się oryginalnie w 1992 roku na Amigę CDTV, a rok później zadebiutowała na komputerach PC.

The Town With No Name to jedna z najgorszych gier wszech czasów. Nawet kwestie dialogowe zostały niechlujnie zaimplementowane i konwersacja w wersji na Amigę (nie wiem, czy poprawili to na PC) często rwie się w połowie wypowiadanej kwestii. Nie ma to jednak znaczenia. Dialogi w tej grze są tak absurdalne, że do ich zrozumienia trzeba mieć w sobie co najmniej dwa promile alkoholu. Co najmniej.

Absurdalną rozgrywkę wieńczy absurdalna końcówka, a konkretnie mówiąc jedno z trzech zakończeń. Poniżej to, które uważam za najbardziej epickie.

Disclaimer dla niekumatych ;): przypominamy, że “8 bitowa maszyna…” to nazwa własna cyklu z działu “Prosektorium”. Po prostu to nasza maszyna czasu jest “8-bitowa” i dzięki niej przenosimy się w przeszłość giercowania. :D