Świat oszalał na punkcie serialu HBO. Drugi sezon Gry o Tron już bije rekordy popularności. Pieśń Lodu i Ognia to jednak w popkulturze zjawisko o znacznie szerszym zasięgu niż tylko literatura i telewizja. A mimo to w świecie rozrywki elektronicznej zmagania o żelazny tron przechodzą jakoś tak bez echa.
Zaczęło się ponad 15 lat temu od premiery Gry o Tron. Sfrustrowany niepowodzeniami przy pisaniu telewizyjnych scenariuszy Martin wrócił na łono fantastyki, gdzie to i owo już wcześniej osiągnął. Nie był może żadną gwiazdą, ale jego nazwisko miało już wyrobioną markę. Eksplozja tej marki rozpoczęła się wraz z pojawieniem się jego dzieła życia. Sam pisarz zdobył pozycję jednego z najważniejszych twórców współczesnej fantastyki. W ubiegłym roku Time umieścił go na liście 100 najbardziej wpływowych osób na świecie. Raczej nie ma wątpliwości, że gdy amerykański tygodnik zaprezentuje nową listę 17 kwietnia, Martin ponownie się na niej znajdzie, bo jego dzieło dało początek całej nowej gałęzi popkultury.
Tworów związanych ze światem Pieśni Lodu i Ognia jest całe zatrzęsienie. Rzecz jasna najważniejsze są powieści, czyli rdzeń, wokół którego całe uniwersum powstało. Sprzedały się dotychczas w kilkunastu milionach egzemplarzy. Poza tym jednak Westeros i okolice to prawdziwy raj dla miłośników fantasy w najróżniejszych wydaniach, rosnący nieprzerwanie od kiedy saga zdobyła dużą popularność. Planszówka wydana przez Fantasy Flight Games jest w pierwszej setce najwyżej ocenianych gier na Board Game Geek. Karcianka tego samego wydawnictwa również zdobyła uznanie. Ukazały się także dwie papierowe gry RPG osadzone w Westeros, ciągle powstają komiksy Gra o Tron, nagrano piosenki (komercyjne i amatorskie) inspirowane twórczością Martina, a w przyszłym miesiącu na amerykańskim rynku zadebiutuje nawet książka kucharska, opisująca potrawy serwowane bohaterom Pieśni Lodu i Ognia. Wokół sagi wyrósł cały przemysł, którego ukoronowaniem jest szalenie popularny serial z Seanem Beanem i Leną Headey. HBO zainwestowało w niego wielkie pieniądze i po premierze drugiego sezonu Gra o Tron znowu jest na ustach wszystkich.
Wszystkich poza graczami.
To dziwaczny fenomen, że kociokwik towarzyszący Pieśni Lodu i Ognia od jej wejścia na ekrany telewizorów jakoś omija elektroniczną rozrywkę. Co prawda są jakieś próby zdziałania czegoś w tym temacie, ale póki co nieśmiałe i mało znaczące. W zeszłym roku ukazał się RTS Game of Throne: Genesis. Szpetny jak noc i, według jakichś czterech osób które miały wątpliwą przyjemność w niego zagrać, równie słaby jak brzydki. Po Cyanide, studiu odpowiedzialnym za Pro Cycling Manager, nie należało się jednak spodziewać produkcji typu AAA. Niemniej jednak, ta sama firma robi już kolejną grę osadzoną w Westeros. Tym razem RPG, które zostanie wydane przez Atlus, a więc markę bardzo solidną, ale raczej bez ambicji na zawojowanie świata. Coś jeszcze? Ano. W lutym zapowiedziano przeglądarkowe MMO. Niestety „przeglądarkowe MMO” to aż dwa powody by spuścić na ten pomysł zasłonę milczenia, nawet jeżeli w swoje kategorii prezentuje się obłędnie.
W skrócie – nie ma w przygotowaniu żadnej dużej gry osadzonej w wykreowanym przez Martina świecie. Dziwna to sprawa, bo przecież gdy już zdarzało się, że jakiś twór z szufladki „fantastyka” robił furorę w kulturze masowej, elektroniczna rozrywka reagowała szybko i sprawnie. Gwiezdne Wojny, Harry Potter, Władca Pierścieni – w niektóre z gier bazujących na tych licencjach nawet dało się pograć. I nic dziwnego, bo stały za nimi prawdziwe potęgi. Za wirtualną Grą o Tron przecież też by mogły. Prawa do serialu ma HBO, więc czemu Time Warner kupując je nie zadziałało na szerszą skalę? Skoro Atlus może pozwolić sobie na wydanie gry z żelaznym tronem na okładce, to Warner Bros raczej nie powinien mieć z tym problemu. A patrząc na popularność innych produkcji związanych z Pieśnią Lodu i Ognia, na czele z serialem, to byłaby żyła złota. I jakościowo mogłoby być nawet w porządku – Westeros ma przecież ogromny potencjał i doskonale nadaje się na porządnego RTS-a lub klasyczne RPG. Cóż, może jeszcze się zdecydują. Byle tylko nie zajęło im to tyle, ile Martin pisze jedną powieść, bo boję się, że mógłbym nie doczekać.