Adventure Soft – mała firma znana graczom głównie z serii przygodówek „Simon the Sorcerer”. Razem z wiernym, magicznym kufrem zwiedził wiele krain. Jednak nie o nim będzie ta recenzja. Zamiast nastolatka zajmiemy się czymś przyjemniejszym dla męskiego oka – Elvirą.
Muszę się zwierzyć z jednej rzeczy. Mianowicie jestem maniakiem horrorów klasy B. I bynajmniej nie jest, jak to mówią Amerykanie – guilty pleasure. Lata 90′ i wypożyczalnie kaset wideo były małym rajem dla każdego miłośnika tego gatunku. „Profesjonalni” polscy lektorzy, tytuły kompletnie odbiegające od oryginalnych i ogromny niedosyt klientów. Polski, siermiężny kapitalizm pomału budował społeczność horror-maniaków.
Wreszcie wkraczamy na interesujący nas obszar. Nieznana nikomu firma wypuszcza grę „Elvira – Mistress of Dark”. Sama jej postać była znana już w Stanach Zjednoczonych. Ubrana wyzywająco gospodyni programu „Movie Macabre” prezentowała widzom różne tytuły. Począwszy od klasycznych interpretacji prozy E.A Poe w wykonaniu Rogera Cormana, a skończywszy na „Nieustraszonych Pogromcach Wampirów” Polańskiego. Oczywiście puszczano także mniej znane filmy mało popularnych reżyserów. Każdy mógł znaleźć tam coś dla siebie. Odgrywająca postać Elviry Cassandra Peterson tytułem wstępu zawsze rzucała dowcipne komentarze dotyczące bohaterów lub samej fabuły. Parę lat później powstał Horror Soft. Szablonowa nazwa, pod którą kryje się tak naprawdę Adventure Soft. Anglicy nie chcieli już być kojarzeni z przygodówkami. Zaczęli tworzyć RPG zanurzone głęboko w krwistym sosie. Ich pierwszym dziełem był „Personal Nightmare”, którym mogli się cieszyć posiadacze Amigi i Atari ST. Widać już tutaj gotowy engine – po liftingu posłużył do stworzenia kolejnych produkcji. „Mistress of the Dark” ukazała się w końcu na wszystkie możliwe platformy. Wreszcie posiadacze PC-tów i Commodore 64/128 mogli poczuć się niedyskryminowani.
Fabuła jest prosta. Elvira została uwięziona na zamku Killbragant przez wstrętnego brodacza o psychopatycznym spojrzeniu. A wszystko z winy jej babki Emeldy, która zapragnęła nieśmiertelności. Eksperymentując stworzyła wiele potworów mających chronić ją przed intruzami. Celem gry jest uwolnienie demonicznej brunetki. I oczywiście pozbycie się raz na zawsze Emeldy. Po spakowaniu paru niezbędnych rzeczy, ruszamy wreszcie w drogę.
Widok główny jest łatwy do ogarnięcia. Po lewej mamy różę wiatrów i wspinanie się w górę lub w dół. Wyżej jest przejście do ekwipunku. Natomiast po prawej mamy komendy niezbędne do eksploracji świata. Otwórz, zbadaj, zamknij, rzuć etc. Możemy też zapisać i odczytać grę. Gdzieś pośrodku widzimy swoje statystyki. STR – siła, czyli jak mocno możemy zranić przeciwników. Wraz z ilością zadawanych obrażeń ulega ona zmniejszeniu. RES – odporność na rany. DEX – zręczność, od której zależy nasza przewaga nad potworami na początku walki. SKI – umiejętność posługiwania się daną bronią. Rośnie z każdą wygraną batalią. LIF- ilość punktów życia. Uwaga : nie ulega regeneracji. EXP – doświadczenie.
Bestiariusz gry jest rozbudowany. Na swojej drodze spotkamy ożywione szkielety, rycerzy, bestie wodne, żołnierzy, mnichów (tak!). Poziom trudności zwiększa się dość szybko, dlatego należy pamiętać o jednej ważnej rzeczy. Nie przesadzać z ilością targanych ze sobą rzeczy. Zbyt duże obciążenie nie służy naszemu kręgosłupowi, a i siła ulega wyraźnemu spadkowi. Trzeba też robić przerwy pomiędzy walkami, gdyż nasze alter ego nie jest Conanem Barbarzyńcą. Mamy do dyspozycji broń białą jak miecze i sztylety, ale również poręczną i zabójczą kuszę. Sama walka toczy się w czasie rzeczywistym, tak więc zawczasu musimy być odpowiednio przygotowani i bardzo ostrożni. A trzeba przyznać że zamek jest spory, tak więc czeka nas naprawdę ciężka przeprawa.
Jednak czasami napotkamy na swojej drodze potwora, którego nijak nie można zgładzić. Tutaj pomocną dłoń wyciąga Elvira, która potrafi upichcić w swoim kotle najróżniejsze mikstury. Samo ich tworzenie jest bardzo dobrze pomyślane. Zbierając określone składniki otrzymujemy w efekcie jakiś czar. Niektórych z nich można użyć jeden raz, innych nawet 5. Czasami skorzystamy z danego zaklęcia tylko raz, na mocniejszego przeciwnika. Niektóre, jak odnowienie życia, będą częściej przygotowywane. Składników jest ponad 50, czarów przeszło 25. Jak więc widzimy jest to jeden z filarów tej produkcji, swoista gra w grze. Bez mikstur tak naprawdę nie mamy co marzyć o przejściu tego tytułu.
Grafika jest estetyczna, jednak cierpi wyraźnie na niedobór kolorów. Także ilość klatek animacji postaci nie jest imponująca. Cóż, robienie gier na wiele platform ma swoje plusy i minusy. Niemniej nie powiedziałbym o niej, że jest brzydka. Drobny retusz byłby wystarczający. A udźwiękowienie jest znakomite. Ilość samych odgłosów nie powala, ale na szczęście pomaga tutaj muzyka. Dlatego też polecam każdemu wersję na Amigę. Po prostu smęcące tajwańskie Sound Blastery nie tworzą tego nastroju co Przyjaciółka. Inne wersje się do niej nie umywają.
Po ciepłym przyjęciu przez graczy nie trzeba było długo czekać na kolejną odsłonę serii. Rok później ukazuje się „Elvira – The Jaws of Cerberus”. Demoniczny pies na baby chce zdobyć jej moc. Wcielając się w jej chłopaka po raz kolejny pakujemy w plecak to co najważniejsze i wyruszamy. Tym razem do studia filmowego Black Widow Productions specjalizującego się, jak łatwo wydedukować – w horrorach. Niestety potwory dzięki czarnej magii ożyły. Cóż, nikt nie powiedział że będzie łatwo.
Tym razem mamy do wyboru specjalizację. Możemy zostać kaskaderem, prywatnym detektywem, programistą komputerowym i nożownikiem (knife thrower). Kaskader ma najwięcej siły, jednak cierpi na niedobór inteligencji. Jego totalnym przeciwieństwem jest oczywiście programista. Zmianom uległy także same cechy. LEV – poziom zaawansowania w grze, od którego zależy też możliwość tworzenia bardziej zaawansowanych czarów. PP – punkty many dzięki któremu możemy rzucać czary. HP – ilość życia. I oczywiście EXP – doświadczenie, które możemy zdobywać dzięki odkrywaniu nowych lokacji i rzucaniu czarów.
Gdy już dokonamy selekcji, przychodzi pora na zaznajomienie się z nowym interfejsem. W lewym górnym rogu widzimy obrazujący nas szkielet i serce. W zależności od tego co się dzieje może ono pracować wolno bądź szybciej. Powiedzenie „umrzeć ze strachu” jest tutaj potraktowane dosłownie. Szkielet w miarę naszych poczynań zaczyna obrastać mięskiem. Stajemy się coraz bardziej wytrzymali i możemy znieść więcej bólu. Należy jedynie pamiętać że gdy wartość liczbowa przy klatce piersiowej bądź głowie spadnie do zera zaliczamy zgon. W przypadku kończyn musimy je wyleczyć, gdyż nie jesteśmy w stanie nimi operować.
W prawym górnym rogu widnieje parę ikon. I tak walizka służy do przeglądania ekwipunku, oświetlony pokój umożliwia przejrzenie przedmiotów danej lokacji, które udało się nam do tej pory odkryć. Dalej jest ręka, służąca do rzucania czarów, pokazujących się pod oknem akcji. Z księgi zaklęć możemy dowiedzieć się, czego potrzebujemy do ich stworzenia. I na koniec ikona miecza – obrazuje naszą postawę w walce. Możemy się bronić, ale równie dobrze przejść w tryb berserkera albo zostawić ją na normalnym poziomie.
Róża wiatrów z jedynki powędrowała w prawy dolny róg. Pośrodku na dole mamy wgląd w przedmioty które zdobyliśmy. Zaś po lewej stronie u dołu swego rodzaju radar, pomagający nam dowiedzieć się czy coś nie czai się niedaleko. Ikona dyskietki służy do zapisu stanu gry, zaś obok mamy wgląd w dodatkowe statystyki, takie jak inteligencja czy odporność na trucizny i magię.
„Jaws Of Cerberus” jest jak każdy dobry sequel. Dostarcza graczowi to co najbardziej lubił, plus coś więcej. Więcej czarów, potworów, miejsc do spenetrowania. Gra jest naprawdę duża i wymaga wiele cierpliwości. Trzeba przestawić się przy poruszaniu o 90 stopni w każdym kierunku. Najgorszy pod tym względem jest mniej więcej środek gry, gdy musimy chodzić w labiryncie jaskiń. Bez map poziomu można stracić cierpliwość. Na szczęście później już nie musimy pokonywać takich sztucznych przeszkód. Wrogowie są bardzo zróżnicowani, w porównaniu z pierwowzorem dostarczono więcej maszkar do unicestwienia. Duchy, wampiry, obrzydliwe owadopodobne stworzenia, które tylko czekają aby odgryźć nam głowę. Na nudę nie można tutaj narzekać. Po raz kolejny musimy przygotować się na wdychanie cuchnących oparów z kotła w którym będziemy przygotowywali przeróżne napitki, dające szansę stanąć w szranki z samym Cerberusem. Najgorsze w sequelu jest to, że możemy trafić do martwego punktu, nawet o tym nie wiedząc. Problem znany starszym wyjadaczom z przygotówek również tutaj ma swoje miejsce. Dlatego zalecam poszukać jakiegoś poradnika, nie ujmie to nam honoru a zaoszczędzi wiele nerwów.
Grafika uległa poprawie i jest naprawdę dobra. Jest więcej kolorów a animacja postaci już tak nie razi. Jeez Woodroffe i Philip Nixon odpowiedzialni za udźwiękowienie również nie zawodzą. Muzyka cieszy ucho i pozwala wsiąknąć na wiele godzin w świat Elviry. Oczywiście nie muszę wspominać, której wersji dotyczą te komplementy. Warto także wspomnieć o scenach śmierci. Niczym w starym „Dragon’s Lair” widzimy co się stało z naszym bohaterem po nieudanej walce. Rozsmakowanie w makabrycznych detalach nawet dzisiaj może zadziwić. Podrzynane gardła, zadrapania i rany cięte… bardziej „fantazyjne” zakończenia pozostawiam dla cierpliwych, leniwi będą mogli obejrzeć screeny.
Niestety po tym nie ukazała się trzecia część gry. Zamiast tego otrzymaliśmy „Waxworks”, będący swoistego rodzaju suplementem. Brak tutaj wątków z poprzedniczek, jednak jej interfejs i engine szybko zdradza nam jej pochodzenie. Odwiedzimy między innymi Anglię, gdzie będziemy musieli powstrzymać legendarnego Kubę Rozpruwacza, oraz zatęchłe labirynty egipskich piramid. Każdy kto grał w którąkolwiek Elvirę odnajdzie się tutaj bardzo szybko. Dochodzą jeszcze 2 zwykłe pinballe z jej motywem, ale nie wymagają one głębszego opisu.
Siłą napędową tych tytułów jest specyficzna mieszanka gatunkowa. RPG z naleciałościami przygodówki nie jest już połączeniem nowatorskim ale wcześniej było to coś nowego. I oczywiście potwory, klimat horrorów wyczuwalny na każdym kroku. Elvira jest tutaj katalizatorem dla poczynań gracza. Emanuje erotyzmem i kusi, jednak stawia wyzwania przed graczem.
Mało jest takich produkcji, które łączyły by zgrabnie tak różne światy. Im szybciej niezależne firmy developerskie zdadzą sobie sprawę, tym lepiej.
Zainteresowanym tematem polecam tę stronę internetową. Znajdziecie na niej mapy do poziomów i nie tylko.
http://www.nemmelheim.de/horrorsoft/elvira/index6.html