Gry. Na dźwięk tego słowa w głowach większości z nas pojawia się obraz gier wideo. Sam gram w nie już ponad ćwierć wieku i z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że to wciąż moja wielka pasja. Od pewnego jednak czasu obserwuję u siebie coraz większe znużenie. Pojawia się wiele świetnych tytułów, wciąż gram bardzo dużo, ale… No właśnie, jest pewne „ale”. Coraz bardziej w grach brakuje mi kontaktu z drugim człowiekiem. Owszem, wyprawy Grastrolegionu sprawiają sporo frajdy, spędziliśmy tak z polem, carnasiem i cormackiem setki godzin. Jednak jedno spotkanie „na żywo” przekonało mnie, że kontakt przez mikrofon i słuchawki jest marną namiastką spotkania twarzą w twarz. Możliwość rywalizacji z kimś kogo widzicie, z kim spokojnie sączycie sobie kufelek piwa prowadząc ożywioną dyskusję na tematy przeróżne to kwintesencja rozrywki i nie zastąpi jej nawet najlepsza sesja w Borderlands czy Defiance. Dlatego zupełnie niedawno sięgnąłem po… gry planszowe. I utonąłem. Kompletnie.
Pierwszą reakcją z jaką spotykamy się z żoną na pytanie „macie ochotę spróbować zagrać w planszówkę?” są wspomnienia naszych gości z partii Chińczyka, ewentualnie Eurobusinessu. Niestety, w Polsce wciąż pokutuje przekonanie, że gry planszowe to zabawa dla dzieci, ewentualnie młodzieży, która polega na rzucaniu kośćmi i przesuwaniu pionków. Trudno o bardziej mylne wyobrażenie tego czym dziś są gry planszowe.
Tekst ten – mam nadzieję – pozwoli wam rozeznać się w temacie i może choć odrobinę ułatwi rozpoczęcie przygody z planszą. Sam zacząłem całkiem niedawno, dlatego z góry uprzedzam wszelkich wyjadaczy, że nie jestem alfą i omegą w tym temacie, a raczej amatorem, który zachwycił się światem planszy i kostek.
Zacznijmy od tego, że gry w których mechanika oparta jest ściśle o rzut kośćmi są zaledwie częścią z oferowanych. Mechanika ta, jak zdążyłem zaobserwować, jest mało lubiana przez graczy ze względu na nadmierną losowość rozgrywki.
Jak więc grać nie używając kości i pionków? Sposobów jest cała masa, bo mechaniki gry są bardzo różne. Każdy z graczy preferuje inne i pod siebie (lub osoby z którymi najczęściej gra) dobiera tytuły.
Poza rzeczonymi kośćmi są pozycje oparte o bardzo przeze mnie lubiany mechanizm – worker placement. Ów robotnik (najczęściej żeton) układany na konkretnych polach planszy (lub bardzo często kartach) gwarantuje wykonywanie pewnych określonych akcji lub gromadzenie zasobów. Mechanizm jest banalny, zaś cała trudność polega na efektywnym wykorzystywaniu swoich ruchów w celu optymalizacji uzyskanych korzyści. To gry w których najczęściej występuje syndrom „braku jeszcze jednej tury”. Szybko okazuje się, że wybory nie są takie proste, a każdy z nich niesie za sobą dalsze konsekwencje. Do tego typu należą tak genialne tytuły jak Le Havre, niezwykle lubiana w mojej rodzinie Agricola czy równie ciekawe Puerto Rico. Typowe easy to play – hard to master.
Innym mechanizmem jest deck building – oparty o budowanie talii i wykorzystywanie jej zasobów do późniejszych akcji.
Ciekawą wariacją zastosowania kart są gry, które wykorzystują odpowiednie zarządzanie ręką, a karty służą do „napędzania” pionów na planszy. To tzw. gry card-driven. Przykładem tego typu mechaniki jest świetny Mount Everest, którego mieliśmy okazję testować z moją żoną i copperem. Gra ze względu na tematykę, ale również i mechanikę wyjątkowo przypadła mi do gustu.
Popularnym mechanizmem jest tzw. tile placement. Tu cała zabawa polegają na budowie „mapy” z dokładanych klocków – klasycznym przykładem jest bardzo popularny i niezwykle przyjemny Carcassonne czy równie ciekawa Jaskinia.
Sposobów prowadzenia gry jest bardzo dużo. Wymienione powyżej to tylko te najpopularniejsze. Bardzo często gry mieszają różne mechaniki. Są też takie opierające się np. na łączeniu punktów (tzw. network building) jak choćby Ticket to ride czyli polskie Wsiąść do pociągu.
Nie należy też demonizować kości. Niezwykle ciekawe ich wykorzystanie zastosowano w grze, która mnie urzekła, a mianowicie Troyes. Cała gra polega na wykorzystaniu kości, ale nie jako czynnika rozstrzygającego ruch a jako zasobu, którym na dodatek możemy manipulować – obracać, przerzucać, podkradać przeciwnikowi. FE-NO-ME-NAL-NY pomysł. W pięknej, stylizowanej na średniowieczną oprawie graficznej.
Jak więc wygląda dzisiejsza planszówka? Bardzo różnie. Zależnie od tematyki jak i jej rodzaju w pudełku znajdziemy przeróżne rzeczy. Jeśli mówimy o grach amerykańskich będą to pudełka pełne figurek, pięknie wykonanych elementów, kart i tym podobnych rzeczy, których celem będzie budowa klimatu – przykładem niech będzie znana wszystkim Talisman: Magia i Miecz. W przypadku gier europejskich będą to głównie dziesiątki żetonów lub drewnianych klocków. Gry europejskie są bardziej abstrakcyjne, mniej losowe i najczęściej bardziej mózgożerne. Tutaj temat jest tylko pretekstem do zastosowania mechaniki, która ma nas wciągnąć.
Skąd wziąć gry? Trzeba przyznać, że od kilku lat możemy obserwować istny rozkwit tego rynku w Polsce. Tytuły wydawane są w polskich wersjach i większość z nich może pochwalić się wysoką jakością wydania. Grube plansze, solidne żetony, ładne figurki, piękne kości – wszystko to sprawia, że gra sprawia dużo przyjemności nie tylko ze względu na zabawę, ale także dostarczone wrażenia estetyczne. Rozwój tej branży widać u nas również poprzez pojawiające się w większych miastach jak grzyby po deszczu sklepy z grami. Są to miejsca gdzie znajdziemy nie tylko bogatą ofertę tytułów, ale również wszelakie akcesoria – poczynając od koszulek ochronnych na karty (baaaardzo przydatne) przez kości, żetony, po torby na pudła z planszówkami.
Jak więc zacząć żeby się nie zniechęcić? To proces który wymaga od was kilku kroków i rozsądnych decyzji.
Po pierwsze musicie liczyć się z pewnymi kosztami. Cena planszówki to wydatek rzędu 100-200 zł. Oczywiście czasem zdarzają się tytuły tańsze, ale są i droższe. Z pomocą przychodzi nam internet. W większości przypadków uda się wam znaleźć ofertę oscylującą poniżej 150 zł. Jeśli dobrze wybierzecie, wydatek ten będzie wart każdego grosza i co ważne zapewni setki godzin zabawy. Jeśli gra operuje kartami, a wy będziecie w nią grali często warto zainwestować w koszulki ochronne. To nie fanaberia, a dobra praktyka. Pamiętajcie, że będziecie często grać w towarzystwie zagryzając chipsy i popijając piwko. Mokre i tłuste palce nie są najlepszym przyjacielem kart.
Po drugie musicie wiedzieć w ile osób najczęściej będziecie grali. To niezwykle ważne. Głupotą jest wydawać 150 złotych na pozycję, w którą można grać w minimum 3 osoby, kiedy na co dzień możecie zagrać w nią tylko z żoną/mężem/dziewczyną/chłopakiem. Równie ważne jest sprawdzenie jak jej mechanika sprawdza się w grze dla pożądanej przez was ilości graczy. Co z tego, że twórcy napisali, że gra jest od 2 osób kiedy w takiej konfiguracji najzwyczajniej w świecie nie sprawia przyjemności? Warto też zorientować się wśród znajomych i rodziny czy nie znajdziecie chętnych do partyjki. Gra wciąż z tą samą osobą może się znudzić. Zbyt dobra znajomość przeciwnika i jego przyzwyczajeń może nieco psuć zabawę. Wtedy albo warto poszerzyć grono partnerów do zabawy, albo… poszukać nowego tytułu :) Już sobie wyobrażam, że w tym momencie część z was pomyślała – „Moi znajomi?! Wyśmieją mnie, na pewno nie będą chcieli grać w jakieś głupie planszówki”. Nie uprzedzajcie się. Zdziwilibyście się jak to wciąga i jak łatwo tym zarazić. Sam byłem w szoku widząc jak wciągnęli się moi rodzice i siostra kiedy trochę niechętne siedli z nami do partii w Ticket to ride. Do dziś śmiejemy się na wspomnienie emocji mojego taty, który nie mógł odżałować, że przegrał pomimo punktowego remisu ze zwycięzcą. Nam udało się już planszówkowo dogadać z dwoma małżeństwami (rodzina i znajomi). Zaraziliśmy też trochę coppera, który mam wrażenie nie odmówi partyjki w Mount Everest przy następnej wizycie u mnie w domu. A czeka na niego jeszcze większa pułapka – Le Havre.
Muszę przyznać, że jeszcze kilka miesięcy temu sam postukałbym się w czoło gdyby ktoś zapytał mnie czy miałbym z kim grać w planszówki. Nawet moja żona nie była szczególnie nimi zainteresowana. Dziś nie mamy problemu ze znalezieniem partnerów do gry. Czasem wystarczy jedna, niezobowiązująca gra i… to po prostu działa.
Po trzecie tematyka. Musicie zastanowić się w co lubicie grać. Jakie gry się wam podobają lub mogłyby spodobać. Tu warto sięgnąć po pomoc ludzi bardziej doświadczonych i poradzić się w sklepie lub popytać po forach planszówkowych. Warto pamiętać, że wiele sklepów oferuje możliwość wypożyczenia tytułu za kilka złotych. To doskonały sposób – szczególnie dla początkujących – żeby sprawdzić czy dana gra wam podejdzie czy nie. Dopiero potem warto wydać ponad stówkę. Dokonując wyboru pamiętajcie, że grać będziecie z kimś, a zatem wybór powinien zadowalać wszystkich grających. Jeśli będziecie wybierać tylko „pod siebie” skończycie z pięknym pudełkiem gry, w którą nikt z wami nie będzie chciał grać. Co do samej tematyki gry – jest ona baaaaardzo różna. Są gry wojenne, przygodowe rozgrywające się w światach fantastycznych i nie tylko, są gry ekonomiczne, eksploracyjne. Są nawet gry kooperacyjne, w których gracze nie grają przeciwko sobie, ale przeciwko planszy (np. Pandemic czy posiadany przeze mnie Ghost Stories).
Wybierając tytuł musicie wziąć pod uwagę kilka kwestii – ilość graczy oraz mechanikę, o których już pisałem. Równie ważny jest czas rozegrania partii. Nie każdy może grać przez pół dnia, prawda? Inną sprawą jest fakt, że takie sesje najczęściej kończą się późno w nocy bo nikt nie chce skończyć. Nie należy zapominać o jeszcze jednej rzeczy. Niektóre gry oferują dużą interakcję między graczami, inne mniejszą. Ważny jest też jej rodzaj. Nie każdy lubi tę negatywną. Dla przykładu – moja żona za taką nie przepada, wybierając więc tytuły czynnik ten ma niebagatelne znaczenie. W tym przypadku zupełnie nieistotne jest, że ja negatywną interakcję bardzo lubię. Nie każdy jednak jest taką wredną świnią jak ja, zaś gra ma sprawiać przyjemność wszystkim grającym. Tylko wtedy będą chcieli zagrać ponownie.
Niezwykle wreszcie ważnym jest wybór tytułu który chcecie kupić. Nie dokonujcie go na chybcika. W ten sposób możecie zrazić się do planszówek już po pierwszej kupionej grze. Każdą decyzję powinien poprzedzać porządny research. Niezmiernie przydatnym narzędziem przy wyszukiwaniu potencjalnych nabytków jest strona boardgamegeek, gdzie znajduje się ranking wszystkich planszówek. Są ich tysiące. Co ważne, nie jest to tylko ranking, ale również miejsce gdzie możecie sprawdzić właśnie jaka mechanika występuje w grze, na ilu graczy najlepiej się ona sprawdza etc. To nieocenione źródło informacji. Poza tym warto poczytać planszówkowe fora, pogadać z ludźmi którzy mają na swoim koncie dziesiątki godzin z tytułem, który wy dopiero zamierzacie kupić. Ja trafiłem na początku tu i naprawdę znalazłem tam wiele przydatnych informacji. Nieocenionym źródłem informacji pozostaje też youtube. Pełno tam kanałów zajmujących się grami planszowymi. Oferują rozbudowane recenzje, które po pierwsze pozwolą wam zobaczyć grę i jej elementy, a najczęściej także przyjrzeć się jak wygląda rozgrywka. To naprawdę doskonały sposób na odrzucenie wielu potencjalnych tytułów.
Co na początek? Tu nie ma idealnej odpowiedzi. Warto zacząć od czegoś lightowego. Tytułu, który jest prosty, lekki i przyjemny. Doskonale w tej roli sprawdza się wspominane już przeze mnie Carcassonne jak i Ticket to ride w różnych wydaniach (mapy USA, Europy, Skandynawii). To od nich zaczynałem swoją przygodę z planszą. Warto zaznaczyć, że ten drugi tytuł lepiej działa przy większej liczbie graczy niż dwóch. Chyba, że wybierzecie edycję skandynawską – mniejsza mapa zapewnia ponoć sporo radochy właśnie dwójce graczy. Kiedy już oswoicie się z pierwszymi tytułami, warto spróbować czegoś bardziej zaawansowanego. To czas na gry bardziej mózgożerne – wymagające główkowania, kalkulacji, kombinowania. Trzeba być ostrożnym żeby nie przedobrzyć. Pamiętajcie, że gra ma sprawiać przyjemność, a nie męczyć. Kupno zbyt ciężkiego tytułu może was zniechęcić. Na tym etapie skorzystajcie ze znajomych, którzy mają większe doświadczenie. Zagrajcie z nimi w kilka tytułów, żeby zobaczyć jaki typ gier wam leży. Ewentualnie jeśli nie macie (jeszcze) grających znajomych możecie wypożyczyć gry ze sklepu. A kiedy już wybierzecie, kupicie i usiądziecie do stołu szykujcie się na to, że utoniecie…
Czego wam szczerze życzę, bo nie ma nic fajniejszego jak wieczorkiem po położeniu dziecka spać, po całym dniu harówki w fabryce, zasiąść z żoną do partyjki Mount Everestu, Ghost Stories lub Le Havre.