Czasem nie mam zdrowia do gier komputerowych. W prawie każdej grze nadchodzi moment zniechęcenia. Wtedy przerywam zabawę i często nie wracam do danego tytułu przez dłuższy czas. No chyba, że coś mnie zmusi do kontynuacji rozgrywki!
Nie będę ściemniał i pisał, że jestem najlepszym graczem na świecie. Nie rozwalam każdej gry w jeden wieczór (i dobrze!), chyba że jest to jakaś strzelanina z przewidzianym przez twórców żałośnie krótkim trybem singleplayer. Czasem nawet najlepsze gry powodują u mnie zniechęcenie i odchodzę od nich niczym od kapryśnej kochanki. „Nie odzywamy się do siebie” wtedy nawet przez wiele miesięcy. Wyjątkiem są cRPG’i — ten gatunek ma w moim sercu specjalne miejsce i na ogół nie odrywam się od komputera lub konsoli aż do samych napisów końcowych.
Co może być takim bodźcem, który zmusi mnie do powrotu? Najczęściej… kolejna odsłona serii. Przykład pierwszy z brzegu to trzecia część God of War. Na najnowszą odsłonę przygód Kratosa byłem, za przeproszeniem, napalony jak „szczerbaty na suchary”. Kiedy znalazłem na biureczku pachnące pudełko z wyżej wymienioną grą, to jak najszybciej chciałem ten wspaniały tytuł ekhem… rozdziewiczyć z folii, ale nagle zamarłem! Nie przeszedłem do końca God of War II. Tak się NIE GODZI! Co miałem począć? Odkurzyłem leżącą w jakimś kącie od kilkunastu dobrych miesięcy „czarnulkę” PS2 i dzielnie przez kilka dobrych godzin brnąłem do końca. Nie zrozumcie mnie źle! GoW 2 to fantastyczna produkcja i byłem bardzo kontent z finału, ale to chęć odpalenia trójeczki sprawiła, że sprałem tyłki Olimpijczykom w ekspresowym tempie. Dodam od razu, że kiedy odpaliłem trzecią część to zabarykadowałem się w mojej „growej kanciapie” i nie wyszedłem z niej przed finałem trylogii. No dobrze… krótkie spacery z psinką itp. się nie liczą.
Dlaczego o tym wspominam? Ponieważ przedwczoraj skusił mnie swoją niską ceną Uncharted 3: Oszustwo Drake’a. Tak wiem! To niemalże wstyd posiadając Playstation 3 nie kupić tej gry w dniu premiery (z dwójką tak u mnie było), ale końcówka ubiegłego roku była tak intensywna pod względem premier, że po prostu musiałem z czegoś zrezygnować z prozaicznego powodu – braku czasu. Poza tym, i tak grałem niemal wyłącznie w Skyrima. Kiedy tak wracałem do domu w podskokach. Z przygodami Nathana Drake’a w jednej i torbą pełną ziemniaków w drugiej łapie, zatrzymałem się nagle jak rażony gromem. Nie przeszedłem przecież Uncharted 1&2. Zakwiliłem cichutko, usiadłem na ławeczce upuszczając na ziemię kartofle. Co za pech! Wiedziałem, że czeka mnie sroga przeprawa zanim odpalę Uncharted 3.
Kiedy w końcu dotarłem do domu – nie gubiąc przy tym ziemniaków – drżącą ręką odpaliłem Uncharted 1. Ku mojej radości zabawę zakończyłem (oj lata temu) na rozdziale 18, zatem ukończenie przygody zajęło mi bodajże z półtorej godziny. Jeszcze większego farta miałem w przypadku U2. Zniechęciłem się w rozdziale 25, a więc niemalże pod sam koniec. W nie dłużej jak pół godziny byłem gotowy na instalację Oszustwa Drake’a. No, ale przygodę z Uncharted 3 rozpocznę na serio dopiero na weekend.
A tak na marginesie to ostatnio naszła mnie ochota na Might&Magic IX: Writ of Fate. Sęk w tym, że chyba nie ukończyłem ósemki.
Houston mamy problem!