web analytics

«

»

Pikniki i piłkoszał

Tymczasem u Krecika...

Od pewnego czasu nie można się opędzić od tematyki futbolowej. W sumie nic dziwnego. W końcu mamy to Euro 2012. Niestety należę do osób, które organicznie nie znoszą piłki nożnej i całego tego zamieszania. Największe katusze przeżyłem oczywiście w sobotni wieczór.

Od wielu tygodni żyję w dziwnym kraju. Większość narodu – przynajmniej ta płci męskiej – zamieniła się w tak zwane „pikniki”, czyli hmm… niedzielnych fanów piłki nożnej i naszej reprezentacji. Z dziurawych dróg i pospiesznie szykowanych autostrad zniknęły samochody. Pojawiły się natomiast amfibie z biało-czerwonymi mini-banderami masowo produkowanymi w Chinach. W sklepach spożywczych królują produkty „dla kibica”. Od piwa, poprzez orzeszki i ciasteczka, a na konserwach z mielonką kończąc.

W telewizji dręczy mnie żenująca reklama pewnego banku z Edytą Górniak, której wymalowana na biało górna warga kojarzy się tak jednoznacznie, że nie mogę o tym napisać przed godziną 23, a także reklama piwa Tyskie, które zrobiło takiego psikusa, że nie będąc „oficjalnym sponsorem” zakasowało swoją akcją „5 Stadion” biednego Carlsberga i Warkę. O reklamie pewnego dyskontu wspominać nie będę – już i tak po przegranym sobotnim meczu krążą dowcipy, że gdyby grała Adamiakowa i uderzyła rogalem to wyszlibyśmy z grupy.

Przyznaję! Obejrzałem wszystkie trzy mecze naszej reprezentacji. Troszeczkę dałem się porwać i jak miliony rodaków zasiadłem przed telewizorem otoczony baterią butelek z piwem, czipsami, pizzą, lodami i tak dalej. Pojadłem popiłem i… to jedyny dla mnie pozytyw. Reszta Euro 2012 mogłaby dla mnie nie istnieć. Podobnie jak piłkarskie gry wideo. Ostatnią grą futbolową w którą namiętnie grałem była stareńka Actua Soccer z 1995 roku. Oczywiście śledziłem kolejne odsłony FIFY, ale nigdy nie poświęciłem tym produkcjom więcej niż kilka godzin.

Mówiąc krótko jestem odporny na piłkoszał w każdej postaci. Nie ozdobiłem samochodu. Nie wywiesiłem w oknach flagi. Nie kupiłem szalika, ani nie ryczałem: „Poolska biaałooo-czerwooni”. Czułem się trochę jak bohater książki „Obcy w obcym kraju” Heinleina.

Apogeum Euro-histerii miało miejsce w minioną sobotę. Tak, tak. To ten dzień w którym  Krecik złoił dupsko Reksia. Mieliśmy wygrać, a sromotnie przegraliśmy. Koniec nadziei. Rozbudzone oczekiwania trzeba kolejny raz schować na dnie głębokiego kufra.

Czy stało się coś strasznego? Ależ skąd! Po prostu kolejny raz pękł nadęty balonik. Z Nieba do Piekła. Stara, polska, futbolowa śpiewka. 9 letni syn mojego znajomego -widząc frustrację rodziciela – zapytał ojca z dziecięcą naiwnością: po co gramy w piłkę nożną? No właśnie po co? Skoro na koniec jest tylko irytacja, rwanie włosów i określenia na „k” i „ch”.

W telewizji mówią, że tym razem Polacy są dla reprezentacji łaskawi. Nie psioczą, nie zdejmują flag i tak dalej. Cóż! Kolejny raz chyba żyję w innym kraju niż przedstawiają to media głównego nurtu. Już w niedzielny poranek na spacerze z psinką widziałem wściekłego sąsiada, który ściągał ze swojego wehikułu dwie flagi. Na moje „dzień dobry” odburknął coś pod nosem. Potem przez cały dzień obserwowałem jak z kolejnych domów znikają flagi… jakoś tak ukradkiem, wstydliwie.

Przynajmniej już nie słyszę za oknem wrzasków i tego przeklętego pisku wuwuzeli.

Dla mnie to spora pociecha, ale nie wiem jak to jest z resztą „pikników” – jednego dnia pretensjonalnie obnoszących się publicznie z narodowymi barwami, a następnego już tylko typowe polactwo z nich na wierzch wychodzi.

YouTube player