Lubicie sobie czasem kupić dobrą książkę, albo grę komputerową? Rzucić okiem na komiksy, albo zagraniczną prasę? Jeszcze do niedawna wszystko to mogłem zrobić w Empiku. W końcu jednak trafił mnie szlag i od pewnego czasu staram omijać ten przybytek „kultury” szerokim łukiem.
Z napisaniem tego felietonu nosiłem się od bardzo dawna. Jeśli mnie pamięć nie myli tak od czasu polskiej premiery Battlefield 3 (niżej wyjaśnię co się stało), ale mój powolny rozwód z siecią sklepów Empik trwa już od dobrych kilku lat. Być może nie wszyscy wiedzą, ale jestem notorycznym hmm… fanem zakupów. Zakupoholikiem jeśli wolicie. Nie mogę się oprzeć „dobrom kultury wysokiej”, czyli ot choćby książkom wszelakiej maści. W moim zakupowym koszyczku często też lądują gry komputerowe/wideo, a także filmy na Blu-ray i DVD. Gdzie zaopatruję się w te wszystkie cudowności? Nie w „Pełnej kulturze”. Już nie!
W końcu trafił mnie szlag i postanowiłem całkowicie zerwać moje „zakupowe relacje” z Empikiem. Relacje, które trwały od kilkunastu lat z okładem. W czasach licealnych moim cotygodniowym rytuałem były odwiedziny w Empiku. To był naprawdę wyjątkowy sklep. Miła obsługa, asortyment, którego próżno było szukać gdzie indziej. Masa książek, komiksy, gry, zagraniczna prasa. To w „E” kupowałem horrendalnie drogiego, jak na nasze warunki InQuesta. Jak sądzicie gdzie nabyłem pierwszą odsłonę Diablo, albo Baldur’s Gate? To chyba oczywiste.
Potem jednak coś zaczęło się psuć i nie mam na myśli tego, że na rodzimy rynek wdarły się wielkie markety z elektroniką – Empik nadal bronił się wyjątkową ofertą… a może raczej atmosferą. Atmosferą, której już nie ma. Moje ostatnie, pozytywne doświadczenie z tą siecią sklepów wiąże się z premierą Red Dead Redemption. Pamiętacie problemy z dostępnością tego tytułu w dniu premiery? Ja swoją zdobyłem cudem dzięki uczynnemu pracownikowi Empiku, który wydobył dla mnie kopię gry na Playstation 3 chyba z samych czeluści piekielnych. No i to by było tyle pozytywów dotyczących sieci salonów na literkę „E”.
Ostatecznym policzkiem wymierzonym prosto w moją gębę była sytuacja przy okazji premiery trzeciej odsłony Battlefielda. W dniu premiery rączo ruszyłem do galerii handlowej. Tak się akurat składa, że salon (dość mizernej wielkości i nie zasługujący raczej na to miano) omawianej tu sieci znajduje się tuż przy wejściu. Bardzo chciałem szybko kupić moją kopię gry. Patrzę i jest! Tekturowy stand z BF3, ale co to? Na odwrocie pudełka (wersja PC), które chwyciłem były aż dwie nalepki z ceną. Na jednej hańbiące 149 plnów z ogonkiem. Na drugiej 10 zeta mniej. Skonfundowany zerknąłem na drugie, trzecie i czwarte pudło. Wszędzie jakiś pijany wariat porozlepiał DWIE ceny. Z grą w łapie podreptałem do najbliższego pracownika „E” i grzecznie spytałem która cena obowiązuje. Rezolutny(?) pracownik sieciowego giganta wyszczerzył do mnie zęby, otaksował wzrokiem bazyliszka po czym szczerząc zęby odparł z głupawym grymasem na twarzy cytuję: a proszę sobie wybrać.
Kiedy już przestałem mrugać ze zdziwienia i brew mi opadła, a w głowie przestały krążyć myśli na literki „K”, „Ch” i „P” skierowane w stronę żartownisia, którego obowiązkiem było mi pomóc mina mi stężała, bąknąłem to ja dziękuję. Grzecznie odłożyłem pudełko z Battlefieldem 3 na stojaczek i ruszyłem na pierwsze piętro centrum handlowego, gdzie znajdował się market elektroniczny (Saturn jakby ktoś pytał). Tam dostałem upragniony tytuł w cenie o całe 30 plnów mniejszej niż ta z niezbyt „Pełnej kultury”. Tak oto jedno wydarzenie sprawiło, że od tamtego czasu nie wydałem w „E” ANI GROSIKA.
Oczywiście akurat to wydarzenie jest nacechowane osobistą niechęcią i złym potraktowaniem mnie przez obsługę, ale są też inne przesłanki, które sprawiły, że przestałem być stałym klientem Empika. O znacznie paskudniejszych niż u konkurencji cenach już wspomniałem wyżej. Niestety tak się zawsze składa, że tam ceny gier są zawsze wyższe niż gdzie indziej. Nawet te symboliczne dziesięć, czy dwadzieścia złotych mniej ma znaczenie. Po jakie licho mam przepłacać? Skoro kilkadziesiąt metrów dalej mogę kupić grę w lepszej cenie?
Co jeszcze? Jakby to ująć… Empik stracił swoją wyjątkową atmosferę. Jak wspomniałem wcześniej kiedyś kuszono tam odwiedzających wyjątkowym asortymentem. Dziś książki można kupić taniej w dziesiątkach innych miejsc, a co wyziera na pierwszy plan w „Pełnej kulturze”? Totalna cepeliada. Ostatnio moją uwagę przykuły fikuśne popielniczki, durne kubeczki, breloczki a także ogromny stand na którym pyszniły się kosmetyki… Angry Birds. Jakże wielkie było moje zdziwienie, że mogę sobie kupić szampon do włosów „Zielona świnia”, albo balsam nawilżający żółty Angry Bird z wyciągiem z arktycznej żurawiny! Dodam jeszcze, że za kosmetykami z logo AB (i innymi produktami np. portmonetkami z pticami) leżały jakieś książki – bodajże biografia Arnolda S. Rozumiem, że historia życia austriackiego kulturysty i aktora, który dochrapał się stanowiska gubernatora Kalifornii jest mniej ważna od kremu do rąk. Cóż… oto dzisiejszy Empik i jego polityka w pigułce.
Co ciekawe sami włodarze sieci chyba zdają sobie sprawę z sytuacji, a przynajmniej mam taką nadzieję. Dowodem tego jest ankieta, którą możecie wypełnić wchodząc pod ten adres.
A Wy? Jakie macie doświadczenia z Empikiem? Kupujecie tam jeszcze? Wypełnicie ankietę?