web analytics

«

»

Linuksowca granie w przeglądarce

Będzie deszcz gier?

Jak niektórzy z Was wiedzą, na co dzień korzystam z Linuksa. Jestem jednak również pecetowym graczem, co powoduje pewien drobny konflikt interesów. Oznacza to bowiem, że granie wiąże się z rebootem. Nie jest to problem, kiedy mam nieco więcej czasu i możliwość by przysiąść do jakiejś gry na dłużej niż kilka minut, ale potrafi sfrustrować, gdy chcę po prostu odpalić sobie coś na krótką chwilę w przerwie od pracy. Od pewnego czasu jednak mam na ten ból prostą, przeglądarkową receptę.

Tą receptą nie jest, jak być może pomyśleliście, jakaś gra we Flashu czy HTML5. Wręcz przeciwnie. Na te 15 minut czy pół godzinki, na które nie chce mi się przełączać pod Windę, uruchamiam sobie chociażby Crysis 2, Rayman Origins czy Trackmanię Canyon. A do wyboru mam jeszcze masę innych tytułów. Gdzie? Na Gaikai.

Gaikai to serwis typu cloud gaming, jednak o zupełnie innym profilu niż jego bardziej znany kuzyn, OnLive. Podczas gdy OnLive najkrócej można opisać jako chmurkowy odpowiednik Steama, to Gaikai jest serwisem oferującym jedynie „jazdę próbną”. Umożliwia streamowanie pełnych wersji lub dem gier z ograniczeniem czasowym wynoszącym 30 minut. To mało, ale na przerwę w pracy wystarczy, nierzadko nawet w nadmiarze.

Czego potrzebujemy, żeby wypróbować chmurkowe granie? Szybkiego i w miarę stabilnego połączenia z Internetem, oczywiście. Tylko tyle i aż tyle. No, dodatkowo potrzebna jest jeszcze wtyczka Java, ale to akurat mniejszy problem. Co znaczy „szybkie łącze”? Z moich dotychczasowych ustaleń wynika, że optimum zaczyna się od 10 megabitów, choć serwis może zadziałać na wolniejszych kablach. Oczywiście ktoś napisze, że w takim przypadku nie jest to usługa dla Polaków. Spieszę więc donieść, że z rozmów ze znajomymi Niemcami wynika, że będą mieli wcale nie mniejsze problemy z korzystaniem z Gaikai jak Kowalski i Malinowski. Cloud gaming po prostu nie jest gotowy na mainstream i pewnie jeszcze przez kilka najbliższych lat gotowy nie będzie, niezależnie od kraju. Nie obawiałbym się więc, że w niedługim czasie wyprze chociażby Steama.

Bywa i tak...

Dobra, skoro ten temat mamy z głowy, to wypadałoby napisać parę słów o wrażeniach i możliwościach. Kiedy pierwszy raz postanowiłem wypróbować Gaikai, a było to już dość dawno temu, nie do końca wiedziałem czego się spodziewać. Kiedy pojawiały się pierwsze informacje o cloud gamingu ja natychmiast „zajarałem się” tym tematem, ale wielu było do niego nastawionych sceptycznie, a głównym przytaczanym przez nich argumentem na „nie” był lag. Brzmi to logicznie, bo przecież zwykle informacja o wciśnięciu klawisza ma do przebycia tylko trasę od klawiatury do komputera, czyli jakieś 1.5 metra kabla. Tu zaś czeka ją jeszcze przejazd kilometrami innych kabli do serwera, w drodze do którego będzie musiała minąć masę routerów i innego spowalniającego sprzętu. Jakby tego było mało, wyrenderowaną klatkę animacji czeka dokładnie ta sama droga, tylko w drugą stronę i ze stacją końcową w monitorze. To się nie mogło udać. A jednak.

Powiem szczerze, że nawet dla mnie, wielkiego entuzjasty tego pomysłu, sprawność Gaikai była zaskoczeniem. Jeśli dobrze pamiętam, pierwszą grą, którą odpaliłem na tym serwisie był Crysis 2. To chyba zrozumiałe, ostatecznie jest to strzelanka, a więc wymaga precyzji, i jest ładna, a więc umożliwia sprawdzenie jak bardzo gra brzydnie w drodze z chmurki do naszego monitora. Z radością stwierdziłem, że choć gra odpaliła się w nieco przymałej rozdzielczości 1280×720 – a kompresja sprawiła, że wyglądała ona na jeszcze o kilka pikseli kwadratowych mniejszą – to jednak prezentowała się bardzo zacnie. Wszystkie ustawienia graficzne były wymaksowane i naprawdę czułem się tak, jakbym odpalił grę lokalnie, tyle że w oknie. Tym, co interesowało mnie najbardziej był jednak wspomniany lag. Oczekiwałem, że opóźnienie będzie wyczuwalnie, jednak praktycznie nie dało się go zauważyć. W pół godziny udało mi się przejść spory kawałek sadząc headshoty na lewo i prawo bez najmniejszego problemu.

 

Wygląda

Wczoraj, po dłuższej przerwie, zauważyłem jednak na Gaikai wyzwanie znacznie większe niż Crysis. Bo choć z gier dostępnych przy moim pierwszym kontakcie z rzeczoną usługą Crysis był rzeczywiście najlepszym wyborem do testowania lagów, to jednak nie może się w tej dyscyplinie równać z Trackmanią. Dlatego bardzo ucieszył mnie widok tej gry, a dokładniej jej najnowszej części z podtytułem Canyon, w galerii Gaikai. Uśmiechnąłem się na myśl o postawieniu chmurkowego grania przed tak wymagającym wyzwaniem, zwłaszcza że zostałem do tego wyraźnie sprowokowany przez samych włodarzy tego serwisu.

Jaki werdykt? Całkiem nieźle, choć nie bez zgrzytów. Zawsze wiedziałem, że do gier, powiedzmy, wyczynowych cloud gaming średnio będzie się nadawał i chyba miałem rację. Nie znaczy to, bynajmniej, że nie da się grać. Wręcz przeciwnie, Trackmania to chyba mój nowy numer jeden na gamingowe przerwy bez rebootu, ale choć przy każdym przejeździe wpada mi jakiś medal (najczęściej srebrny lub złoty, przynajmniej na tych prostszych trasach), to jednak rekordów żadnych na pewno nie pobiję i nie mogę za to winić wyłącznie siebie. Winne są bowiem tracone gdzieś między moim komputerem a serwerem z grą ułamki ułamków sekund, które choć w większości gier są całkowicie niezauważalne, to w Trackmanii potrafią skutecznie popsuć czas przejazdu lub wręcz spowodować bliskie spotkanie z kamieniem czy ścianą.

Da się. Naprawdę.

W tej chwili na Gaikai dostępne są 32 gry. Oprócz już wspomnianych w oczy rzucają mi się chociażby Crazy Machines, From Dust, Splinter Cell: Conviction, Dead Rising 2, Assassin’s Creed Brotherhood, Fifa 12, Wiedźmin 2, Magicka, Orcs Must Die czy Mass Effect 2 i 3. Możecie również, jeśli macie ochotę, wypróbować chmurkowe Sims 3 albo Spore, a nawet Farming Simulator 2011. Oferta jest naprawdę zróżnicowana. Oczywiście to półgodzinne ograniczenie sprawia, że nie zdążycie się za bardzo rozkręcić a niektórych gier, jak Anno 2070, nie będzie nawet sensu ruszać, ale moim zdaniem i tak warto. Cloud gaming to temat, który potrafi wywołać gorące dyskusje i przyznam, że na to liczę pisząc te słowa. Chodzi mi jednak również o to, żebyście, o ile oczywiście pozwala Wam na to łącze internetowe, sprawdzili na własnej skórze jak wygląda taka usługa.

Czy uważam, że chmura może zastąpić granie na lokalnym sprzęcie? Być może, ale na pewno nie stanie się to zbyt szybko. Póki co obie formy grania będą ze sobą koegzystować i bardzo dobrze, bo każda z nich ma swoje wady i zalety. Gaikai doskonale się sprawdza w roli, którą ja dla niego wybrałem, a która polega na umożliwianiu mi odprężenia się przy niezobowiązującym graniu bez konieczności rebootu. Ba, powiedziałbym nawet, że sprawdza się wyśmienicie, bo nieuchronnie tykający zegar, odmierzający należne mi 30 minut, skutecznie ogranicza tzw. „syndrom jeszcze jednej trasy”. Być może i Wy znajdziecie dla niego zastosowanie, w którym się sprawdzi.