Moje życie jest pełne dzikich przygód. Nawet prozaiczna wyprawa po zakup nowej konsoli to prawie jak zadanie poboczne w grze RPG.
Właśnie się zorientowałem, że jak na BLOG to w naszym małym (no nie aż tak małym!) Szpitalu jakoś mało jest właśnie… blogowych wpisów. Takich trochę o niczym. Czas to zmienić. A zatem do roboty
Na PlayStation 5 PROsiaka czekałem z niecierpliwością, ale splot wydarzeń sprawił, że postanowiłem nie zamawiać konsoli przez Internet. Naiwnie sądziłem, że na spokojnie – w dniu premiery – wejdę niczym król do sklepu RTV i po prostu capnę sprzęt z półki. Nic bardziej mylnego, ale nie uprzedzajmy faktów.
Dzień wcale nie zapowiadał katastrofy i fiaska polowania na PROsiaka. Wstałem o nieludzkiej godzinie, czyli punkt 9. Dokonałem porannej ablucji, wrzuciłem coś na ząb i powolutku postanowiłem udać się na sprzętowe łowy. Miałem kaprys, aby skorzystać z komunikacji miejskiej. No i to był ten PIERWSZY błąd.
Pierwszą oznaką, że wszechświat nie będzie dziś dla mnie przychylny była awaria Biletomatu na przystanku. Cholerna maszyneria postanowiła odmówił obsługi karty płatniczej. Przeklęte pudło się „obraziło” i przyjmowało tylko gotówkę, opcja karty była niedostępna i już! Potem zerknąłem na mrugającą info-tablicę przystankową i co widzę? Okazało się, że jest wypadek więc przejadę tramwajem tylko połowę trasy. Dalej to już chyba per pedes. Nie było jednak tak źle. Na szczęście była opcja przesiadki do autobusu zastępczego. Pytam się kolesia co ryczał na przystanku „zapraszam do AUTOBUSU zastępczego” czy muszę skasować kolejny bilet. Koleś wzruszył ramionami… na wszelki wypadek skasowałem. Bo jestem przykładnym obywatelem przecież.
Kiedy już witałem się z gąską – czytaj ściśnięty jak śledź w maleńkim autobusie zastępczym ruszyliśmy żwawo w stronę sklepu z elektroniką nagle… po góra 300 metrach podróży zatrzymaliśmy się w miejscu wypadku. Tam w poprzek ulicy jebaniutka ciężaróweczka wbiła się radośnie w bok tramwaju i nie można przejechać. Karetek nie było więc nikomu chyba nic się nie stało. Stoimy 5,10 minut i nagle kierowca gromkim głosem oznajmia nam, że trzeba wysiadać… No to wysiadamy.
Chwilę potem ten sam kure**ki autobus rusza BEZ NAS bo dzielna Policja odblokowała ulicę. Ludzie machali, błagali, ale kierowca z marsową miną pojechał sobie w siną dal. Super!
Nieco zirytowany ruszyłem do sklepu piechotą. Zmęczony jak pies dotarłem do sporej Galerii Handlowej i upragnionego sklepu. Co się okazało? PROsiaka ani widu, ani słychu. Schowała się świnia w chaszczach i tyle. Konsolę mogłem sobie zamówić na jutro. Tak też po chwili wahania zrobiłem. Mimo to liczyłem, że może w innym przybytku znajdę upragniony sprzęt do grania.
Niestety nie było. Pokonany, z nosem opuszczonym na kwintę odwiedziłem jeszcze dwa sklepy w innej Galerii, ale nie miałem już żadnych złudzeń. Muszę czekać do jutra.
Na poprawienie humoru po tej mojej niezwykłej i mało owocnej odysei postanowiłem wrzucić coś na ruszt. Byłem zły, a jak jestem zły to robię się głodny. A może na odwrót? Nieważne. W każdym razie pochłonąłem pysznego Pad Thaia i udałem się do domu. Tym razem taksówką. Dość zbior-komu!
Moje przygody uwieczniłem kamerką, aby ktoś sobie nie pomyślał, że konfabuluję! Wideo poniżej.