web analytics

«

»

Game of Thrones – pierwszy kontakt

mam podagrę, ale i tak wam dokopię...

Jakiś tydzień temu, przez zupełny przypadek wpadł w moje macki tytuł nawiązujący do bardzo popularnego ostatnimi czasy serialu oraz do serii powieści George’a R. R. Martina. Mowa tu oczywiście o Grze o Tron autorstwa Cyanide Studio. Powiem bez ogródek; do gier powstałych w oparciu o książki, czy może przede wszystkim o filmy, podchodzę z maksymalną ostrożnością, najpierw szturchając je dwumetrowym kijem, potem ewentualnie przyglądając się z nieco mniejszej odległości. Nie inaczej było w tym przypadku. Instalowałem więc wspomnianą grę z dość dużą podejrzliwością, spodziewając się w najlepszym przypadku kolejnego budżetowego crapu. Co się jednak okazało? Otóż nie jest wcale tak źle. Co więcej, im dłużej dane mi jest z nią obcować, tym bardziej się do niej przekonuję.

Jak do tej pory spędziłem w grze ok 8 godzin, dochodząc do aktu siódmego, mam więc już jako takie pojęcie o tym, co w trawie piszczy. Postaram się więc pokrótce ogarnąć najważniejsze sprawy i przekazać moje dotychczasowe odczucia.

Na samym początku trzeba jasno powiedzieć, że Gra o Tron nie jest grą cRPG, do których przez lata przywykliśmy. Być może w dalszych rozdziałach sprawa ulegnie zmianie, jednakże na początku rozgrywki, gra jest straszliwie wręcz liniowa. Nie ma tutaj miejsca na eksplorację świata, odkrywanie mapy, długie dialogi z dziesiątkami napotkanych po drodze NPCów, czy też na wykonywanie questów pobocznych. Takich rzeczy w Grze o Tron po prostu nie uświadczymy, co jednak wcale nie oznacza, że będziemy się podczas naszej przygody nudzić. Już na samym początku zabawy, gra wprowadza nas w dość ciekawą intrygę, która to z czasem zaczyna robić się coraz bardziej pogmatwana i złożona. Należy tutaj zaznaczyć, że rzeczona intryga przedstawiona została w sposób dość szczegółowy – rozmów i czytania jest w grze (na całe szczęście) co niemiara.

Bardzo ciekawą rzeczą jest przedstawianie opowiadanej historii z dwóch perspektyw. Podczas pierwszych godzin zabawy, uczestniczymy w przygodach dwójki bohaterów, których ścieżki jeszcze się nie splotły. Pierwszym z nich jest Mors Westford, wrona, czyli nieco podstarzały członek oddziałów Nocnej Straży broniącej Muru oraz ziem okolicznych. Drugim z bohaterów jest Alester Sarwyc – powracający po piętnastu latach do swojego rodzinnego zamku Czerwony Kapłan. Każdej z postaci dedykowany jest osobny rozdział, gramy więc na zmianę raz Morsem i raz Alesterem. Powiem szczerze, że to dość ciekawa kombinacja głównie z uwagi na to, że przygoda Morsa rozgrywa się obecnie, a historia Alestera to retrospekcja, więc cała intryga zawarta w grze przedstawiona jest nie tylko z dwóch perspektyw, ale także wielowarstwowo, jeżeli chodzi o linię czasową.

ja nie mam podagry, za to zapadnięte płuco...

Nie chcę tutaj specjalnie spoilować, muszę jednak opowiedzieć o jednym fantastycznym rozwiązaniu, które to przyczyniło się do mojego żywego zainteresowania tą produkcją. Otóż każda z postaci posiada pewne specjalne zdolności. O ile u Alester’a Sarwyc’a jest ona dość pospolita (możliwość widzenia ukrytych przedmiotów), to u Morsa jest wprost genialna. Jak się okazuje pan Westford jest tak zwanym Wargiem – człowiekiem posiadającym umiejętność mentalnej więzi ze swoim psem, który nota bene walczy w pojedynkach u jego boku. Czym to się je? Otóż w każdej chwili Mors może połączyć się z umysłem psa, wchodząc w jego ciało. Widzi i słyszy wtedy dokładnie to, czego świadkiem jest jego pies. Co więcej, w jego ciele może węszyć i zapamiętywać pewne zapachy aby potem podążać ich śladem, a co za tym idzie rozwiązywać rozmaite zagadki, czy też odnajdywać ukryte przedmioty. Dodatkowo pod postacią psa, może atakować znienacka wrogów, malowniczo rozszarpując im gardła. Po prostu cud miód.

Pora teraz zając się pokrótce warstwą techniczną. Tutaj niestety nie jest różowo. Gra biega wprawdzie na popularnym Unreal Engine, niestety nie jest zbyt efektownie wykonana. Wszystko co widzimy jest wprawdzie jak najbardziej ok, nie sposób jednak nie zauważyć, że odwiedzane przez nas lokacje są nieco puste, w oczy kole brak niezbędnej detalizacji , po ulicach miast kręci się dosłownie parę osób itd. Troszkę tutaj zalatuje tak zwaną „budżetówką”.

Co do walki ciężko mi się zdecydować. W sumie cały mechanizm pojedynków wydaje się być w porządku, niestety wrażenie psuje zbyt blisko umieszczona kamera, przez co w ciasnych pomieszczeniach i przy dużym tłoku robi się niestety całkowicie nieczytelnie. Fajnym natomiast patentem jest sposób w jaki wykonano aktywną pauzę. Podczas wyboru jakiejkolwiek specjalnej zdolności, walka nie zostaje całkowicie zapałzowana, tylko bardzo mocno zwolniona – wszystkie postacie na ekranie nadal walczą, ale w straszliwie zwolnionym tempie, coś na kształt ujęć w filmie „300”. Osobiście uważam, że bardzo fajnie się to prezentuje.

Damn, jak zwykle się rozpisałem, a nie o to tutaj chodzi. W porządku, wspomnę jeszcze w takim razie o jednej ciekawej rzeczy. Postacie, które spotykamy na swej drodze — mowa tu o tych bardziej rozpoznawalnych jak królowa Cersei Lannnister czy szpieg Pająk, są dość dokładnie wzorowane na swoich filmowych odpowiednikach. Królowa dla przykładu wygląda naprawdę ładnie, jak na polygonalną laskę :)

Podsumowując, Gra o Tron naprawdę mnie zaskoczyła. Oczywiście nie jako rasowy cRPG, bo to bardziej taka „liniowa opowieść z elementami rozwoju postaci”, ale skłamałbym mówiąc, że nie ma w sobie pewnego uroku. Może to sprawa ciekawego uniwersum w którym spotykamy znane nam skądinąd postacie i miejsca, a może po prostu… jest całkiem dobrą grą. Ciężko mi to w tej chwili ocenić. Wszystko okaże się po zapoznaniu się z napisami końcowymi. Mam jednak wrażenie, że Gra o Tron to zabawa głównie dla tych, którzy znają i kochają świat stworzony przez Martina. Reszta może nie bawić się już tak dobrze. Tylko czy tacy ludzie w ogóle istnieją?  (istnieją — przyp. uczulony na fantasy Coppertop) :)