web analytics

«

»

Diuna: Część druga – wrażenia na gorąco

Uff! Druga część Diuny obejrzana i czas na pierwsze, nieuczesane wrażenia i dzikie przemyślenia z wczorajszego seansu.

Na początek ogólnie mówiąc – film jest bardzo przyzwoity. Daleki jestem od piania z zachwytu, ALE na tle ostatnich ekhem „hitów” jakimi jesteśmy raczeni w kinie (patrz Madame Web) Diuna część druga wypada całkiem dobrze! Choć może takie „równanie w dół” nie jest najlepszym pomysłem i świadczy o ogólnej mizerii Hollywood w ostatnim czasie. No nic wróćmy do Diuny.

To nie recenzja, tylko trochę ogólnych wrażeń na świeżo po seansie oraz plusy i minusy. Proszę to mieć na uwadze! Ostrzegam też, że czasem może być chaotycznie i część argumentów „na plus” może pojawić się także w minusach. To nie oznaka, że jestem pijany ;) po prostu filmowa Diuna odznacza się (dla mnie) straszliwą dychotomią w odbiorze. Podobnie miałem z innym dziełem Denisa Villeneuve (Blade Runner 2049).

Na początek uwaga ogólna – jak już wspomniałem druga część Diuny podobała mi się i z kina wyszedłem generalnie ukontentowany. Wziąłem sobie do serca słowa mojego serdecznego kolegi Rafał Jasińskiego z podcastu PopKulturonauci (i z naszego Tomografu) z i usilnie starałem się nie być „książkowym nerdem”. Nie sarkać na każdym kroku na odstępstwa. Choć je zauważam i o nich powiem. Takie moje zbójeckie prawo! Zrobiłem więc przysłowiowy krok w bok i próbowałem odseparować moje osobiste uczucia do książkowej Diuny, która OD DEKAD jest dla mnie lekturą bardzo ważną i którą czytałem na różnych etapach życia – od wczesno-nastolatka poprzez kolejne etapy życia. Czy moja próba podejścia do filmu „na chłodno” się udała. Cóż, chyba połowicznie. Niemniej próbowałem! Swoją drogą to fascynujące jak bardzo zmienia się perspektywa i odbiór dzieła Herberta wraz z hmm… dorastaniem i kolejnymi etapami hmm… edukacji i zdobywania wiedzy o świecie.

Feyd…

Okay, do meritum. Zanim przejdę do Plusów i Minusów kilka uwag: mam ambiwalentne uczucia co do stylu wizualnego Denisa V. Podobają mi się subtelne akcenty, gra światłem. Ot choćby niemal monochromatyczne sceny na Giedi Prime i w ogóle Gigerowska „mroczność” momentów w których występują Harkonnenowie. Tu ciekawostka w Diunie zastosowano nieczęsto używaną w kinie technikę fotografii w podczerwieni (innym przykładem jej zastosowania jest film Zero Dark Thirty). Mam natomiast i to już od części pierwszej problem z architekturą Arrakis. DV kolejny raz (po BR 2049) o czym wspominałem w podkaście Filmograf, hołduje Brutalizmowi. Ze wszystkich nurtów architektury wybór brutalizmu jest chyba najmniej atrakcyjny wizualnie dla przeciętnego widza. Trochę nie rozumiem pana Denisa! Niemniej jakoś to wszystko się spina i jest ok. Być może powodem tego jest fakt, że styl jaki zaproponował reżyser tak bardzo różni się barokowego, kapiącego od przepychu tonu Diuny Lyncha z 1984 roku.

Cała reszta „wizualiów” i estetyka w nowej Diunie mi się podoba – projekty pojazdów, strojów itd. No dobrze, dobrze. Trochę nie podobają mi się Filtrfraki. Tak, będę używał określenia FILTRFRAKI i już!

Okay jesteście jeszcze ze mną? Nie wynudziły was jeszcze moje wywody? No to teraz czas detale, czepialstwo i narzekania starego dziada o odstępstwa od książkowego oryginału. Czasem potrzebne, czasem dość dziwaczne. Niestety czasem też zupełnie niezrozumiałe! Czyli „plusy i minusy”.

Plusy:

Baron Vladimir Harkonnen, czyli Stellan Skarsgård. Niezaprzeczalnie błyszczał w pierwszej części. Błyszczy i w drugiej. Czarny charakter wzbudzający w widzu (słuszne) obrzydzenie otoczony wspaniałą, hipnotyczną, wywołującą dreszcze negatywną aurą. Po prostu widać klasę aktora.

Feyd-Rautha. Tu miałem problem. Kiedy pierwszy raz zobaczyłem łysą glacę i pełne, wręcz kobiece usteczka Austina Butlera byłem na „NIE”. Ku mojemu bezbrzeżnemu zdziwieniu i uldze aktor „dowiózł”. Feyd-Rautha to zdeprawowany, mały, szalony, obrzydliwy zboczeniec idealnie wpasowujący się w „klimat” rodu Harkonnenów. Co ważne elementy hmm… deprawacji tej postaci zostały rozłożone zupełnie inaczej niż u Barona! Filmowy Feyd nie jest młodszą kalką Vladimira. Twórcy filmu mogli pójść taką mało ambitną ścieżką. Na szczęście tego nie zrobiono. Feyd-Rautha ma zupełnie inny rys psychologiczny. Brawo!

Paul Atryda, Usul, Muad’Dib. W drugiej części filmu Timothée Chalamet rozwinął skrzydła i wydaje mi się lepszy niż w jedynce. Być może po prostu przywykłem do tej postaci. Generalnie Muad’Dib grany przez TC to jasny punkt tej produkcji.

Lady Jessica za całokształt. Polubiłem tę postać. Rebecca Ferguson to dobra aktorka. Koniec i kropka! Niestety trafi też do minusów. Zaciekawieni?

Teraz zrobi się dziwnie. Dlaczego? Bo będzie irytujące czepialstwo i minusy. Jest ich znacznie więcej niż plusów co dziwacznie koresponduje z tym co napisałem na wstępie, czyli, że film generalnie mi się podoba. No, ale przecież ostrzegałem, że to gorące, pierwsze wrażenia. Bądźcie wyrozumiali i wybaczcie mi galopadę myśli.

Minusy:

Poważnym zarzutem jaki mam do Diuny Villeneuve’a jest fakt, że ta adaptacja jest całkowicie wyzuta z politycznego pierwiastka tak ważnego w dziele Herberta! Nie przeszkadzało mi to w pierwszej części filmu ponieważ miałem nadzieję na „te wątki” w części drugiej. Jak wiadomo dostaniemy jeszcze trzecią odsłonę i nie mam już żadnej nadziei. Wielka polityka Rodów na dworze Imperialnym? Szczerze wątpię? Subtelne machinacje Bene Gesserit tematycznie ledwo dotychczas liźnięte raczej też zostaną potraktowane po macoszemu. Bardzo ważny w książce aspekt ekologiczny przewijający się w książce? W filmie zupełnie nie istnieje.

Przedstawienie świata/uniwersum Diuny bardzo kuleje. Widać to bardzo w drugiej części. Miasto Arrakin zupełnie nie istnieje. Jako widz nie wiemy nic o strukturze społecznej planety Arrakis. Twórcy filmu absolutnie zawiedli pod względem pokazania bogatego uniwersum Diuny. Ja rozumiem, że film nie jest z gumy i pewne kompromisy są potrzebne, a niektóre wątki z dzieła literackiego ciężko jest przełożyć na język kina, ale uważam, że poświęcono zbyt wiele. Mój dobry znajomy kiedy dyskutowaliśmy o adaptacji, książce itd. rzekł niczym filozof spod budki z piwem: To był bardzo dobry film, ale słaba Diuna. Coś w tym jest!

Czerwie słodziaki!

Kolejnym zarzutem pod adresem kinowej adaptacji Diuny jest chodzenie na paluszkach. Co mam na myśli? Ważnym, a nawet bardzo ważnym wątkiem dzieła Franka Herberta jest wpływ religii i fanatyzmu na masy ludzkie. W książce pada określenie Jihad. Twórcy filmu jak tylko mogą odżegnują się od jakichkolwiek kontrowersji. Tchórzostwo Denisa V, nie boję się użyć tak mocnych słów, jest ogromną skazą tego filmu. Tak pierwszej jak i drugiej części. Niby pod sam koniec nieśmiało (JEDEN RAZ) pada określenie „Święta wojna”, ale to za mało. Dzieło Herberta, mówiąc bardzo oględnie jest mocno zakorzenione w filozofii i kulturze Islamu. Motorem działania Fremenów jest Jihad. Jihad w pierwotnym rozumieniu tego słowa, który w zetknięciu z katalizatorem jakim jest „mesjasz z innego świata”, czyli Paulem Atrydą daje podwaliny pod bezrefleksyjny, religijny fanatyzm. Jedną z warstw książkowej Diuny jest właśnie przestroga przed ślepym, religijnym fanatyzmem, zakulisową manipulacją i „fałszywymi prorokami”. Co śmieszniejsze w filmie, a specjalnie poszedłem na seans z polskimi napisami tak, aby nie zatruwał mnie dubbing nie pada nawet określenie „fanatyk” względem Fremenów. Postaci w Diunie bełkoczą tylko o jakichś „radykałach”. W dodatku NIE wszyscy „filmowi Fremeni” są podatni na wirus religijnego fanatyzmu. Kto jest głosem rozsądku? Jacyś Fremeni z „północy” w przeciwieństwie do tych z „południa”. No i kobiety z Chani na czele! No, ale o Chani jeszcze napiszę. Mówiąc krótko i dobitnie – naruszono sam rdzeń i esencję dzieła Herberta. Te wprowadzone w ekranizacji Diuny „zmiany tematyczne” bardzo trywializują i niemiłosiernie upraszczają duchowy i filozoficzny aspekt dzieła (dzieł, bo dotyczy to też kolejnych tomów) Franka Herberta.

Skoro już jesteśmy przy radykalizmie i tak dalej to mamy kolejny „minus”. Stilgar. Fanatyzm Stilgara w filmie Denisa V balansuje na granicy śmieszności. Stilgar w drugiej części filmowej Diuny to postać niemal kabaretowa. Scena w której przekonuje innych Fremenów, że Paul „jest mesjaszem” ponieważ jest skromny i pokorny prezentuje się jak kadr żywcem wyrwany z Żywotu Briana Monty Pythona.

Czas. Czas jest kluczowy w książce Herberta. Pierwszy tom Diuny na którym Villeneuve oparł swoją adaptację (pierwszą i drugą część) obejmuje kilka lat życia Paula Atrydy. Kinowa Diuna pędzi na łeb na szyję – wszystko dzieje się na przestrzeni kilku miesięcy. Pod koniec drugiej części jeszcze nawet nie urodziła się Alia. To kolejne odstępstwo od oryginału. Odstępstwo prowadzące do niewybaczalnej i – moim zdaniem – najbardziej kontrowersyjnej zmiany. O tym jednak za chwilę.

Wcześniej napisałem, że w wizji Villeneuve’a zawodzi przedstawienie samego uniwersum Diuny. Trochę poszerzmy temat. A zatem w filmie nie ma żadnych nawiązań, czy choćby wzmianki o tak ważnym wydarzeniu jakim był Jihad Kamerdyński, lub jak kto woli Butleriański. Czepiam się? Być może. Sęk w tym, że Kamerdyński Jihad był kamieniem węgielnym zmian w uniwersum Diuny. Widz może poczuć konfuzję, kiedy na ekranie widzi dziwaczną, analogową technologię. To rodzi pytania. Tymczasem filmowcy przechodzą nad tym do porządku dziennego zostawiając widza w przysłowiowej d*** to znaczy się w lesie! Oglądający Diunę nie dowiedzą się o wojnie przeciwko „myślącym maszynom”, komputerom itd. Trochę to dziwne. W dzisiejszych czasach temat Sztucznej Inteligencji jest bardzo gorący i można go było przedstawić w filmie w bardzo atrakcyjny i intrygujący sposób. Tak się jednak nie stało. Nie dziwi zatem fakt, że skołowany widz może zapytać „a dlaczego nie mają komputerów”? Temat Butleriańskiego Jihadu spaja uniwersum Diuny. Zignorowanie tego aspektu przez DV jest moim zdaniem niewybaczalne. Technologia nigdy nie była najważniejsza w książkach z cyklu Diuna. Niemniej jej rozwój, a raczej ograniczenia jej rozwoju ściśle korespondują z innymi nurtami zawartymi w książce. Bez wiedzy o Kamerdyńskim Jihadzie zrozumienie Diuny jest ułomne, a może wręcz niemożliwe. Warto mieć to na uwadze.

Florence Pugh jako księżniczka Irulan Corrino jest nijaka i to tyle co można o niej napisać.

81 Padyszah Imperator Shaddam Corrino IV w którego wcielił się Christopher Walken. Na ekranie widzimy nie władcę galaktycznego Imperium, ale jakiegoś starca o umęczonym fizys, lub zapijaczonego bezdomnego. Kolejny dziwny wybór artystyczny Denisa Villeneuve’a. Przypominam, że według książkowego oryginału Padyszach choć stary to był dobrze zakonserwowany przez Przyprawę. Skąd zatem podobny jak w Diunie z 1984 roku pomysł na staruszka?

dźgnę Cię kłem Szej-Huluda łysa pało!

Pojedynek naszego protagonisty z Feydem. Straszliwy zawód. Scena, która powinna być epickim spektaklem i ukoronowaniem filmu była za krótka i choreograficznie miałka. Pamiętacie starcie z młodego Atrydy z Jamisem? Też było krótkie, ale lepsze.

Lady Jessica. Obiecałem w „plusach”, że matka Muad’Diba trafi i tu. Dlaczego? To prawdziwy kryminał, że ta postać ma tak mało czasu antenowego! Dlaczego DV nam to zrobił? Dlaczego?

Zbliżamy się do końca wyliczanki. Czas zatem zaadresować „słonia w pokoju”. Zendaya. Ach Zendaya jako Chani. Kompletna katastrofa i nieporozumienie. Tak, jestem uprzedzony do tej aktorki. Nie lubię jej i mówię o tym szczerze. Przysięgam jednak, że starałem się zignorować moją niechęć, ale nie wytrzymałem. Chani to największe odstępstwo (no prawie, ale o tym na końcu) filmowej Diuny. Zendaya gra Zendayę, a nie Chani! Zadaniem Zendayi w dziele DV jest snucie się przed kamerą z wiecznie skwaszoną, wkurzoną i/lub zirytowaną miną oraz pyskowanie KAŻDEMU innemu bohaterowi tego filmu Co krok kpi ze Stilgara. Czasem sama, czasem w tandemie z randomową Fremeńską psiapsiułką, Obraża i drze mordę na innych Fremenów. Urąga, mimo zdobytej już wśród tubylców pozycji, Lady Jessice. Na koniec z naburmuszoną miną odchodzi sobie w siną dal. Oto Chani według Denisa Villeneuve’a. Kinowa adaptacja Diuny wiele by zyskała, gdyby w pierwszym kwadransie jakiś słodki zabłąkany Shai-Hulud przypadkowo połknął Chani.

Zjedli jej zapas melanżu i stąd ta mina…

No i proszę. Znowu „plusik” trafił do „minusów”. Chani to jednak nie jest największy problem drugiej części Diuny. Problemem jest Baron Harkonnen, a raczej jego śmierć. Wiem, że zaczynam brzmieć jak zdarta płyta gramofonowa, ale w „książce było inaczej” i fakt, że w filmie Baron ginie z ręki Paula rodzi ciekawe implikacje na przyszłość. A może raczej ich nie rodzi…

No i to by było na tyle :). Zapewne ten tekst może w zirytować niektóre osoby. Rozumiem to – czepiam się czasem z uporem maniaka. Raz jeszcze proszę o wybaczenie. Po prostu lubię Diunę. Film obejrzeć warto, ale jednak co książka to książka. No dobra już przestaję ględzić! Sio stary dziadygo niech cię Czerw pożre!

Na deser nasz podcast w którym dawno temu rozmawialiśmy o pierwszej części filmu. To tak dla przypomnienia.