web analytics

«

»

Czterej pancerni i Błękitny Łoś – W radzieckiej rakiecie

Czołg jest? Jest! Szarik jest? Jest! No to go!

Człowiek ponoć uczy się na błędach. Ja niestety chyba nie należę do tego grona (może dlatego, że jestem Łosiem?). W mojej historii gracza-pecetowca było kilka gier, które skutecznie zdominowały moje granie. Wszystkie z nich należały do gatunku gier multiplayerowych. Pierwszy był America’s Army, któremu poświęciłem jeden semestr studiów mojego życia. Nie liczyła się pora dnia/nocy – w każdej wolnej chwili siadałem i zabijałem terrorystów wcielając się w rolę dzielnego amerykańskiego żołnierzyka. Potem nadszedł czas na Ogame – grę okrutną, straszną, zmuszającą niewinnych ludzi do wstawania o 3 w nocy, żeby wysłać flotę do ataku na planetę rywala. Kolejnym tytułem był Lineage II – mój pierwszy MMO. I znów komputer był włączony non stop, nawet na noc go nie wyłączałem – bo trzeba było sprzedać przedmioty na targu.

Wszystkie z nich udało mi się porzucić. I kiedy już myślałem, że jestem wolnym człowiekiem (Łosiem?) nadjechały czołgi. Dosłownie. Na rynek wjechał World of Tanks. Bez szumnych zapowiedzi, poprzedzony kilkoma wesołymi (żeby nie napisać jajarskimi, szydzącymi z MMO) trailerami. I wpadłem. Od momentu kiedy rozpocząłem zabawę „w czołgi” minęło już 371 godzin mojego grania i wciąż mi mało.

O samym World of Tanks napiszę wkrótce w osobnym artykule. Dziś jednak chciałem wam zaprezentować jeden z aspektów rozgrywki jakim jest gra scoutem – czyt. lekkim, bardzo szybkim czołgiem, którego zadaniem nie jest walka lecz penetracja linii przeciwnika, wykrycie jego jednostek – „wystawienie” ich własnej artylerii i innym czołgom, a w sprzyjających warunkach rajd na artylerię przeciwnika. Jednym z najlepszych czołgów tego typu, a przynajmniej uchodzącym za taki, który dostarcza najwięcej frajdy jest radziecki T-50. To maszyna, która nie dysponuje wielkim działem, ani pancerzem, natomiast potrafi rozwinąć zawrotną prędkość 70 km/h i jest wprost niesamowicie zwrotny. Tym samym – staje się wyjątkowo trudnym, żeby nie napisać upierdliwym przeciwnikiem, za którym część z czołgów nie jest w stanie nawet nadążać obracając wokół wieżą! W praktyce gra T-50 sprowadza się do nieprzerwanego slalomu między ogłupiałymi przeciwnikami wśród świszczących wokół pocisków wystrzeliwanych w naszym kierunku. Podstawa to nie zatrzymywać się, nie dać się trafić i natrętnie wracać niczym zaraza siejąc zamęt i sprowadzając na przeciwnika artyleryjskie zniszczenie.

Jednym z takich rajdów – nieskromnie dodam – jednym z moich najlepszych, chciałem się dziś z wami podzielić. Moja aktywność doprowadziła do wykrycia dużej części drużyny przeciwnika i skutecznie naprowadziła na niego sojuszniczy ogień.

Zatem zapraszam do obejrzenia powtórki (stąd te przyspieszenia w niektórych momentach) jednej z partii w wydaniu Błękitnego Łosia za sterami poczciwego radzieckiego T-50…

YouTube player