W te święta postanowiliśmy udać się do Rzymu. Bilet sprzedał nam „po taniości” największy handlarz Gabenusem zwany. Za przygody w Rzymie zapłaciliśmy marne cztery sestercje z ogonkiem!
Ach! Ryse: Son of Rome. Doskonale sobie przypominam, że bardzo zazdrościłem tej gry posiadaczom konsoli XBOX One – nawet pograłem odrobinę w ten tytuł, ale zniechęcił mnie ten festiwal QTE. Rok później gra pojawiła się na komputerach PC i nie! Nie zainteresowałem się tym tytułem. Tylko od czasu do czasu sprawdzałem cenę – nawet gdy spadła dość mocno nadal nie sięgałem po portfel.
W końcu jednak przyszedł ten dzień, a dokładnie mówiąc nadeszła tegoroczna, zimowa wyprzedaż w usłudze STEAM. W końcu przygody Mariana można nabyć za 4 ojro i 99 ojrocentów! Za takie pieniądze można brać.
Czym jest Ryse „synek Rzymu”? Tto hmm… naprawdę chciałbym napisać, że to gra zręcznościowo-przygodowa, ale mówiąc z ręką na sercu Ryse to po prostu festiwal QTE, dość prostacki system walki, poziomy-rynny po których biegamy i NAPRAWDĘ wyjątkowo ładna grafika. Jest jeszcze tryb sieciowej rozgrywki i muszę przyznać, że walka gladiatorów w Koloseum przykuła moją uwagę na dłuższą chwilę.
A co z fabułą? Dajcie spokój ;) Oto nasz Marius Titus, któremu zaszlachtowano całą rodzinkę, a wszystko to za sprawą paskudnego wieprza Nerona i jego synów(?).
Generalnie Ryse traktuje historie dość frywolnie, delikatnie mówiąc. Można nawet powiedzieć, że R:SoR to alternatywna historia Imperium Rzymskiego – jak już wyżej wspomniałem Neron w grze jest grubym, paskudnym starcem z dwójką synów (w rzeczywistości zmarł bezdzietnie w wieku 30 lat i… NIE był tłuściochem!), także Koloseum nie powinno istnieć.. ale dajmy temu spokój samu twórcy z Cryteka w jednym z wywiadów stwierdzili, że Rzym posłużył im po prostu za fasadę. A zresztą nie wymagajmy za wiele od rzemieślników bez polotu, którzy powinni skupić się na tłuczeniu swojego silnika graficznego zamiast robić marne gierki. Nieważne.
Ok… mimo wszystko kupiłem tego Ryse i grało mi się całkiem nieźle. To jedna z tych gier, które są na jeden raz. Coś jak kolejne odsłony Call of Duty. Ot, prosta rozrywka, ładna, bardzo ładna grafika i zero wyzwania. Stop! Wyzwanie było raz. Pod sam koniec mojej eskapady „coś” się zepsuło i podczas sekwencji QTE, czyli prawie zawsze, postaci wrogów nie otaczała kolorowa obwódka (podpowiadająca który przycisk na kontrolerze mam nacisnąć) i wtedy miałem spory problem, bo za cholerę nie wiedziałem, czy mam blokować/atakować/uchylić się.
W Rzymie z Marianem spędziłem około sześciu godzin. W tym czasie przeniosłem się też do mglistej Brytanii, także daleko na północ od muru Hadriana (jeszcze wtedy nie powstał…), gdzie w dzikich ostępach walczyłem ze śmierdzącymi barbarzyńcami, naoglądałem się fontann krwi w spektakularnych, choć po chwili nużących finiszerach itd. Na koniec dokonałem słusznej – jakżeby inaczej – zemsty i tyle. Kolejna gra zaliczona.
Czy warto zagrać? Za te niecałe 5 eurodolarów w sumie można. Ja uwielbiam „starożytne” klimaty i to był chyba czynnik determinujący mój zakup. No, ale tak jak już wcześniej wspomniałem, Ryse jest też tani… wybór należy do Was ;)
Poniżej dwa materiały wideo z mojego gameplayu. Macie tam zapis całości jeśli jesteście dusigroszami oglądajcie! Utrwaliłem całą kampanię dla pojedynczego gracza.