web analytics

«

»

Obchód tygodnia #401

No i mamy weekend. Można sobie zacnie odpocząć. Obejrzeć coś dobrego i dostarczyć paczki. Tak! Pograliśmy w Death Stranding. Kilka luźnych impresji o tej grze znajdziecie poniżej.

Za oknem zimno, paskudnie i ciemno. Nie pozostaje zatem nic innego jak siedzieć w cieplutkim domku, raczyć się grzanym winem, lub piwem i grać. W co? Ja nadal na tapecie mam The Outer Worlds, grę o której pisałem TU. Mam też rozgrzebane piąte Gearsy (zrobiłem sobie przerwę, ale wrócę do tego tytułu zanim skończy mi się za miesiąc abonament Xbox Game Pass). Postanowiłem też zaryzykować i pograć trochę w wiekopomne dzieło ;) Mistrza Kojimy, czyli Death Stranding. W sumie miałem napisać jakiś osobny tekst o tym tytule, ale nie mam za bardzo na to ochoty więc w tym „Obchodziku” wkleję kilka moich luźnych impresji o DS:

Ok, pograłem trochę w Death Stranding i pisząc „trochę” mam na myśli ponad 10 godzin. Co – uwaga – nie jest ilością dostateczną, aby ocenić dzieło Mistrza ;) Hideło, ale można sobie wyrobić opinię, co niniejszym czynię. Acha i NIE, chyba już dalej NIE DAM RADY w to ekhem… grać. No dobra, ale do rzeczy. Z DS mam problem, ale widzę, że nie tylko ja. Wystarczy spojrzeć na oceny wystawiane w recenzjach. Mamy tak: albo zachwyty ponad wszelką miarę, albo – jeśli autor ma przysłowiowe jaja – totalny „zjazd” i gnojenie. Nie będę ukrywał, że bliżej mi do tych drugich. Czytanie PIERDOLETÓW pisanych w pozycji „na kolanach”, aby pogłaskać po brzuszkach psychofanów Kodźimy śmieszy mnie niezmiernie – widać, że to sztuczne i autorzy aż wychodzą ze skóry (chciałbym napisać swoje zdanie, ALE to miszcz Środźima, więc potraktuję go ulgowo…) powstrzymując się ;). Serio dotarliśmy do takiego momentu, że autor recenzji (czyli subiektywnego zdania, które może się podobać, lub NIE) boi się tłuszczy, która co najwyżej może mu napisać „ty *uju” w komentarzu pod recenzją i/lub w soszial media? Kaman… ludzie! Aż tak mało odporni na pseudokrytykę są dzisiejsi „recenzenci”? No, ale tak… czytam te recenzje hmm… pozytywne i turlam się ze śmiechu i co chwila jestem zadziwiony. A to ktoś napisze wyświechtane „Mistrz Hideo…” tudzież inne banialuki o „filmowości” itd. itp. W jednym z tekstów znalazłem też rodzynek porównujący Kojimę do Philipa K. Dicka. Serio powinny być jakieś granice dobrego smaku! z drugiej strony też widzę kilka recenzji ZBYT gnojące Death Stranding. O tym, że te krytyczne uznałem za ZBYT krytyczne przesądziło to, że no cóż… pograłem w to dzieło. I jakie są moje wrażenia?

Wszyscy dookoła z mojego Fejso bombelka, oraz słuchający nasz podcast ;) wiedzą, że nie znoszę Hideo Kojimy i jego gier, ale jeszcze bardziej nie lubię atmosfery wokół H.K. Tych bzdur wygadywanych przez psychofanów. Podobny mechanizm towarzyszy drugiemu ananasowi branży gier, którego nie znoszę na równi z Kojimą – mowa rzecz jasna o Davidku Cage’u i jego pretensjonalnych pseudograch. Grach będących festiwalem QTE i niedojrzałych, wzbudzających we mnie śmiech scenariuszy.

Dobra, ale miało być o Death Stranding. Jak wyżej napisałem – pograłem kilka dobrych godzin. Dwóch znajomych grało znacznie dłużej (kolega Azi już przeszedł) i zapewnili mnie, że dalej jest jeszcze więcej…bełkotu i tzw. „Kodźimizmów”. Wierzę kolegom na słowo.

Mimo to pograłem. Pierwsze wrażenia? Łał grafika piękna. Silnik graficzny z Horizon Zero Dawn robi robotę. Szczególnie modele postaci itd. itp. Choć miejscami (animowane przerywniki of kors) nie udało się uciec od Doliny Niesamowitości, ale i tak jestem pod wielkim wrażeniem. Cała reszta? Typowy Kojima niestety.

Już od samego początku uderzyło mnie to co u Kojimy jest najgorsze – Surrealizm i bezbrzeżna, pretensjonalna fabuła i JAK ZWYKLE okropne, naprawdę OKROPNE dialogi. Już pierwsze sceny z Fragile (jakże często kamera najeżdża na jej krągłą dupę – to też typowe dla „mistrza” K) sprawiły, że poczułem się zażenowany. Dalej było jeszcze gorzej… no może nie gorzej, ale śmieszniej na pewno. Bla, bla, bla temporalne deszcze niszczące infrastrukturę (i żywą tkankę, ale już nie płaszczyk naszego bohatera, bo tak). Jakiś kretyn w masce (bo tak jest cool). Pani Prezydent USA na łożu śmierci. Wybuchające trupy. Wynurzeni (to te duchy śmieszne) i MUŁY, czyli bandziochy czające się na nasze paczki dla lajeczków (serio) i postaci z imionami/ksywami jakby je wymyślił 12 latek. No tym 12 latkiem był oczywiście Mistrz Kojima i – jak wielu będzie udowadniać – te durnowate pseudonimy to „inteligentna zabawa z odbiorcą” Miszcza Hideo itd. itp. Prawda jest jednak tak, że to zwykłe, niepoważne pierdolety.

Muszę jednak uczciwie przyznać, że GDYBY pozbyć się tych wszystkich Kojimowych bzdur, dziecinady itp. to fabuła nie byłaby taka najgorsza. Ot taka historyjka klasy „B”. Na pewno opowieść snuta w DS jest bardziej hmmm… jakby tu ująć „normalna” niż niejednym MGSie. No i to mnie bardzo zaskoczyło na plus. Niestety wszystko to ginie w Kodźimizmach – sikaniu (z moczu robi się granaty… nie pytajcie o szczegóły, błagam!), żałosnym product-placemencie napojów energetycznych Monster. Dawno nie widziałem tak żałośnie nieporadnie i inwazyjnie zrobionego Product placementu. Boże, nawet w Operacji Samum wciskanie wszędzie puszeczek piwa Warka było bardziej subtelne niż to co się dzieje w Death Stranding!

Generalnie cieszę się, że trochę w to pograłem. Jeszcze bardziej cieszę się, że w grę bawiłem się za friko. Gdybym musiał wydać na DS te 250 PLN+ to chyba bym się zabił puszką Monster Energy.

Tak. Nie lubię Kojimy. Nie lubię jego gier. Uważam, że jest grafomanem i jednym z powodów (obok D. Cage’a) dla których branża gier – którą uwielbiam – nie dorasta do pięt X muzie, literaturze itd.

Mimo wszystko to dobrze, że takie gry-eksperymenty powstają, bo inaczej co? Mielibyśmy tylko grać w kolejne Call of Duty? To dopiero byłaby nuda :P

No i tyle! Zamykam temat Death Stranding, bo pewnie fani Hideo K już szykują na mnie widły i pochodnie. Być może namówię jeszcze kolegów Konsolite i Aziego do nagrania o DS no. Diagnozy wstępnej, albo podkaściku. Podkreślam jednak, że nie jest to takie pewne.

Ok! Wróćmy do Obchodu – co oprócz gier? Oczywiście jakaś dobra lektura. Moim wyborem na te długie, jesienne wieczory jest Bill bohater galaktyki Harrisona.

Oczywiście nie musicie zgadzać się z moją opinią o Death Stranding. W końcu opinia jest jak *upa – każdy ma swoją ;) Grę Hideo Kojimy możecie sobie kupić wysyłkowo w sklepie Norbita.