web analytics

«

»

The Bridge – recenzja

dziadKtoś dzisiaj powiedział, że gram w gry, w które i tak nikt nie chce grać. Nie mówię, że nie, pozostaje mieć nadzieję, że nikt nie chce w nie grać nie dlatego, że ja w nie gram.

Skoro właśnie przeczytaliście zdanie zawierające pięć zaprzeczeń i dwa „nie” zaprzeczeniami nie będące, można was uznać za przygotowanych do zapoznania się z The Bridge – logiczną łamigłówką, w której logika nie zawsze wystarcza.

The Bridge jest kolejną „platformówką-pokojówką jednego pomysłu” i proszę mi nie mówić, że nie ma takiego pojęcia. Proszę się napawać tym, że właśnie byliście świadkami tego pojęcia narodzin.

„Platformówkami-pokojówkami” są też FEZ czy Braid: pokonujemy serię przeszkód żeby przejść z pokoju do pokoju. I opierają się tak naprawdę na jednym pomyśle. Dzieło przesympatycznego pana Fisha opierało się na patencie czterech planów dwuwymiarowych, które razem wydają się tworzyć jeden trójwymiarowy, ale po kilku minutach gry widzimy, że jesteśmy dość ciekawie oszukiwani. W grze pana Blowa ciągle wstrzymujemy lub cofamy czas. W „The Bridge” manipulujemy grawitacją, czasami nawet dwiema (!) tak by nie wypaść z planszy, nie zrzucić sobie czegoś ciężkiego na głowę i tak aby… przejść z „pokoju” do „pokoju” przez kolejne drzwi.

The Bridge opiera się na czterech filarach:: proste zasady, ciekawy klimat, dobre zagadki i świetna grafika.

 

drzwiZacznijmy od zasad. W labiryncie jesteś ty, śmiercionośna wyszczerzona kula, klucz i drzwi, przez które chcesz wyjść. Jedno naciśnięcie klawisza i grawitacja zaczyna zmieniać swój kierunek. To oznacza, że za chwilę będziesz mógł chodzić po ścianie (super!), klucz, którego potrzebujesz poleci na koniec korytarza (łajza…) a wielka kula z hukiem się na ciebie stoczy (f**k!). Potem pojawią się jeszcze przyciski, które trzeba nacisnąć, aby otworzyły się drzwi (odległe), portale pozwalające przejść na „lewą stronę” planszy czy wyłączalne czarne dziury. Wiem, brzmi to dziwnie, ale w grze od razu wiadomo jak działają. Jednak od tej wiedzy do złamania łamigłówki zazwyczaj oddzielają nas setki bezpowrotnie przepalonych neuronów. A możliwość cofania czasu niewiele tu zmienia, zastępuje tylko zapis gry. Oczywiście trudność zadań narasta i to szybko, przynajmniej jak na moje możliwości.

Ciekawa kwestia związana z tą manipulacją: wielu recenzentów pisze, że w tej grze „obraca się planszą”. Cóż, jeżeli w twoim pokoju ściana nagle stała się podłogą, to albo ktoś „obraca pokojem” albo ten sam wszechmocny ktoś właśnie zmienił ci wektor siły grawitacji. To drugie podejście wydaje mi się bardziej… newtonowskie :)

Ale – wbrew mojemu zawiłemu opisowi – zasady są proste i intuicyjne.

 

grozbaKlimat gry. Chłodny. Linorytniczy taki. Twórcy The Bridge mieli chyba ambicję przemycić tu jakąś tajemniczą historię, ja jak zawsze nic nie zrozumiałem. Gdzie się w internetsach nie odezwą, to powołują się na M.C. Eshera i Isaaca Newtona. To może być poruszające dla kogoś, kto nie zdążył sam zaobserwować, że jabłko spada z drzewa w dół a perspektywa sprawia, że dziecko wydaje się większe od dorosłego. I bardzo przydatne, kiedy chce się trochę na siłę nadać zmyślnej układance akademicko – mistycznej głębi. Ale niech tam, przynajmniej nie ma nic o smokach. Mamy zatem bezładnie pomazane skrawki papieru (będące odwiecznym dowodem geniuszu), maksymy w piaskowcu, lapidaria i biusty wielkich matematyków. Im dalej zajdziemy tym częściej budynki są zrujnowane, mechanizmy uszkodzone, a w kątach zaczyna szczerzyć się kulista Groźba. Wszystko dopracowane i intrygujące, przyznaję.

Jak rozumiem klimat ów miała podkreślać muzyka. Rozumiem, ale nie słyszę. Kilka krótkich zapętlonych tematów stylizowanych na muzykę kameralną nie zadowoli ani fana dubstepu, ani miłośnika „poważki” i zaczyna drażnić wcześniej czy później. Czasem nad jedną planszą siedzi się dłuuugie minuty, w tym czasie po naszej korze słuchowej drepczą w te i we wte generyczne rzępolenia jak strute mrówki.

.

kluczCzy ja napisałem „dobre zagadki”? Owszem. A czy napisałem „genialne”? „absolutnie wyjątkowe”, „nicujące jaźń”? Bynajmniej. Dobra łamigłówka na początku wydaje się nie do rozwiązania, po rozwiązaniu wydają się oczywista. I te w The Bridge takie są, przynajmniej do połowy gry: zmiany kierunku grawitacji, unikanie „czarnych dziur”, przechodzenie na drugą stronę wstęgi Moebiusa… Na początku wszystkiego można dokonać racjonalnie analizując sytuację w „pokoju”, chociaż komplikacje się piętrzą. Co ciekawe, część poziomów można przejść nie rozumiejąc zasady, która ma nimi rządzić, metodą prób i błędów. Ja przeszedłem w ten sposób cztery z sześciu niełatwych poziomów Rozdziału IV, zanim zderzyłem się z własną ignorancją. To pierwszy znak, że można było te zadania lepiej przemyśleć. W połowie gry, przechodzimy do „lustrzanego świata” czyli zaczynamy jeszcze raz te same plansze, ale mocno utrudnione i zmodyfikowane. I tu niestety pojawia się element zręcznościowy; nie wystarczy wykoncypować jak gdzieś dotrzeć, trzeba jeszcze wyczuć moment i dziarsko naciskać przyciski na klawiaturze, żeby udało się np. balansować kulą na jakiejś pochyłej półce. Ktoś może to uznać za dodatkowe wyzwanie, czy urozmaicenie, ja odbieram to jako zaprzeczenie idei tej gry, nazywanej przez autorów logic-puzzle. W matematyce mówi się o „elegancji” rozwiązania jakiegoś problemu. W drugiej połowie The Bridge zaczynają dominować rozwiązania nieeleganckie. Co gorsza, uważam to za sztuczne przedłużanie gry, bo pierwsze 24 zagadki „po tej stronie lustra” w niewielkim stopniu wyczerpują potencjał gry.

.

panThe Bridge ujęło mnie swoim wyglądem. Ma się wrażenie, że oglądamy duże plansze czarno-białego, wysmakowanego komiksu, jednolitego w stylu a różnorodnego w pomysłach. Nasz milczący bohater jest rozczulający w tym swoim pulowerku i przykrótkiej marynarce. Każdy poziom sprawdziłby się jako grafika na ścianie, podobnie każda plansza towarzysząca ładowaniu poziomu. Chyba że ktoś woli gołe b… akty lub sceny z polowań.

Nie chcę tu piętrzyć przymiotników, powiem tak: dużo klasy, zero pretensjonalności (tak, to do was uwaga panowie Blow i Fish!)

Spotkało mnie też małe zaskoczenie; dowiedziawszy się, że The Bridge rysował niejaki Mario Castañeda, wszedłem na jego stronę i… sprawdzałem dwa razy czy czegoś nie pomyliłem, bo to co prezentuje jako swoje wcześniejsze prace jest dużo słabsze. Miło widzieć, jak się ktoś rozwija.

Przejrzałem to, co dotychczas napisałem o The Bridge i widzę, że (jak zazwyczaj) chwalę ganiąc. Bo to jest dobra gra, która powinna być genialna.

 

 * * *

 

12 grudnia tego roku miało miejsce pewne wydarzenie. Do muzeum Escher in het Paleis w Hadze, zeszli się ludzie z odbitkami litografii i drzeworytów prac Mauritsa Cornelisa Eschera. (Chyba każdy widział którąś z jego Metamorfoz?) Znawcy i kustosze przez lupę analizowali plamy tuszu na papierze. Dwie odbitki okazały się oryginalne. Co w tym ciekawego? To, że Escher całe życie tworzył iluzje, a ci ludzie chcieli się do wiedzieć czy są prawdziwe.