Nowy Wolfenstein wpadł w nasze ręce. Przed wami materiał wideo z pierwszych 60 minut rozgrywki, a także kilka luźnych impresji jakie mamy po tej krótkiej sesji z Blazkowiczem i jego brygadą.
Zanim przejdę do samej gry muszę „zrzucić z wątroby” dwie sprawy, które mnie uwierają przy okazji obcowania z najnowszym dziełem Machine Games. Pierwsza to kwestia techniczna. Bethesda „spiknęła” się z AMD i mnie, jako posiadacza sprzętu od „zielonych” niezmiernie irytował fakt, że w dniu premiery nie były dostępne dedykowane sterowniki do karty graficznej. Nie zrozumcie mnie źle – gra chodzi bardzo dobrze, zero problemów, ale niesmak pozostał. Problemem jest też to, że gra działa pod kontrolą API Vulkan. Dlaczego jest to problem? Cóż… miałem problemy z nadawaniem na żywo i zgrywaniem obrazu z gry. OBS wywalał się kiedy chciałem użyć enkodera x264. Aplikacja do streamowania i nagrywania z nakładki GeForceExperience w ogóle nie działała. Tak samo Xsplit Gamecaster. Ostatecznie udało się zmusić OBS do – nie do końca idealnego – działania, ale ile się namęczyłem… szkoda gadać.
Kwestia druga, to… Naziści. W Wolfensteinie strzelamy do nazistów. Ja rozumiem, choć mnie to uwiera, że mamy taką nomenklaturę, aby nie urazić „wielki naród germański” i nie wypominać im ich „tournée po Europie” w 1939 roku, ale naprawdę SZLAG mnie trafił, kiedy na samym początku zabawy wyświetla się nam napis, że uwaga jesteśmy na NAZISTOWSKIEJ łodzi podwodnej. Do stu fur beczek zgniłej kapusty! To już nawet U-booty nie mogą być za przeproszeniem szwabskie? Ja rozumiem, że to „alternatywna rzeczywistość”, ale to już są jakieś naprawdę gęste opary absurdu. Coś bardzo, bardzo złego stało się w ostatnich latach w kulturze popularnej i… nie! Nie chcę wyjść na jakiegoś zaczadzonego umysłowo prawaka, ale NIE podoba mi się to.
No, dość tego przydługiego wstępu. Czas na konkrety. Materiał wideo z mojej godzinnej rozgrywki znajdziecie na samym dole, a tuż poniżej nagrany cyfrową „samojebką” fragment pokazujący ile z mojego PieCyka wyciska nowy Wolf. Jest dobrze. Naprawdę gra chodzi jak marzenie i pod tym względem nie mam do niej zastrzeżeń. Nawet jeśli, co napisałem na samym początku, nie mamy jeszcze dedykowanych temu tytułowi sterowników on NVidii.
A jak się, mówiąc kolokwialnie „sieka” w The New Colossus? Doskonale. To jedna z najlepszych, o ile nie najlepsza singlowa gra tego roku i stwierdzam to z pełną odpowiedzialnością. Uwielbiam Wolfensteina od czasów stareńkiego oryginału z 1992 roku którego ogrywałem na moim poczciwym 386SX 16 MHz i i jednym (1) megabajtem pamięci operacyjnej RAM. Ech, to były piękne czasy. Kolejne iteracje Wolfa już nie przypadły mi tak do gustu, aż do czasu „rebootu” marki w 2014. Wolfenstein The New Order i dodatek The Old Blood (zapraszamy do obejrzenia Diagnozy wstępnej) zrewitalizowały markę i skierowały Blazkowicza na nowe tory. Tory, którymi podąża The New Colossus.
Nie będę zagłębiał się zbytnio w meandry fabuły, ale warto wspomnieć, że historia zawarta w Wolfenstein II toczy się pięć miesięcy po wydarzeniach znanych nam z The New Order. Los naszego bohatera, którego naziści… o pardon! Niemcy ochrzcili mianem „Terror Billy” jest dość paskudny. Organizacji Krąg z Krzyżowej udaje się uratować Blazkowicza z fortecy głównego antagonisty, czyli Wilhelma Strasse tuż przed wybuchem ładunku nuklearnego. Nasz protagonista zapada w prawie półroczną śpiączkę… Czy wspomniałem, już, że los nie potraktował B.J’a zbyt łaskawie? A to dopiero początek!
Niestety po przebudzeniu (w międzyczasie mamy majaki i retrospekcję z dzieciństwa Williama – dość szokujące należy dodać) okazuje się, że nasze wysiłki poszły na marne. Nazistowskie Niemcy nadal okupują niemal cały świat i nasze ukochane Stany Zjednoczone, a do wygranej jeszcze bardzo daleko. Tymczasem B.J Blazkowicz jest słaby jak niemowlę, wycięto mu kiszki (naprawdę!) i porusza się na wózku inwalidzkim. W dodatku Ania, którą pamiętamy z poprzedniej odsłony Wolfensteina jest w ciąży z Blazkowiczowymi bliźniakami. No trzeba przyznać, że sytuacja nie do pozazdroszczenia. W dodatku łódź podwodną którą płynie William i Ruch Oporu (Krąg z Krzyżowej) zostaje zaatakowane przez wielkie, latające ustrojstwo pod dowództwem uroczej Frau Engel, która dyszy chęcią zemsty na naszym bohaterze za zabicie jej kochanka Bubiego. Tak… wszyscy pamiętamy Bubiego z The New Order!
Cóż poradzić? Karabin w dłoń i jazda. Trzeba znowu wziąć się do roboty. Taki mniej więcej zarys ma fabuła pierwszej godziny rozgrywki w Wolfenstein: The New Colossus. Opisałem ją trochę „na śmieszno”, ale niech Was to nie zmyli drodzy czytelnicy! Druga odsłona Wolfensteina jest równie, a może nawet bardziej mroczna niż poprzednia. Pamiętam jak wielkim zaskoczeniem, przy okazji zabawy w jedynkę, był dla mnie fakt, iż autorzy poruszyli dość trudne i „ciężkie” tematy. Podobnie jest z dwójką. Już na samym początku mamy tego przedsmak w postaci sennej retrospekcji w której dowiemy się nieco o mrocznym dzieciństwie naszego bohatera. Dość powiedzieć, że cały ten fragment jest bardzo brutalny i hmm… ekspresyjny. Mamy tu podnoszoną kwestię rasizmu, przemocy domowej i…traumatyczne przeżycie, o którym wolałbym nie pisać. Zobaczcie to sami na poniższym materiale wideo. A jeszcze lepiej zagrajcie i przekonajcie się sami, że twórcy W:TNC nie patyczkują się i jadą po bandzie! To zdecydowanie nie jest gra dla młodszego odbiorcy.
Na koniec warto jeszcze napomknąć o podtytule gry „The New Colossus” to jawne nawiązanie do sonetu Emmy Lazarus, poetki żydowskiego pochodzenia, której utwór – będący jednym z najważniejszych amerykańskich sonetów – został wygrawerowany w płycie z brązu i umieszczony na Statui Wolności. Dodać należy, że autorzy gry z pewnością mieli ukryty zamysł nadając Wolfowi taki, a nie inny podtytuł. Biorąc pod uwagę obecną sytuację polityczną w USA… STOP! O polityce tutaj nie rozmawiamy. Ucinam te dywagacje. Są niepotrzebne.
Poniżej pierwsza godzina z nowego Wolfa (W Full HD). Ja lecę dalej. Muszę przecież uwolnić Amerykę od paskudnych Niemc… nazistów, kolaborantów z KKK i w ogóle!