Biegłem. Pod moimi nogami rozpadał się grunt nie pozostawiając mi chwili na zastanowienie się co dalej. Jeszcze trzy kroki i odbicie. W powietrzu mijam płomień, który o mało co nie wysyła mnie na tamten świat. Klik… transformacja świata i ląduję na półce, która materializuje się tuż pod moimi nogami. Nie mam chwili do stracenia. W moją stronę lecą już duchy. Odbicie w kierunku ściany pełnej kolców. W locie kolejny klik – kolce znikają. Odbijam się od ściany, klik zagradzająca mi drogę krata zaczyna się otwierać. Przelatuję chmurę kryształów. Kolejne odbicie i już jestem nad jeziorkiem kwasu, które właśnie występuje z brzegów. Szybko wskakuję do bańki powietrza i zaczynam paniczną ucieczkę w górę. Przede mną dwa wirujące kręgi czaszek. Zetknięcie z nimi oznacza śmierć. Siła bezwładności kulki pcha mnie prosto w kierunku zagrożenia. Jakimś cudem mijam przeszkodę, jednak zahaczam o występ skalny i bańka pęka. Klik – Giana zaczyna wirować spokojnie opuszczając się w dół. Jest dobrze. Już widzę skrzynkę, która pełni rolę checkpointu. Pozostaje przejść jeszcze tylko wirujące wachlarze ostrzy i przeskoczyć dwie karuzele kręcące się przeciwstawnie. Żeby dotrzeć do skrzyni będę musiał manipulować światami – wtedy zmieni się też kierunek obrotu karuzeli i może uniknę tych kolców wystających z ziemi i sufitu? Ruszam… pierwsze ostrze za mną, pod drugim prześlizguję się w kuli ognia wykorzystując umiejętność specjalną ognistej Giany. Trzecie przeskakuję wirując. Karuzele – omal nie ginę nie zdążając przełączyć kierunku karuzeli w locie. Przede mną skrzynia. Wystarczy dostać się na górę. Wyskakuję zbijając pierwszego przeciwnika – kontakt z nim nadaje mi pęd do zwiększenia wysokości. Podobnie wykorzystuję drugiego. Skrzynia jest tuż tuż. Muszę tylko zmienić kierunek lotu i odbić się od trzeciego przeciwnika żeby przelecieć nad jeziorem kwasu. Mijam się z nim (lata w górę i dół) dosłownie o milimetry. Giana bezradnie ląduje w toksycznym zbiorniku. – To nie było mądre – słyszę pełen dezaprobaty komentarz mojej niespełna 6-letniej córki, mojego wiernego kibica. To prawda. Zginąłem na tym elemencie mapy po raz 20-ty. Giana respawnuje się w ostatnim checkpointcie. Przede mną rozpadająca się platforma, potem płomienie i ściana pełna kolców. Zaczynam biec…
Znacie pojęcie oldschool gaming? Jeśli ten termin wywołał u was szybsze bicie serduszka to znaczy, że pamiętacie smak zmagań z takimi tytułami jak Rick Dangerous czy Giana Sisters na 8-bitowcach. Wiecie również czym jest porażka lub zwycięstwo kiedy po raz setny przechodzicie ten sam poziom znając już każde odbicie, każdy ruch na pamięć, działając niemal intuicyjnie tylko po to żeby pokonać niewyobrażalną ilość pułapek jakie zastawili na was twórcy gry. Małpia zręczność, upór osła i cierpliwość buddyjskich mnichów – to cechy charakteryzujące oldschoolowego gracza platformówek. Dawno nie czułem tego uczucia kiedy gra zmusza mnie do wykonania niemożliwego, a ja… nie zniechęcając się próbuję pokonać przeszkodę po raz 88 mrucząc pod nosem przekleństwa na zabójczą czaszkę, która pohańbiła mnie już 87-krotnie. Ostatnio takie zachowania obserwowałem u siebie przy kultowej już, finałowej planszy pierwszej części Trine.
Giana Sisters – Twisted Dreams, bo o tym tytule mowa okazuje się świetną próbą wskrzeszenia legendarnej gry z lat 80-tych. Przyznam, że nie spodziewałem się tak dobrej i tak wciągającej zabawy. W końcu co można wymyślić w zwykłej platformówce? Okazuje się, że całkiem sporo. To typowa gra easy to play, insanely hard to master :) Wprost nie wyobrażam sobie jak można zebrać na niektórych mapach wszystkie kryształy… nie mówiąc już o przejściu jej bez checkpointów (w tym trybie grają zapewne wyłącznie kosmici i pacjenci zakładu dla obłąkanych). Mnie ze wszystkich poziomów gry „scalakować” udało się raptem JEDEN, co kosztowało mnie zresztą jakieś 50 podejść. Na ostatnich mapach najczęściej nie udaje mi się zejść poniżej 100 zgonów, a ostatniego bossa… nawet nie wyobrażam sobie jak można pokonać. Po 2 godzinach prób postanowiłem dać sobie na razie spokój w obawie, że kolejna nieudana próba wywoła masowe zniszczenia w moim najbliższym otoczeniu, którym będą towarzyszyć zachowania ogólnie uznawane za aspołeczne. Mimo to, a może właśnie przez to grą jestem… zachwycony. Grając w Gianę nie mogłem pozbyć się wrażenia jakbym cofnął się w czasie do mojej podstawówki kiedy katowałem platformówki na C-64. Z tej gry aż wieje klimatem tamtych lat i za to należą się twórcom olbrzymie brawa.
Wracając do samej gry. Cała mechanika oparta jest na manipulowaniu światem poprzez przejścia w jego dwa przeciwstawne najczęściej wcielenia. Jeśli w słonecznym i pogodnym świecie coś porusza się w prawo, to w mrocznym i piekielnym będzie ruszać się w lewo. Jeśli półka jest widoczna w świecie A, to ta nad nią będzie widoczna w świecie B, a my w czasie skoku będziemy musieli ten świat transformować do właściwej postaci. Brzmi łatwo, prawda? W praktyce okazuje się to piekielnie trudne, bo naszym działaniom towarzyszą zazwyczaj dodatkowe przeszkody w postaci wrogich istot, ziejących ogni, ruchomych elementów czy rozpadającego się pod naszymi nogami gruntu. Celem gry, poza dotarciem do końca mapy jest oczywiście zebranie jak największej ilości kryształków, które są porozrzucane w najróżniejszych miejscach. Najczęściej są one po prostu na naszej drodze, ale część jest ulokowana tak, że po pierwsze trudno je dostrzec, a po drugie jeszcze trudniej się do nich dostać. Niektóre wydają się wręcz poza naszym zasięgiem. Żeby było jeszcze trudniej część kryształów widoczna jest w świecie A, a część w świecie B. Ich położenie jest często zbliżone – wymusza to na nas błyskawiczne transformowanie światów aby zebrać je wszystkie. I znów – czasem wydaje się to po prostu NIE DO ZROBIENIA.
Jakie przeszkody spotkamy na swojej drodze? Przeróżne. Ruchome windy, potworki, kraty, znikające podesty, fale ognia, ceglane murki, kwasowe jeziorka, które czasem nawet zalewają zwiedzaną przez nas krainę. Nieraz będziemy musieli latać lub pływać lawirując między przeszkodami (ruchomymi i stacjonarnymi). Aby pokonać je wszystkie sięgniemy do arsenału różnych sztuczek i pomocy – teleportów, początkowo niewidocznych przejść, trampolin, wyrzutni czy specjalnych umiejętności sióstr Giana. Ta ognistowłosa będzie zmieniać się w kulę ognia pozwalając skoczyć wyżej czy przebić się przez ceglaną ścianę. Jej blond siostra będzie unosić się w powietrzu wirując, co pozwoli nam spokojnie, w sposób kontrolowany opadać w dół czy przeskakiwać różne przeszkody. Najczęściej będziemy musieli wykorzystywać naprzemiennie umiejętności obu sióstr.
Olbrzymim atutem tej gry są mapy. Bardzo ciekawie zaprojektowane, przemyślane pod kątem przeszkód stawianych na naszej drodze. Od razu uprzedzę niedzielnych graczy – nie jest łatwo. To gra ewidentnie kierowana do graczy starej daty – tych, którzy przywykli do przechodzenia gier, a nie do oglądania jak te przechodzą się same. Każda plansza okazuje się prawdziwym wyzwaniem, a dla zwolenników maksowania osiągnięć będzie to prawdziwy raj na ziemi. Niektóre kryształy jak już wspomniałem są ukryte w sposób wręcz niewiarygodny. Gra składa się z trzech krain. Po dojściu do końca każdej z nich trafimy na bossa. Walka z nim jak pewnie się domyślacie nie należy do łatwych. Delikatnie mówiąc…
Na uwagę zasługuje też graficzna strona gry. Świat, w którym podróżujemy jest naprawdę ładny. Żywe kolory podkreślają rozrywkowy charakter rozgrywki. Nie jest to może feeria barw rodem z Trine, ale też nie zabraknie soczystej palety. Równie atrakcyjnie wygląda transformacja światów. Następuje w sposób płynny co wygląda wyjątkowo ciekawie. Na naszych oczach kurczą się zielone drzewa zmieniając się w martwe, uschłe pieńki, piękne portrety wiszące na ścianach zamkowych komnat transformują w maszkarony rodem z piekieł. Wszystko to dodaje klimatu i sprawia, że gra się naprawdę miło.
Podsumowując – Giana Sisters to olbrzymie wyzwanie rodem z lat 80-tych w nowej, ładnej szacie graficznej z całą masą kapitalnych pomysłów. To gra, która wciąga niczym odkurzacz przemysłowy marki Karcher.
Jeśli więc macie ochotę zasmakować prawdziwego wyzwania polecam wydać te parę złotych. Gwarantuję, nie będziecie żałować tym bardziej, że gra od dłuższego czasu chodzi w promocjach i można ją dorwać za naprawdę niewielkie pieniądze. Szykujcie się jednak na nieprzespane noce i całe wiadra frustracji kiedy po raz n-ty zginiecie zabici tuż przed checkpointem… Ale czy nie to właśnie kochają prawdziwi gracze?