Powoli zbliżamy się do setnego wydania naszego piątkowego cyklu. Na razie jednak gramy. W co? W ścierwo, czyli Call of Duty: Ghosts i Battlefield 4. W końcu człowiek ma dwie półkule mózgowe, a każda z tych gier zabija swoją głupotą tylko jedną… Na deser przygody psa Rileya.
Ścierwo. To słowo klucz, które towarzyszy mi od ponad tygodnia. Ścierwo? Dlaczego ścierwo zapytacie? Pierwszy raz użyłem tego określenia kiedy po jakichś pięciu godzinach zabawy(?) ukończyłem singlową kampanię w Battlefield 4. ŚCIERWOOO krzyknąłem rzucając gamepada od Xboksa 360 na dywan i wybudzając kolegę z drzemki – kampania w BF 4 była tak fascynująca, że kumpel zamiast śledzić wydarzenia dziejące się na ekranie telewizora wolał ciąć komara. Potem… potem było już tylko gorzej ponieważ w moje łapy dostało się drugie „ścierwo”, czyli nowe Call of Duty. Nawet pies o imieniu Riley nie przekonał mnie do „Dog of Duty”. Tak, tak, wiem! Zarówno BF4 jak i nowy CoD to bla bla bla gry dla fanów sieciowej rozgrywki. Okay, ale ja chcę pograć w singla na litość boską! A po dwóch godzinach w CoD’a miałem refluks, czyli mówiąc bez ogródek – rzygać mi się chciało po prostu… Głupia fabuła, głupie dialogi. Nie, żebym oczekiwał czegoś więcej po tej marce, ale jeśli tak ma wyglądać przyszłość gier z gatunku FPS to ja się wypisuję.
No, ale „dwie najważniejsze premiery tego roku” (TFU!) mam już za sobą i mogę w spokoju powrócić do Grand Theft Auto V. Tak jest! Nadal gram w produkcję od Rockstara i bawię się wyśmienicie.
Tradycyjnie sięgam też na półeczkę z książkami. Moim weekendowym wyborem jest Z kwiecia powstaniesz Clifforda Simaka.
A wy? Co będziecie robić w ten długi weekend? Na Deser Dog of Duty infiltruje piąte Grand Theft Auto!
UPDATE: Lubicie inicjatywę Steam Greenlight? Jeśli tak to zerknijcie pod ten adres i wesprzyjcie rodzimą produkcję.