Czy nowe Gwiezdne Wojny są tak dobre jak wszyscy twierdzą? Z całą pewnością „Przebudzenie Mocy” jest lepszym filmem niż wszystkie trzy pierwsze epizody razem wzięte, choć nie była to wysoko postawiona poprzeczka…
Oczekiwania były wysokie, wedle pierwszych recenzji mamy do czynienia z arcydziełem. Gdziekolwiek człowiek nie spojrzy, zobaczy tylko entuzjazm i zachwycenie. Jest dobrze, ale bez przesady, szczególnie że wszystko co jest dobre w tym filmie, jest tym co znamy z oryginalnej trylogii.
Aktorstwo w tym filmie można nazwać w najlepszym wypadku „serialowym”, szczególnie jest to odczuwalne gdy na ekranie pojawia się Harrison Ford – jasno ukazując niedoświadczenie i minimalny talent młodego pokolenia, które ma przejąć pałeczkę w tej trylogii. Po za scenami z Poe (Oscar Isaac) trudno tu mówić o dobrej grze aktorskiej. Grana przez Daisy Ridley – Ray ma swoje wzloty i upadki, jednak więcej tych drugich. W pewnych scenach ma się wrażenie jakby na etapie montowania, ktoś pomylił ujęcia i wkleił te co powinny trafić do katalogu „sceny niewykorzystane”. Jej czarnoskóry „partner” radzi sobie nieco lepiej, jednak i On jest w cieniu Hana Solo.
„Praktycznie całość można podsumować jako film stworzony przez fana z ogromnym workiem pieniędzy.”
Praktycznie całość można podsumować jako film stworzony przez fana z ogromnym workiem pieniędzy. Usunięcie całego rozszerzonego uniwersum było błędem pod wieloma względami, jednak nieudolne korzystanie z pomysłów jakie w nim zastosowano jest jeszcze gorsze. J.J. Abrams wraz z dwójką innych scenarzystów napisali zlepek scen będący kalką prawie całej oryginalnej trylogii z podmianką starych postaci na nowe i kilku dodatkowych, bądź zmienionych scen. Podobnie jak w przypadku drugiej części Star Treka, Abrams wykonał rzemieślniczą robotę w odwzorowaniu lepszego filmu ale z drobnymi zmianami, tylko tutaj wybrał wątki z przeszło trzech filmów. W pierwszym akcie sprawdza się to znakomicie, jednak im dalej tym gorzej, aż do trzeciego aktu gdzie wszystko zaczyna się rozpadać. Upchanie zbyt wielu wątków, w zbyt krótkim czasie sprawia że przez większość filmu można się znudzić śledzeniem całej akcji, tylko po to by przekonać się że na wiele pytań poznamy odpowiedz dopiero w kolejnych epizodach, jeśli kiedykolwiek…
To co zasługuje na ogromną pochwałę to wierność w wykorzystaniu wielu „starych” technik przy efektach specjalnych. Wiele animatroniki, większość scenografii jest rzeczywista a nie wykreowana przy pomocy komputerów. Dzięki temu widać że aktorzy mogą grać, a przynajmniej ich zadanie jest ułatwione w stosunku do biegania po pustych zielonych/niebieskich pokojach. Szkoda że talentu brakuje, i nawet najlepsza scenografia nie pomogła by im, szczególnie z tym typem przepełnionego samouwielbieniem reżysera. Decyzje Abramsa są „bezpieczne”, wszystko co było, jest w Przebudzeniu Mocy. Granica pomiędzy ukłonem dla fanów, a żenującym brakiem oryginalności zaciera się z każdą kolejną minutą filmu. Są oczywiście jeszcze inne pozytywne aspekty, jednak więcej jest tych negatywnych, a to wymagania zdradzenia pewnych kluczowych elementów fabuły.
„Granica pomiędzy ukłonem dla fanów, a żenującym brakiem oryginalności zaciera się z każdą kolejną minutą filmu.”
Zamiast zrobić coś naprawdę oryginalnego, lub pociągnąć fabułę w interesującym kierunku – zrobiono kalkę, dosłownie kalkę prawie całej oryginalnej trylogii upchanej w dwóch godzinach tylko z zasadą więcej, więcej… Po Abramsie nie oczekiwałem wiele, już wielokrotnie udowodnił ze potrafi nakręcić niektóre sceny, i tylko tyle, jego pisanie jest na poziomie fanficów nastoletniego fana. Jednak człowiek który napisał razem z Lucasem dwa scenariusze do oryginalnej trylogii także sie nie postarał po za kilkoma momentami jest słabo, bardzo słabo. nie licząc kilu(nastu) drobnych „mrugnięć” – nie wiadomo co się wydarzyło przez te lata, tylko wzmianki że zamiast Rebeliantów mamy ruch oporu a zamiast Imperium „First Order” stylizowany na nazistów przyszłości… Luke zniknął i wszyscy go szukają, jest mapa wskazująca miejsce jego przebywania, która trafia w ręce Ray przy okazji ratunku droida BB8 i decyduje dostarczyć go do siedziby ruchu oporu. Brzmi znajomo? „Czarny stormtrooper „ ma ciekawy wątek na samym początku, który stara się przemycić nieco wyjaśnień, ale jest szybko urwany a postać sprowadzona do poziomu „wesołego przydupasa” co niszczy tą postać po niespełna kwadransie trwania filmu.
Podobnie jest z Kylo „chcę być jak Vader” Ren. Do momentu gdy zdejmuje swój hełm , postać wydaje się ciekawa ze względu na fanatyczną wręcz fascynację i naśladownictwo legendarnej postaci. Do chwili ujrzenia twarzy skrywanej pod maską, można wiele sobie dopowiedzieć, szczególnie że jego zachowanie może sugerować szaleństwo, a przynajmniej że coś nie do końca jest tak z tą jednostką. Jednak gdy hełm opuści jego głowę, cały potencjał tej postaci ulatuje. Jakiś zbuntowany chłystek, który ma problemy bo „Tatuś go nie kochał” i przeszedł na ciemną stronę mocy. Nawet jak ponownie założy maskę, krzywda tej postaci została już wyrządzona.
Sceny walk, szczególe pojedynków powietrznych są z gatunku – tyle dzieje że nudzi. Na ekranie dzieje się wiele, ujęcia są zbyt krótkie i dynamiczne. Czasami mniej, znaczy lepiej i tutaj też by się to przydało zastosować tą zasadę. Pojedynków na miecze świetlne jest niewiele, są bardziej surowe niż w pierwszych trzech epizodach, praktycznie zero wymyślnej akrobacji. Ujęcia są dłuższe, tylko choreografia kuleje. Każda scena, każdy motyw był, po prostu był i był zrobiony lepiej w oryginalnej trylogii, a tutaj to jest na zasadzie trochę starego by połechtać ego fanów, którzy i tak by poszli na ten film dla kilku sekund z oryginalną obsada (w jednym przypadku tak nawet jest) i cała masa niepotrzebnego wykorzystywania znanego materiału.. Wiele scen jest bez sensu, natomiast ostatni akt to kwintesencja lenistwa i absurdu w jednym.
Przebudzenie mocy to film który żeruje na nostalgii, marce i fanach. To po prostu wymiana starej gwardii na nowe pokolenie, pełna naleciałości obecnego sposobu robienia filmów, który paradoksalnie został zapoczątkowany przez Nową nadzieję, tyle lat temu. Fani pójdą do kina, inni także „bo to Gwiezdne Wojny”. Jednak nie jest to film wybitny, ani nawet szczególnie dobry, po prostu jest …