Sportowy spektakl w Londynie dobiegł końca. Nie ukrywam, że codziennie spędzałem przed telewizorem po kilka(naście) godzin starając się śledzić wszystkie zmagania sportowców z całego globu. Ten tekst wbrew waszym obawom nie jest jednak poświęcony polskiej reprezentacji, nie jest też próbą bilansu i oceny 10 medali olimpijskich. Jest o kryzysie igrzysk. Tym komputerowym.
W zamierzchłych czasach kiedy po niebie latały pterodaktyle, za oknem co chwila pojawiał się T-Rex, a w jaskiniach graczy królowały komputery 8-bitowe, igrzyska były czymś wyjątkowym. W sensie komputerowym. Summer Games (by Epyx), czy Winter Games (by Epyx) na moim C-64 nie były tytułami pojawiającymi się okazjonalnie, to były gry, które męczyliśmy do nieprzytomności próbując pobijać kolejne rekordy. Niejeden joystick wyzionął ducha podczas biegu czy skoku o tyczce! Oczywiście w porównaniu do dzisiejszych produkcji były to gry prymitywne, oferujące możliwość rywalizacji zaledwie w kilku konkurencjach (m.in. biegi, pływanie, skok o tyczce, skoki do wody, strzelanie do rzutków, jakaś gimnastyka (skok przez kozła?) etc.). Nie były też pozbawione poczucia humoru – jeśli przeciągnęliśmy rzut młotem ten porywał zawodnika opuszczając ekran z miotaczem wciąż trzymającym linkę. Również sterowanie nie było szczególnie wyrafinowane. Opierało się najczęściej na regularnym, rytmicznym wychylaniu drążka joysticka przerywanym naciskaniem przycisku FIRE, lub po prostu jak najszybszym machaniu manipulatorem (co, jak pisałem wyżej było prawdziwie zabójczą praktyką dla joysticków – szczególnie tych na mikrostykach). Mimo prostoty, a może właśnie dzięki niej, gra dawała niesamowitą ilość frajdy.
Najlepszym dowodem na popularność gier olimpijskich były gry quasi-olimpijskie jak np. Caveman Ugh-limpics – pozycja absolutnie fenomenalna. Bo czy ktoś nie chciałby wziąć udziału w biegu (ucieczce?) przed tygrysem szablozębnym, skoku o tyczce przez t-rexa , rzucie kobietą (teściową?) w dal, rozpalaniu ognia na czas, wyścigu na dinozaurach czy waleniu się maczugami po głowach? Co ważne, nie były to gry drugiej kategorii, nie odstawały ani o jotę od innych produkcji ukazujących się w tamtych czasach.
Oczywiście dziś wyglądają one śmiesznie, prymitywnie i trudno wyobrazić sobie, że ktoś mógł się przy tym dobrze bawić. Prawda jest jednak taka, że jak na tamte czasy były to pełnoprawne, naprawdę niezłe pozycje oferujące sporą dawkę rozrywki każdemu kto po nie sięgnął.
A jak wygląda to dziś? Niestety od wielu lat gry olimpijskie straciły status gier istotnych. Oczywiście co cztery lata lądują na półkach kolejne tytuły typu Beijin 2008, Londyn 2012 etc. Są to jednak gry… nudne, mało wciągające, a przede wszystkim wyraźnie odstające od mega produkcji sportowych typu NBA 2K, PESów czy kolejnych odsłon FIFA. To typowy marketingowy produkt, który ma się sprzedać przy okazji wielkiej imprezy, kupiony przez graczy niesionych sentymentem sprowokowanym przez zmagania na arenach olimpijskich. I choć na oficjalnej stronie gry można poczytać o ponad 40 konkurencjach, w których możemy wziąć udział, już pierwszy rzut oka na screeny czy filmy pokazuje, że będzie to kolejny produkt typu Beijin 2008, który niestety do gustu na dłuższą metę mi nie przypadł. Oceny wystawione Londynowi 2012 na metacritic (nieco ponad 60%) potwierdzają, że jest to kolejny, nic nie wnoszący średniak. Dlaczego tak się dzieje? Czy faktycznie dziś nie opłaca się zrobić porządnej, wciągającej produkcji sportowej przy okazji igrzysk olimpijskich? A może wszyscy ci, którzy zagrywali się w Summer Games od Epyx czy Caveman Ugh-limpics po prostu wymarli, a młodzi wolą Masterchiefem ratować świat?
Jak żyć panie premierze? Jak żyć?!
A poniżej rzut oka na to jak wyglądała olimpiada w czasach kiedy wasi ordynatorzy byli piękni i młodzi (teraz są już tylko piękni – przyp. digital_cormac):