web analytics

«

»

Hand of Fate – karciany hack 'n’ slash

Hand of Fate – czy te oczy mogą kłamać?

„O, nie! Znowu będzie o kartach!” – wykrzyknie pewnie niejeden z Czytelników, odwiedzających naszą stronę wystarczająco często, by zauważyć iż w ostatnich tygodniach pojawiło się sporo tekstów dotyczących komputerowych – i nie tylko – karcianek. Cóż, nie ukrywam, że od pewnego czasu staram się przeszczepić zamiłowanie do tej formy rozrywki  zarówno do serc naszych Drogich Czytelników, jak również rozpaczliwie przyciągnąć uwagę reszty ekipy Grastroskopii. Z góry zaznaczam, że promowania gier karcianych nie zaniecham (albo umrę próbując).

Jednak tym razem chciałbym zarekomendować Wam grę na swój sposób wyjątkową. Przykuła ona moją uwagę głównie z powodu – zdawać by się mogło – karkołomnego konceptu. Gra akcji bazująca w istotnej części na budowaniu talii? Przyznam, że kiedy pierwszy raz o tym usłyszałem miałem spory problem z okiełznaniem tego pomysłu. Pojawiały się już gry, w których z różnym powodzeniem, próbowano zaimplementować elementy karciane – rouglike, strategie turowe, planszówki – jakkolwiek chyba żadna nie wykorzystywała kart, jako podstawy do generowania wydarzeń losowych wpływających na rozgrywkę toczoną w czasie rzeczywistym.

Hand of Fate swoją – trwającą ponad dwa lata – drogę od pomysłu do wersji finalnej rozpoczęło na Kickstarterze. Australijskie studio Defiant Development, werbujące – jak sami siebie określają – „weteranów” między innymi z THQ i Segi, w niespełna miesiąc uzbierało pożądaną kwotę. Nic dziwnego. Sama idea była dostatecznie zachęcająca a i portfolio twórców zaangażowanych w projekt pozwalało żywić nadzieję na dopełnienie składanych obietnic. Hand of Fate zaliczyło swój debiut na steamowym Greenlight (w fazie wczesnego dostępu) by w końcu 17 lutego bieżącego roku zaprezentować się światu w swej finalnej wersji, oznaczonej numerem 1.0. Żyjemy w takich dziwnych czasach, że samo wyjście poza Early Access i zakończony z powodzeniem projekt z Kickstartera zasługuje na pochwałę.

Hand of Fate

Karta szła mi całkiem nieźle, do momentu gdy jakiś dureń otworzył okno.

Czym jest Hand of Fate? Najprościej będzie zacząć od tego, że mamy tu do czynienia ze specyficzną – a jakże! – odmianą gry rouglike. Przemierzamy więc kolejne lokacje i walczymy z kreaturami wszelkiej proweniencji. Spotykamy również bardziej nam przychylne postaci, które za odpowiednią cenę albo i za zwykły gest powodowany odruchem serca wesprą nas w tej tułaczce – błogosławieństwem, pieniądzem, czy pożywieniem. Przyjdzie nam również zgłębić naszpikowane pułapkami lochy, w których znajdziemy cenne artefakty, użyteczne uzbrojenie i złoto. Za to ostatnie będziemy mogli nabyć, niezbędny do dalszej wędrówce, sprzęt.

Powiecie – cóż w tym nowego? Podobnych gier można znaleźć przecież na pęczki! Otóż, inność Hand of Fate polega na tym, że cała nasza poniewierka zapisana jest w kartach. Przed każdą wyprawą składamy własną talię, w skład której wchodzą karty odpowiedzialne za zdarzenia. Jedne z nich wpływają pozytywnie, pozwalając dobrać z talii karty ekwipunku, złota, czy pożywienia. Inne prowadzą do potyczek, albo wrzucają nas do najeżonego pułapkami labiryntu. Efekt niektórych z kart uzależniony bywa od dodatkowego losowania, decydującego o naszej porażce, bądź sukcesie (co przypomina trochę bazarową grę w „trzy kubki”). Poza tym w decku znajdują się karty uzbrojenia, artefaktów, błogosławieństw, podróżnych kupców i – aby nie było za łatwo – dorzucone przez tajemniczego krupiera karty klątw i przeciwników. Na niektórych z kart znajdują się tokeny. Jeśli efekt zdarzenia, powiązanego z daną kartą jest pozytywny, wówczas dzięki uzyskanemu z ten sposób tokenowi otrzymujemy dostęp do nowych kart – potężniejszych czarów i ekwipunku, oraz nowych wydarzeń.

Jako, że mężnie stawiam czoła wszelkim przeciwieństwom losu, nie wahałem się dodać do decka karty o złowieszczej nazwie “A Wife’s Fury” ;-)

Jako, że mężnie stawiam czoła wszelkim przeciwieństwom losu, nie wahałem się dodać do decka karty o złowieszczej nazwie “A Wife’s Fury” ;-)

Każda partia zaczyna się od rozłożenia na stole kart wydarzeń z naszego decka. Przenosząc pionka na konkretną z kart odgrywamy wydarzenie, które się z ową kartą wiąże. Czasem dany nam jest pewien wybór, innym razem musimy przyjąć to, co „oferuje” dana karta. Kiedy z wydarzeniem związana jest potyczka przenosimy się na ekran walki, której mechanikę zapożyczono z serii gier Arkham… Dodać trzeba, że potyczki z kreaturami bywają wymagające, zwłaszcza jeśli nie udało nam się wcześniej zdobyć odpowiedniego ekwipunku. Walka jest więc satysfakcjonująca, chociaż oparta na bardzo prostym mechanizmie kontr i uników. Brak jej może płynności i finezji znanej z gier Rocksteady Studios, jakkolwiek mechanika ta sprawia się tu całkiem przyzwoicie.

Dzięki opartemu na karcianych elementach mechanizmowi, każda kolejna partia jest wyjątkowa. Wydarzenia przytrafiają się w różnej kolejności i element losowy jest tu nie bez znaczenia. Mamy, co prawda pewien wpływ na to, co nam się wydarzy i można spróbować zadbać o taką synergię decka aby wylosowane karty w sposób łatwiejszy do przewidzenia prowadziły nas do celu – czyli do pokonania bossa, potyczka z którym kończy każdą partię. Nieprzemyślana konstrukcja talii doprowadzić może do tego, że do ostatecznej próby staniemy kompletnie nie przygotowani i zmuszeni będziemy powtarzać cały poziom od początku. Elementy karciane nie są więc wcale „na doczepkę”.

Screenshot_2

Wróżenie z kart, psia ich mać! Miała być sława, zdrowie i niewyobrażalne bogactwo, a skończyłem na marnie opłacanej posadzie nadwornego szczurołapa!

Nie mam większych zarzutów odnośnie oprawy graficznej. Widać tu jednak niski budżet gry, przejawiający się głównie w dość ascetycznym wyglądzie lokacji, w których toczy się batalie. Animacja postaci też pozostawia trochę do życzenia. Na szczególną uwagę zasługują w tym względzie kreatury zwane Magami, które atakują z dystansu, ale nijak nie mogą pozbyć się nawyku dreptania w miejscu w swoistej wersji moonwalka. Inaczej sprawa się ma z samą „karcianą” częścią gry. Czarno-białe rysunki przywodzą na myśl karty tarota i ilustracje z opisywanego wcześniej Sorcery! (co ciekawe, za część grafik odpowiada jeden z legendarnych twórców gier z cyklu Fighting Fantasy, Ian Livingstone). W połączeniu z nastrojową narracją naszego tajemniczego oponenta, ten aspekt rozgrywki wypada naprawdę klimatycznie i ciężko się tu do czegokolwiek przyczepić.

Hand of Fate to ciekawa propozycja dla osób, które chciałyby bezboleśnie wejść w świat komputerowych karcianek. Nad konstrukcją talii trzeba trochę pomyśleć, ale nie jest to tak skomplikowane, jak w przypadku większości gier karcianych. Ponadto elementy zręcznościowe wprowadzają tu znaczące urozmaicenie i przyznać trzeba, że obie mechaniki funkcjonują tu na równych prawach i doskonale ze sobą współgrają. Liczę na to, że projekt będzie rozwijany i sprzeda się na tyle dobrze, by w przyszłości ukazała się kontynuacja. Większy budżet może sprawić, że kolejne odsłony Hand of Fate mogą okazać się naprawdę wielkimi hitami. Czego twórcom serdecznie życzę!

P.S. Dołączam filmik, za którego jakość z góry przepraszam. Jest to jedna z nielicznych moich prób okiełznania YouTube. W trakcie nagrania dał o sobie znać również brak doświadczenia w gadaniu do siebie, co zaowocowało palnięciem kilku głupot. Mam jednak nadzieję, że upubliczniając go osiągnąłem swój cel i w połączeniu z powyższym tekstem da Wam on dość klarowny obraz tego, czym jest Hand of Fate. :-)