Jesienna depresja? Nie u nas, bo bawimy się z puchatymi, tłuściutkimi stworkami. Nie ma to jak urocza giereczka na szarugę za oknem.
Przyznam się uczciwie przed Wami, że nie czekałem jakoś specjalnie na Kenę. Oczywiście gra gdzieś, kiedyś mignęła mi w zapowiedziach i to tyle. Nie zwróciłem na ten tytuł jakiejś specjalnej uwagi. Ba! Mój brak zainteresowania sprawił, że sądziłem nawet, iż jest to tytuł ekskluzywny na konsolę Playstation 5. Oczywiście byłem w błędzie. Gra pojawiła się na PS5/PS4 oraz na komputerach PC w usłudze Epica.
W każdym razie gra zadebiutowała na rynku przedwczoraj 21 września i postanowiłem wesprzeć kwotą 169 cebulodukatów mały, bo tylko 14 osobowy zespół Ember Lab stojący za tą uroczą grą. Oczywiście wybrałem wersję na konsolę Sony (PS5). Poniżej możecie sobie obejrzeć pierwszą* godzinę rozgrywki w 4K. No dobrze… DWIE godziny. Wideo nagrałem bezpośrednio na konsoli, a potem przerzuciłem te ponad 40 gigabajtów na YT – doceńcie tę tytaniczną pracę ;).
Jak mi się grało jako Kena? Wizualnie to prawdziwy majstersztyk. Zaryzykuję stwierdzenie, że to chyba najładniejsza – obok nowego Ratcheta – gra ostatnich miesięcy. A sama rozgrywka? Wcielamy się w młodą „przewodniczkę duchową” Kenę, która wyrusza na epicką wyprawę przez bajkową krainę. Towarzyszą jej słodziutkie, tłuściutkie czarne, puchate stworki Rot (Zgniłki?).
Kena: Bridge of Spirits to trochę walk w Soulsowym, choć „lajtowym” stylu, szczypta klimatu znanego z serii Zelda i tak dalej. Jest bajkowo i kolorowo. Gra dla całej rodziny!
Więcej i konkretniej o grze powiemy już wkrótce w odcinku Diagnozy wstępnej. Tak! Nasz cykl w którym gadamy o giereczkach żyje! A teraz już oglądajcie sobie tego gameplaya!
*No dwie godziny.