13 lat czekania i wreszcie, pod koniec września, do tysięcy czytelników trafił pierwszy numer wskrzeszonego Secret Service – pisma legendy lat 90-tych. I co? I właśnie wtedy się zaczęło…
Choć tekst ten z założenia miał być moją refleksją nad zawartością 97-ego numeru SS (wydawcy postanowili kontynuować numerację), nie sposób nie zacząć od kilku słów na temat odbioru pisma i emocji jakie ono wywołało w polskim Internecie. A trzeba przyznać, że choć przypuszczałem, że powrót legendy wywoła spore emocje, nie spodziewałem się, że będzie aż tak gorąco. Błyskawicznie po premierze uwidocznił się podział na dwa obozy – Fanatyków Obrońców Świętości SS i hejterów, wiecznie niezadowolonych, kontestujących, specjalistów w każdej dziedzinie. Wydawałoby się, że ludzie na ogół 30-40 letni, bo do tych kierowany jest rzeczony periodyk, to ludzie stateczni, spokojni, cierpliwi, a przede wszystkim rozumni (a co ma wiek do tego? przyp. Copper). Przeglądając regularnie grupę Secret Action dochodzę jednak do wniosku, że jest inaczej – przynajmniej w odniesieniu do części osób, które wsparły projekt. O co chodzi? O wszystko.
Okazuje się, że grupa pełna jest specjalistów od wszystkiego. W sumie, od dawna wiemy, że w Polsce żyje 40 mln specjalistów od piłki nożnej, ale kompletnie nie wiedziałem, że żyje tu też rzesza specjalistów od pisania o grach, wydawania pism, dystrybucji i logistyki. Wszyscy oni postanowili zebrać się w grupie Secret Action i zawzięcie krytykować każde posunięcie redakcji, do której z grubsza mają pretensje o wszystko – o to, że za mało tego, za dużo tamtego, że za duża czcionka, że pismo nie spełnia ich oczekiwań, że teksty nie takie jakby chcieli, że supery nieśmieszne…
Lamentowano również nad tym, że pismo wysyłano w czarnej folii przypominającej worek na zwłoki (sic!), a nie w tekturowej osłonce, że Zła Redakcja nie zadbała i osobiście nie przypilnowała każdego egzemplarza, żeby pracownicy poczty go nie zagięli (pierwszy numer z trzech, które wyjdą będzie wart fortunę za kolejne 20 lat… zagięty straci na wartości — przyp. Copper). Grupę zalała fala zdjęć pofalowanych okładek dowodzących tragedii poszkodowanych i postów pełnych pretensji (do redakcji!), że Poczta Polska zniszczyła przesyłkę. Oglądałem to i przecierałem oczy ze zdumienia. Lamentować, bo komuś pofalowało czy nawet zagięło się czasopismo?! Really?! W sumie, pozostaje mi zazdrościć i pogratulować tym ludziom. Skoro ich głównym problemem życiowym jest pofalowane czasopismo… Sam zamówiłem egzemplarz kolekcjonerski z okładką stylizowaną na klasyczną, ale jakoś nie odczuwam bólu… istnienia z powodu faktu, że pofalowała się okładka po tym jak wrzuciłem ją do plecaka w celu poczytania w drodze do pracy. Ale może to kwestia nabrania dystansu do takich rzeczy? Jak bardzo mądrze napisał ktoś na grupie – najlepszym remedium na takie „problemy” jest dwójka dzieci.
Prawdziwą falę wściekłości fanów SS wywołał fakt opóźniających się przesyłek, wskutek czego wielu z wspierających akcję na PolakPotrafi otrzymało swoje egzemplarze po premierze pisma w kioskach. Zgadzam się, wyszło niezręcznie, redakcja mogła przewidzieć opóźnienia i wysłać egzemplarze do wspierających wcześniej. Byłby to miły gest w stosunku do osób, które postanowiły sfinansować powrót czasopisma. Ale żeby zaraz z powodu opóźnienia lamentować publicznie?! Mój egzemplarz trafił do mnie 3 czy 4 dni po premierze. I co? Kompletnie nic. Czekałem 13 lat, 3 dni w tą czy tamtą. Who cares?! Naprawdę uważacie, że robi to JAKĄKOLWIEK różnicę?! Tym bardziej, że mówimy o dwumiesięczniku i akcji wysyłki obejmującej jakieś circa 4000 egzemplarzy do odbiorców na całym świecie. Albo ja jestem nienormalny, albo zdecydowanie zbyt dużo ludzi w tym kraju cierpi na tzw. „ścisk pośladów” i podchodzi do życia i tego typu głupot zdecydowanie zbyt poważnie. Absolutnie rozbroił mnie jednak płacz niektórych o to, że hall of fame z listą wszystkich wspierających został wydrukowany tylko w egzemplarzach kolekcjonerskich, a nie w całym wydaniu. Naprawdę czytając niektóre lamenty na usta cisnęło mi się filmowe…
Drugi nurt marudzenia dotyczył zawartości samego pisma. Wytykano literówki, lapsusy słowne, dobór tekstów czy warsztat samych piszących. Tu znów ujawniła się nasza polska natura specjalistów od wszystkiego. Czytając niektóre wątki można by dojść do wniosku, że praktycznie każdy członek grupy Secret Action napisałby to lepiej niż członkowie redakcji tylko akurat mu się nie chce i Secreta musieli wydać ci najmniej zdolni w kraju, którzy nie dość, że na niczym się nie znają, bo dawno wypadli z obiegu, to jeszcze nie umieją pisać! Dostało się Miczowi za hostessy (faktycznie słabszy fragment tekstu) i prawie zlinczowano go za… niefortunną literówkę, która wskrzesiła Jacka Tramiela. Oczywiście wielu ze „specjalistów” doszło do wniosku, że Micz nic nie wiedział o śmierci Tramiela, co stanowić miało koronny dowód na to, że facet się po prostu nie zna, wypadł z obiegu etc. Zarzut był na tyle często powtarzany, że sam autor musiał się do tego odnieść w jednym z wywiadów. Cud, że nie zorganizowano wyprawy żeby sprawdzić czy Tramiel naprawdę nie żyje (proponuję komisję śledczą — przyp. Copper)! Czytając te brednie niektórych czytelników zachodziłem w głowę jak to możliwe. Serio? Zarzucacie gościowi, który napisał książkę o historii gier komputerowych, że się na nich nie zna, wypadł z obiegu i nie wie o tak istotnym wydarzeniu jak śmierć jednej z legend branży? Are you serious…?! Dostało się też Krupik za recenzję Ethana, dostało się wszystkim za felietony o niczym. Ba! Pojawił się nawet zarzut, że w obecnym numerze jest tylko bodajże 8 recenzji, a w którymś z archiwalnych było 40! Recenzje w dobie Internetu zamieszczane w dwumiesięczniku? Taaak, to na pewno jest ten powód dla którego wszyscy sięgniemy po nowego SS…
Skala marudzenia, pretensji czy postaw w stylu „jestę specjalistom i zrobiłbym to milion razy lepiej” jaka zalała grupę była powalająca. Na szczęście w tym morzu łez znaleźli się też umiarkowani, rozsądni i przede wszystkim myślący czytelnicy, którym pismo się spodobało, choć nie bez pewnych uwag, które wielu z nich wymieniało w swoich postach. Przypuszczam, że liczba takich osób jest całkiem znaczna, trudno jednak wyłapać je z szumu jaki generują malkontenci, skutecznie zabijający przejrzystość i czytelność grupy. Ot, słabość mechaniki facebooka dała się we znaki.
Podsumowując reakcję społeczności zastanawia mnie w tym wszystkim tylko jedno. Skoro prawie 4 tysiące osób było gotowe sięgnąć do portfela aby wskrzesić SS, dlaczego tak wielu z nich nie jest w stanie dać pismu i ekipie, która postanowiła je robić kredytu zaufania i potknięcia zrzucić na karb trudnych początków? Skala akcji wydaje się niebotyczna i jak przypuszczam opanowanie logistyczne tego wszystkiego przez kilka(naście) osób przypominało piekło – dlaczego więc nie pozwolić im na pewien margines błędu? Czy odrobina zrozumienia dla tych ludzi, dla ich pracy i wysiłku, jest niemożliwa? Czy fakt, że wyłożyliśmy te kilkadziesiąt złotych aby wesprzeć akcję daje nam prawo do bezwzględnego rozliczania redakcji, do toczenia piany i mieszania tych ludzi z błotem?! „Płacę i wymagam” – typowo buracka postawa prezentowana najczęściej przez osoby, które same w życiu nic nie zbudowały od podstaw. Szkoda. Na szczęście redakcja na większość hejtu wywalanego codziennie na grupie praktycznie nie reagowała.
Skoro opisałem już dramat tysięcy naszych rodaków, którzy nocami chlipią w poduszkę tuląc swoją pomięta okładkę (gniotąc ją jeszcze bardziej — przyp. Copper), albo pomstują planując zemstę na podłej redakcji, mogę przejść wreszcie do meritum, czyli zawartości pisma.
Secret Service w zbiórce na PolakPotrafi zebrał niebagatelną kwotę, prawie 285 tyś złotych otrzymując wsparcie od prawie 4 tysięcy osób. Akcja zbiórki potwierdziła, że „jest wola w narodzie” (była — Copper). Redakcja zdecydowała silnie nawiązać do pisma z lat 90-tych – zachowując numerację, proponując okładkę kolekcjonerską w szacie oryginału; nawet cena nawiązywała do tej sprzed ponad dekady. Spore wrażenie robiła też grupa, którą udało się zebrać pod szyldem SS – Borek, Sir Haszak, Krupik, Pegaz, Naczelnik, Dr Destroyer i wielu innych. Temu, kto choć otarł się o prasę poświęconą grom w latach 90-tych każdy z tych nicków mówi całkiem sporo i jest swego rodzaju obietnicą dobrej jakości. Dlatego też oczekiwania były… no właśnie, były gigantyczne i bardzo mocno niesprecyzowane. Mieszanka nostalgii, tęsknoty do czasów swych młodzieńczych, a przede wszystkim duża dawka idealizacji wspomnień sprawiły, że już na starcie redakcja miała przed sobą zadanie trudne do zrealizowania. Zadowolenie wszystkich było niemożliwe, zadowolenie większości… wątpliwe?
Pismo, które otrzymaliśmy jest nieśmiałą próbą pogodzenia starego z nowym (z naciskiem na stare), co mam wrażenie nie zawsze wychodzi Secretowi na zdrowie. Bo to, co spodoba się 30-40-latkowi niekoniecznie przypasuje młodszemu czytelnikowi, a o takiego, wydaje się, Secret też będzie chciał powalczyć. Stąd dział kieszonkowce – poświęcony grom mobilnym. Zdecydowana większość pisma jest dedykowana jednak czytelnikowi dojrzalszemu. To co zwraca uwagę od samego początku to jakość wydania. Jak podkreślają zgodnie prawie wszyscy – jest ono wyjątkowe. Gruba, klejona okładka, bardzo dobrej jakości papier niepozostawiający śladów farby drukarskiej na rękach nawet przy dłuższym czytaniu. Pismo otwiera Menu, obok którego znajdziemy dwa wstępniaki (Micza i Łapusza). Jest ono proste, niewyszukane i zdominowane przez screeny. Zupełnie neutralne, choć ja osobiście wolałbym krótkie opisy poszczególnych pozycji przy równoczesnym mniejszym udziale grafiki – ot, kwestia gustu.
Dalej trafiamy na dział zatytułowany „Rzut okiem”. Jest to seria krótkich artykułów-relacji, w których poczytamy o Gamescom, Comic-Con, odwiedzimy Flying Wild Hog czy wreszcie powędrujemy na ranczo George’a Lucasa. W mojej zupełnie subiektywnej ocenie to najsłabsza część pisma. Choć pozornie tematy mogą wydawać się ciekawe, to teksty są zbyt krótkie. Ślizgają się po temacie nie potrafiąc wciągnąć i dostatecznie zainteresować. Choć rozumiem przesłanie i koncepcję tego działu nie przemawia do mnie jej realizacja. Relacja Micza z Gamescom zdominowana jest przez towarzyszącą tekstowi grafikę sprowadzając całość do kilku dość banalnych opisów z nieszczęsnym fragmentem o hostessach, który nijak nie pasuje do reszty i pobrzmiewa szczeniacką fascynacją golizną nie przystającą ani do pisma, ani osoby autora. Nawet jak na ogólne wrażenie z targów, mnie zabrakło tu po prostu treści. Zbyt krótko. Spodobało mi się natomiast zestawienie najciekawszych zaprezentowanych na Gamescomie gier. Krótkie notki, opatrzone screenem pozwalają szybko zorientować się o co chodzi.
Kompletnie nie rozumiem natomiast, tak jak większość czytelników, umieszczenia w numerze wywiadu z Jimem Ryanem, prezesem oddziału europejskiego SONY czy notki o Polaku grającym w Heartstone. O ile to drugie można potraktować jako ciekawostkę o tyle rozmowa z Ryanem to kompletny niewypał. Banalne pytania i takie same odpowiedzi. Rozumiem, że PRowe cerbery mogły nie pozwolić Miczowi zadać pytań ciekawych czy niewygodnych, ale w tej sytuacji byłoby chyba lepiej zrezygnować z publikacji tej PRowej papki typu „zapowiedzieliśmy wiele ciekawych tytułów”. Relacja z Comic-Con czy wizyta u Flying Wild Hog to jednostronicowe raczej bezbarwne teksty, które nie potrafiły mnie niczym zainteresować. Opis rancza Lucasa cierpi zaś na coś, na co autor tekstu nie miał wpływu – próbuje on opisać coś, co po prostu trzeba samemu zobaczyć, żeby poczuć ten „fun”. Opatrzona sporą ilością zdjęć (których znów jest więcej niż tekstu) relacja Bartka Czartoryskiego po prostu nie potrafiła „sprzedać” mi magii tego miejsca, choć rozumiem, że sam autor bawił się na tam fenomenalnie. Ten tekst jest jak próba opowiedzenia komuś świetnej imprezy w oczekiwaniu, że będzie się bawił równie dobrze jak my, którzy na niej byliśmy. To po prostu niemożliwe, niezależnie od starań autora, któremu nic nie można zarzucić.
Kolejne kilkanaście stron to recenzje rozpoczynające się od 3-stronicowego tekstu nt. Ethana Cartera autorstwa Krupik. I znów grafika dominuje nad tekstem. Sama recenzja jest mocno ogólna, choć to akurat nie przeszkadza gdyż zupełnie nie interesują mnie technikalia czy szczegółowe założenia gry. O tych wszyscy już na pewno czytaliśmy w necie. To raczej tekst o tym, czy się Krupik podobało czy nie. I w sumie muszę przyznać, że taka forma pasuje mi najbardziej do dwumiesięcznika, który powinien skupić się na wydawaniu opinii, a nie serwowaniu newsów czy szczegółowym omawianiu nowości. Bo te po dwóch miesiącach nowościami siłą rzeczy już nie będą. Jedynym zarzutem, jaki mogę postawić recenzji Ethana Cartera może być niewielka długość tekstu czy raczej stopień wykorzystania powierzchni strony w relacji tekst/grafika. Bez wątpienia plusem jest brak oceniaczki (których osobiście nienawidzę), choć przydałoby się małe resume w postaci mocnych/słabych stron czy jak kto woli plusów/minusów danego tytułu.
Co do pozostałych recenzji w Internecie rozgorzała gorąca dyskusja nt. ich doboru. Wskazywano recenzję tytułu sprzed roku jako bezzasadną. W tym przypadku nie zgodzę się z opinią internautów. Skoro – jak napisałem – widziałbym SS jako pismo opiniotwórcze, nie widzę problemu w tym, że ktoś zwróci moją uwagę na wartościowy tytuł sprzed roku czy dwóch. Często podobny zabieg stosujemy na GRAstroskopii, na czym wszyscy korzystamy grając po prostu w gry warte uwagi, a nie we wszystko jak leci gdyż najzwyczajniej w świecie, jako ludzie pracujący i posiadający rodziny, nie mamy na to czasu. Z drugiej strony jasne jest, że jeśli ktoś oczekuje od SSa bycia pismem informującym go o nowościach (dwumiesięcznik, madafaka?!) to nie może być tu miejsca dla recenzji starszych tytułów. Pozostaje tylko pytanie o sens takich oczekiwań od czasopisma ukazującego się co dwa miesiące.
Równie gorącą dyskusję wzbudziły recenzje tytułów spod znaku Early Access. I tu, podobnie jak część internautów, mam mieszane uczucia. Trudno pisać o czymś, co jest dopiero w budowie. Jak rozumiem byłaby to współczesna forma niegdysiejszych „zapowiedzi”. Ale czy w dobie Internetu ma to w ogóle sens? Na tych kilku stronach zdecydowanie chętniej widziałbym kolejny dłuższy tekst przekrojowy.
No właśnie, Przekroje – to kolejny dział, który w mojej ocenie może być (i jest) bardzo mocną stroną pisma. W obecnym numerze poczytamy o serii Wolfenstein (by Voyager), historii legendarnego studia Sierra On-Line (by Micz) i serii X-COM pióra Sir Haszaka. Każdy z tekstów to kawał dobrej lektury. Co ważne, na stronie mamy wreszcie więcej tekstu niż obrazków! Dalej znajdziemy ciekawy wywiad – tym razem z Julianem Gollopem – twórcą X-COM i równie ciekawy tekst o przemocy w grach. Choć temat oklepany jest do bólu tekst czytałem z dużą przyjemnością, co zapewne jest efektem dobrego warsztatu Marcina Drewsa. Kolejne kilka stron to potrójne combo – trzy teksty składające się na jedną narrację wokół Sensible Software. Ciekawy pomysł i przyjemna lektura o tak ważnych tytułach jak Sensible Soccer czy Cannon Fodder.
Po Przekrojach znajdziemy słynne KGB czyli Kolorowy Growy Biuletyn będący swoistym „pomieszaniem z poplątaniem”. Jest tekst Pegaza z przesłaniem, są przecieki i supery (wg internautów zupełnie nieśmieszne), ale i tekst, który bardzo przypadł mi do gustu, czyli „Secret Service Story” Micza i Pegaza, opisujący jak się pojawiła idea wskrzeszenia SS. Mam natomiast wątpliwości co do sensu kolumny „Pełne wynurzenie” – króciuteńkich tekstów na tematy przeróżne. Jak dla mnie zbyt chaotyczne, zbyt skrótowe, przypominające losowo dobrany wybór myśli poszczególnych autorów. Ciekawy, choć zdecydowanie za krótki jest za to tekst Micza o berlińskim muzeum gier komputerowych. Aż szkoda, że opowieść kończy się tak szybko. Tekst okraszony jest również (za)krótkim wywiadem z szefem owego muzeum.
Na kolejnych stronach trafiamy na kilka felietonów, autorstwa Krupik, Mirka Filiciaka, Dr. Destroyera, Naczelnika i Borka, rozrzuconych co kilka stron, wpisanych w KGB i dział Retro. Choć czytałem na necie sporo żali nt tych tekstów zupełnie ich nie rozumiem. Głównym zarzutem było to, że są o niczym; jakby nikt nie zauważył, że to ewidentnie felietony otwierające – teksty, które są swoistym przywitaniem się z czytelnikiem. Jedne zdradzają co się działo z ich autorami w międzyczasie, inne są mocno autoironiczne (Dr. Destroyer czy Borek) i po prostu bawią się formą. To prawda, nie są to teksty z przesłaniem, pełne głębokich myśli a la Paulo Coelho :). To teksty, które mają wywołać uśmiech czy po prostu dzielą się z nami jakąś refleksją autora. Mnie osobiście taka forma od zawsze bardzo pasuje (sięgając czasów Pilcha w Polityce), dlatego – choć to bez wątpienia mocno subiektywne – felietony będą tekstami, których będę szukał jako jednych z pierwszych w kolejnych numerach. Pozostałe teksty to mieszanka tekstów ciekawych i zupełnie nieciekawych. Nie rozumiem po co pisać o seryjnych zabójcach w serialach (w formie rankingu!), serialu Perfect Stranger czy budować kolejne banalne „5 dziewczyn, które wpłynęły na historię gier” – zestawienie kojarzące mi się bardziej z tytułami artykułów z żenującego i popularnego wśród nastolatek „Cosmo”. Z pewnym zainteresowaniem poczytałem natomiast o zimnowojennych projektach budowy baz na księżycu czy o tajemniczym Teotihuacan – mieście kultur Mezoameryki.
Ostatni dział, zatytułowany Retro, to miejsce przyjazne dla każdego dinozaura. W obecnym numerze warty przeczytania jest tekst o rodzimym Hansie Klosie – produkcji na Atari, dzięki której wzrosło wydobycie węgla w Polsce (wszak wiemy czym jest Atari i jak się je uruchamia, prawda? :) Tekstowi towarzyszy, krótki, ale ciekawy wywiad z twórcą przygód agenta J-23 Dariuszem Żołną. Drugim tytułem omawianym w tym numerze jest Knight Lore. Autor podszedł do tematu od strony technicznej co sprawia, że tekst jest faktycznie ciekawy, choć momentami zbyt zawiły. Fragment tłumaczący nakładanie się obiektów w grze o mało mnie nie zabił, ale widać, że autor wie o czym pisze, co ewidentnie trzeba poczytać mu na plus.
Edycja kolekcjonerska zawiera jeszcze dwie strony z wspominkami dwóch recenzji sprzed lat i słynny Hall of Fame, o który niektórzy mieli pretensje, że nie znalazł się w ogólnodostępnym wydaniu kioskowym (parcie na… papier? — Copper).
Werdykt? Wbrew temu nad czym lamentują niektórzy recenzujący Secreta mnie pismo się spodobało. Bardzo ładnie wydane, ze stosunkowo dużą czcionką ułatwiającą czytanie dinozaurom z wypalonym przez monitory wzrokiem. Mocną stroną wg mnie są przekroje i felietony, zastanowiłbym się natomiast nad formą recenzji (early access? dodać plusy/minusy?, co zrobić z kieszonkowcami?). W Rzucie okiem odwróciłbym proporcje grafika/tekst. Zdecydowanie wolałbym widzieć tam więcej tekstu, a mniej kolorowych obrazków, którymi jesteśmy zasypywani na co dzień w internecie. Zrezygnowałbym natomiast zupełnie z wszelkiego typu rankingów. Zestawienia tego typu celują w zupełnie inny target wiekowy niż statystyczny czytelnik SSa i tu najzwyczajniej w świecie moim zdaniem nie pasują. To, co rzuca się w oczy to fakt, że atrakcyjność pisma rośnie proporcjonalnie do długości tekstów. Formy krótkie (poza felietonami) wypadły raczej blado i nie przyciągnęły mojej uwagi. Trudno też powiedzieć, żeby zapadały w pamięć. Mam wrażenie, że pełnią one rolę mało atrakcyjnego wypełniacza, którego miejsce można by wykorzystać na kolejny większy artykuł. Mocną stroną okazał się też kącik Retro z ciekawymi artykułami o wiekowych już grach.
Warto spróbować? Myślę, że tak. Przed redakcją jeszcze sporo pracy żeby zbudować idealne pismo, ale są na dobrej drodze. Teraz tylko trzeba poprawić błędy, unikać popełniania kolejnych, a nie mam wątpliwości, że pismo znajdzie swoich wiernych czytelników. A wszystkim cierpiącym na „ścisk pośladów” polecam dać jeszcze jedną szansę ekipie tworzącej Secreta. Wrzućcie na luz, nie podchodźcie do tego jak do relikwii i świętej wojny, nie miejcie żądań i oczekiwań, których sami nie potrafilibyście jasno i jednoznacznie sformułować, a tym bardziej zrealizować. A wtedy wszystko nagle się poprawi i może nawet „ścisk w dolnej części pleców” odpuści?