web analytics

«

»

Jak nie robić handheldów?

Doktor Sony radzi jak nie robić handhelda

Skoro zadałem takie pytanie w tytule, naturalnym by się wydawało, że będę potrafił na nie odpowiedzieć. Spoczywa na mnie obowiązek by przynajmniej spróbować, choć przyznaję bez bicia – od specjalistów w robieniu skazanych na klęskę konsol kieszonkowych mógłbym się tylko uczyć. Sony, bo o tej zacnej firmie tu mowa, mogłoby się natomiast w tej dziedzinie habilitować.

Zanim PlayStation Portable trafiło na rynek, gro osób uważało, że będzie to znakomita konsolka. Ba, ja sam byłem o tym święcie przekonany, choć było to sto lat temu; w czasach gdy nie odróżniałem jeszcze konia od koniaku, a co dopiero świetnego handhelda od skazanego na porażkę, także czuję się usprawiedliwiony. O, błędy młodości! Tak czy siak, rzeczywistość szybko zweryfikowała marzenia Sony o tym, żeby zdetronizować Nintendo, którego Game Boy od lat rządził tym światem. Z perspektywy czasu przyczyny porażki tokijskiej firmy wydają się oczywiste, w związku z czym patrząc na liczbę sprzedanych egzemplarzy PSP, to jest ponad 71 milionów (stan na początek minionej jesieni, ale wielkiego skoku z pewnością od tego momentu nie było), można by rzecz, że nie jest tak źle. A w każdym bądź razie, mogło być znacznie, znacznie gorzej.

Jaki jest powód, dla którego PSP, od dnia swojej premiery do zapowiedzenia handheldów kolejnej generacji, ani przez moment nie miało perspektyw na nawiązanie równej walki z głównym konkurentem? Nic prostszego. Ten sprzęt był zły w samych swoich założeniach. Sony potraktowało pojęcie „konsoli przenośnej” nieco zbyt dosłownie. Najwyraźniej ktoś w Tokio uznał, że recepta na handhelda idealnego, to nic więcej jak powtórka z dużego PlayStation, tylko w wersji mieszczącej się w kieszeni. Wyobrażam sobie, że proces decyzyjny w tej kwestii wygląda następująco: Kaz Hirai, Ken Kutaragi, Howard Stringer i grupka inżynierów siedzą w sali konferencyjnej i deliberują nad projektem maszyny, która ma pozbawić prymatu Game Boya Advance. Długą dyskusję przerywa dopiero czyjś genialny projekt. Na stole ląduje telewizor, wówczas jeszcze rzecz jasna kineskopowy, do którego taśmą klejącą przytwierdzone jest pierwszej PlayStation i DualShock. Wszyscy wpadają w zachwyt. Stringer oznajmia, że teraz trzeba to tylko zmniejszyć i gotowe. Wszyscy biją brawo. Hirai krzyczy „Riiiiiidge Raceeeer”. Projekt PSP zostaje zatwierdzony. Kurtyna.

Sony to ten po lewej

Do handheldowych realiów metody znane z rynku stacjonarek się nie stosują. Nie można po prostu zrobić mniejszej wersji swojej flagowej konsoli, okroić, wydać kilkunastu hitowych gier i liczyć, że konsumenci się na to złapią. Nie złapią się, bo jak chcą hity z dużego PlayStation, to pograją w nie po stokroć wygodniej, z padem w ręku, na tymże dużym PlayStation i to wcale nie w pociętej odmianie. Złapali się na dwa ekrany i stylus oraz Mario, Pokemony i jakieś Nintendogsy. Na jedno sprzedane PSP przypadają obecnie 2 DS-y. To sporo, ale dopiero w przypadku gier ta proporcja jest naprawdę miażdżąca. U Nintendo trzy produkcje przekroczyły 20 milionów, na kieszonkowym PlayStation nic nie zeszło nawet w 5 milionach egzemplarzy. Choć daleki jestem od wychwalania TOP 10 bestsellerów na DS, czy w ogóle od twierdzenia, że wyniki sprzedaży są jakimś wyznacznikiem jakości, to Sony za swoją durną filozofię zostało bardzo słusznie skarcone. Bo czy na PSP najlepszy był kieszonkowy Metal Gear Solid? Tekken? Final Fantasy? Nie. PlayStation Portable warto było mieć dla LocoRoco, Lumines i Patapon. Tylko takich Pataponów było zwyczajnie za mało, a jeśli już się pojawiały, to było o nich za cicho.

Czy więc producent PSP nauczył się czegoś po porażce w walce z DS-em, uczynionej bardziej sromotną przez klęskę projektu PSP Go? Krótka piłka – nie. Oczywiście szansa, że PS Vita pokona 3DS jest całkiem spora, ale nie dlatego, że Sony nagle wyczarowało jakiś super sprzęt, tylko dlatego, że rywal się potknął. Nintendo zdrowo przegięło ze swoimi „rewolucyjnym” pomysłami. Jakieś 3D, w dodatku strasznie kiepskie, jakieś karty AR, cuda niewidy. Efekt był taki, że konsola dobrze nie zagrzała sobie miejsca na rynku, a już zaliczyła rekordową obniżkę ceny. Następca PSP natomiast jest tak samo niewygodny jak poprzednik, tylko że tym razem ma ekran dotykowy i aplikację do Facebooka. Sony zaś zdaje być się tak samo skupione na grach, którymi na tym rynku nic nie zdziała. Patrzę na listę już wydanych i dopiero zapowiedzianych produkcji i co widzę? Uncharted, Ninja Gaiden, FIFA, Marvel vs Capcom już są, a w drodze jakaś kolekcja Metal Gear Solid, jakieś Call of Duty, jakiś Asasyn. No litości, naprawdę, Sony nic się na przykładzie PSP nie nauczyło. Pewnie, są nieliczne jaskółki typu Rayman Origins albo nowe Lumines, ale takie produkcje po prostu giną w tłumie wielkich tytułów, które pod maską wielkiej marki, dodatkowo rozbuchanej przez wydawniczy PR, okazują się tylko pociętymi przeróbkami hitów z konsol stacjonarnych.

Ptaki są wściekłe na Sony i Nintendo za tak marne konsolki

Sony miało trochę szczęścia z nazwanym 3DS klopsem Nintendo, ale tak naprawdę obydwa handheldy mają już innych, bardzo groźnych rywali – iOS i Androida. Ludzie mają gdzieś Uncharted w wersji kieszonkowej – to się po prostu na handhelda nie nadaje. Nie przypadkiem na telefonach furorę robią jakieś Angry Birdsy, Cut the Rope i inne wynalazki tego typu. To taką formułą się w tym świecie wygrywa, tylko wzbogacić ją o możliwości prawdziwych konsol, zdejmując ograniczenia nakładane przez smartfony i byłoby super. Ale nie. Trzeba kombinować z jakimś Ninja Gaiden. Tylko po jaką cholerę, skoro nikt w to nie chce grać na konsoli przenośnej? No po jaką cholerę, ja się pytam! A za 3 lata znowu będzie płacz, bo Sony dostanie lanie. Jak nie od Nintendo, to od Apple, Samsunga i Google. Tak dla odmiany.