Samuel w czepku się urodził. Przez całe swoje życie nie musiał się specjalnie wysilać a zaspokajaniem jego życiowych potrzeb zajmowali się jego bogaci rodzice, oraz rzesza służących, pokojówek i lokajów. Sam wyrósł na egoistycznego bubka, który nawet własną dziewczynę traktuje jak służkę i wyręcza się nią przy każdej możliwej okazji. W dniu, kiedy poznajemy Samuela, miarka się przebrała. Rozpieszczony chłoptaś zapomina o urodzinach swojej lubej a ta rozgoryczona i doprowadzona do granic wytrzymałości, łamie Samowi szczękę i nos butelką. Kilka chwil później pędząca ciężarówka druzgocze mu wszystkie pozostałe kości, kończąc przy okazji żywot oszołomionego lekkoducha. Koniec życia, nie oznacza jednak dla Sama kresu wszystkiego, albowiem spotkany w najniższym kręgu piekielnym Śmierć składa mu propozycję nie do odrzucenia – jeśli młodzieniec przetrwa kolejne dwadzieścia cztery godziny na warunkach podyktowanych przez Ponurego Żniwiarza, ów przywróci go do życia. Któż oparł by się takiej ofercie? Oczywiście, jak zwykle w przy targach z postaciami infernalnymi, tak i w tej umowie tkwi pewien malutki haczyk, o czym Sam przekona się wyjątkowo boleśnie na własnej skórze.
W grze norweskiego studia PERFECTLY PARANORMAL zatytułowanej MANUAL SAMUEL, wcielamy się w tytułowego bohatera, który po dobiciu targu ze Śmiercią musi przeżyć jeden zwyczajny dzień z życia. Tym razem jednak, w przeciwieństwie do wszystkich wcześniejszych dni egzystencji, jakie Samuel spędził w sposób wyjątkowo pasożytniczy, wyręczając się rodzicami, służbą i do-niedawna-jeszcze-narzeczoną, Sam będzie musiał samodzielnie zadbać o każdy aspekt swego bytu. Dosłownie KAŻDY ASPEKT. Ponury Żniwiarz – tym razem manifestujący się pod postacią nawijającego raperskim slangiem ziomala w bluzie z kapturem – wskrzesił go bowiem pod postacią zwłok, niezdolnych machinalnie wykonywać tak podstawowych czynności życiowych, jak oddychanie, mruganie oczami, czy operowanie kończynami. W związku z tym rzeczy, które zwykle wykonujemy instynktownie, nie zastanawiając się nad nimi ani sekundy, dla Samuela urosły do rangi ekwilibrystyki dla zaawansowanych. Zwykłe mycie zębów, załatwienie potrzeb fizjologicznych, jedzenie i picie stały się dlań męczarnią. Wszystko to jednak kaszka z mlekiem w porównaniu z takimi atrakcjami, jak chociażby, uratowanie 300 sierot i walka z samym Księciem Piekieł, jakie czekają na Sama, nim ten „zwykły” dzień dobiegnie końca.
Zadaniem gracza jest pomóc Samuelowi przetrwać kolejne dwadzieścia cztery godziny. Sprowadza się to do kontrolowania jego podstawowych czynności życiowych. Tak, więc, musimy pamiętać, by stawiać kroki naprzemiennie – prawy i lewy spust kontrolera – w przeciwnym wypadku bowiem nasz podopieczny wykona efektowny szpagat, co znacząco utrudni jego dalsze poruszanie się. To nie wszystko. Należy również pamiętać o nawilżaniu spojówek poprzez mruganie, inaczej utracimy ostrość widzenia i obraz się rozmaże. Poza tym wszystkim, skupić trzeba się na oddychaniu – a dokładnie na wdechu i wydechu – za które odpowiadają dwa oddzielne przyciski. Krótko mówiąc, musimy przez cały czas być skoncentrowanymi, by utrzymać Samuela „w kupie”. Żeby nie było za łatwo, za podnoszenie, używanie i trzymanie przedmiotów odpowiadają oddzielne przyciski. Bywa tak, że aby uzyskać pełną synergię ruchów, zmuszeni jesteśmy przyciskać i trzymać klika guzików jednocześnie, nie zapominając przy tym o oddychaniu i mruganiu, rzecz jasna.
Jak zapewne się domyślacie, sterowanie Samuelem nie należy do najłatwiejszych. Sam początek gry może się okazać nie do przebrnięcia dla mniej cierpliwych graczy. Jeśli kiedykolwiek próbowaliście wykonać sztuczkę z klepaniem się po głowie i kręceniem drugą dłonią okręgów po brzuszku, zyskacie zaledwie cząstkę tego, czego wymagać będzie od Was operowanie Samuelem. Stopnień trudności wzrasta wraz z rozwojem fabuły i chociaż gra w jakiś szczególny sposób nie karze gracza, to bywa, że posunięcie biegu historii naprzód będzie wymagało kilku, jeśli nie kilkunastu, podejść. Istną drogą przez mękę – ale dającą cholerną satysfakcję po jej pokonaniu – są walki z bossami. O ile pierwsza, z gigantycznym robotem, daje się przejść w miarę – choć „w miarę” w przypadku tej gry może się okazać dla nerwusów poprzeczką nie do pokonania – bezstresowo, to finałowa walka – SPOILER! – z Szatanem jest prawdziwą gehenną. Wyobraźcie sobie bossa w jakiejkolwiek innej grze. Najtrudniejszego, jakiego jesteście w stanie sobie wyimaginować. A potem pomyślcie, że poza poznaniem odpowiedniego schematu jego działań, musicie skupić się na tym, by ruszyć każdą kończyną Waszego bohatera w tej nierównej walce. Nie zapominając o oddychaniu i mruganiu oczyma. Acha, i dodajcie do tego fakt, że każdy błąd odsyła nas do początku fazy (nawiasem mówiąc, dodatkowym i niezamierzonym utrudnieniem ze strony twórców okazało się to, że w trakcie mojego pojedynku z Władcą Piekieł pojawił się mały błąd i Szatan przez pewien moment zawiesił się, nie mając zamiaru rozpocząć sekwencji). Niektóre fazy walki z Diabłem powtarzałem chyba z dwadzieścia razy a i tak wydaje mi się, że jej ukończenie zawdzięczam bardziej zwykłemu „fuksowi”, niż moim zdolnościom (nomen-omen) manualnym. Cóż, mówi się, że Piekło to powtarzanie – ta gra pokazuje, co filozofowie mieli na myśli.
Jakkolwiek, nie chcę, żebyśmy się źle zrozumieli. MANUAL SAMUEL to gra zrobiona w sposób wyjątkowo pomysłowy i mimo, iż na papierze wyglądać to może na koncept wyjątkowo karkołomny, uwierzcie mi że w rozgrywce wszystko to działa znakomicie. Ludzie z PERFECTLY PARANORMAL pokazują, że w komputerowej rozrywce da się wymyślić coś, czego dotąd nie było i już za sam ten fakt należą im się ogromne brawa. Jakkolwiek, nie tylko wyjątkowo sprytną ideą MANUAL SAMUEL stoi. Oprawa graficzna przypomina zakręconą kreskówkę i znakomicie pasuje do tego typu absurdalnej historii. Na szczególne wyróżnienie jednak zasługuje tutaj oprawa dźwiękowa. O ile muzyka mogłaby być w niektórych momentach nieco, hm, mniej „inwazyjna” – chodzi o to, że czasami, kiedy coś nam nie wychodzi, jej tempo i zapętlenie zwiększa tylko irytację – i fajnie by było, gdyby rzucane przez przeciwników kwestie, kiedy coś nam się nie uda, były bardziej zróżnicowane, ale sam dubbing jest po prostu FENOMENALNY. Aktorzy głosowi – od narratora z brytyjskim akcentem, po Wcale Nie Tak Ponurego Żniwiarza (brzmiącego niczym J-Roc z serialu „Trailer Park Boys”) – wykonali naprawdę kawał dobrej roboty. Ale nawet to nie robiłoby tak ogromnego wrażenia, gdyby nie znakomicie napisana historia i dialogi, skrzące się humorem i swadą, których nie powstydziliby się tacy brytyjscy humoryści, jak Douglas Adams, czy Tom Holt. Przyznam szczerze, że dawno już – chyba od czasu którejś z gier z serii MONKEY ISLAND – nie śmiałem się tak serdecznie, jak w trakcie grania w MANUAL SAMUEL. Fakt, faktem – kląłem równie sporo…
Przejście gry w trybie historii nie zabierze Wam wiele czasu. To około dwóch, w beznadziejnych przypadkach, takich jak mój, trzech godzin rozgrywki. Sami musicie sobie odpowiedzieć, czy tak krótka gra, wypełniona wszelako masą dobra w postaci przezabawnej historii i naprawdę wymagającej rozgrywki, uzasadnia cenę rzędu 30 złotych polskich. Osobiście ani przez chwilę nie żałowałem wydanych pieniędzy – zabawa była po prostu przednia. Mile jest się pośmiać i znowu poczuć, że ma się w grze coś do zrobienia. Jednakowoż autorzy, jakby świadomi tego, że dla niektórych graczy może być tego nieco za mało, dodali opcję dla masochistów i „speedrunnerów”, czyli wszystkich tych lubiących się publicznie chełpić pobitymi rekordami – TIME ATTACK. Można również spróbować przejść grę ponownie – wersja dla łowców osiągnięć – perfekcyjnie wykonując czynności takie, jak napicie się kawy (w moim przypadku kilka razy poparzyłem twarz biednego Samuela) i temu podobne. SAMUEL MANUEL dostępny jest na platformie STEAM oraz na konsolach-już-niedługo-nie-nowej-generacji, czyli XBOX ONE i PS4 a więc niemal każdy może docenić to, jak ciężką pracę wykonuje za nas nasz biedny mózg każdego dnia.
MANUAL SAMUEL NA NASZYM KANALE YOUTUBE (Z EPICKIM I UPOKARZAJĄCYM FINAŁEM W POSTACI WALKI Z KSIĘCIEM CIEMNOŚCI):