W swojej karierze gracza spotkałem się z kilkoma grami, które miały element survivalu. Nie przekonałem się do Minecraft’a, strasznie podobał mi się pomysły Kojimy w Metal Gear Solid 3: Snake Eater, i strasznie zawiódł mnie najnowszy Tomb Raider (be a survivor? Chyba jednak nie…). Don’t Starve przyglądałem się od dłuższego czasu, aby w końcu zakupić ją na Steam. Warto?
Wcielamy się w postać Wilsona, prostego naukowca, który pewnego wieczoru podczas swojego eksperymentu zostaje wyrzucony gdzieś w głuchy las. Pewien wysoki, wystrojony w garnitur jegomość rzuca mu tylko na pożegnanie aby „znalazł coś do jedzenia”, i znika. I od tej pory musimy liczyć tylko na siebie. Generalnie musimy zadbać o trzy aspekty Wilsona: zdrowie, psychikę i żołądek. Zdrowie to najzwyklejsze w świecie hit-pointy, żołądek – nic dodać nic ująć – trzeba jeść, a żeby zjeść trzeba coś upolować czy to żywego, czy to z krzaka. Ze zdrowiem psychicznym jest już inaczej. Trzeba zadbać o pewnego rodzaju komfort, aby nasz bohater nie sfiksował od razu. Jeśli damy się zaskoczyć nocą w lesie i będziemy bez źródła światła, to prawdopodobnie coś nas zwyczajnie zje i zobaczymy napis game over. Nie wspomnę już o tym, że jeśli przetrwamy coś takiego to Wilson zacznie mieć zwyczajnie omamy (te poruszające się wszędzie cienie…).
Na odpowiednie dbanie o wszystkie współczynniki jest sposób, i to nie jeden. Możemy konstruować pułapki na zwierzęta, ale potrzebujemy do nich przynęt, które de facto też możemy ugotować i zjeść, lub zasiać w polu. Cała gra to głównie zbieractwo materiałów niezbędnych nam do przeżycia i (w momencie gdy postawimy odpowiednią machinę) przerabianie ich na kolejne, prostrze, trudniejsze…. a wszystko po to aby ułatwić nam naszą leśną egzystencję. Jest owszem jakiś nadrzędny cel, konfrontacja z naszym arcywrogiem, ale samo staranie się, o to żeby nie zginąć (a w sumie jest dość łatwo) spycha ten element na drugi, jeśli nie na trzeci, plan. Do tego jak zginiemy raz, to finito… i heja trzeba jechać od początku. Wszystko przepada i nasza przygoda rozpoczyna się raz jeszcze.
Oprawa gry jest dobra, klimatyczna i pasująca do obranej przez twórców stylistyki. Komiksowe postacie, a mimo wszystko całość wygląda jak wyrwana z filmów Burton’a. Wilson od razu skojarzył mi się z Demonicznym Golibrodą, czy Edwardem Nożycorękim. Reszta postaci, gdyż możliwość jest gra także innymi herosami, różni się pewnymi współczynnikami czy zdolnościami od Wilsona. Świat natomiast jest generowany losowo za każdym razem, możemy go modyfikować by było więcej/mniej potworów/surowców, lub trzymać się standardowych ustawień – up to us. Muzyka jest w porządku, fajna, podtrzymująca klimacik, za to w nocy jest tak jak powinno… ciemno i cicho… i tylko coś zawarczy na nas, albo usłyszymy haps, i będzie po wszystkim.
Don’t Starve kładzie nacisk głównie na element przetrwania w lesie, przy pomocy zasobów które on oferuje. Fabuły de facto nie ma, mamy losowo generowany, Burtonowski, dziwny świat, w którym staramy się przeżyć z dnia na dzień. Jak dla mnie osobiśćie pomysł o ile dobry, i gra potrafi wciągnąć, zwłaszcza na początku, to na dłuższą metę… można się znudzić. Zwłaszcza gdy uda nam się pociągnąć więcej niż miesiąc, i przypałęta się coś paskudnego… Generalnie fani Minecraft’a będą zachwyceni, troszkę innym podejściem. Owszem porażka nakręca by spróbować raz jeszcze, inną postacią itd. Ale dla mnie Don’t Starve to nic specjalnego… takie pykadło dla zabicia czasu.
Artykuł pochodzi z zaprzyjaźnionego z GS serwisu GamesDivision.info